poniedziałek, 1 października 2018

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Cleveland Cavaliers

Drogi Mateuszu,

Cleveland Cavaliers przeżywają deja vu z 2010, z tą różnicą, że o ile 8 lat temu fani tłumnie palili koszulki LeBrona Jamesa odchodzącego do Miami Heat, tym razem obserwując Jamesa przeprowadzającego się do Los Angeles tylko poważnie potakują głowami mówiąc: "w zasadzie to nie ma co się dziwić". James wycisnął maksimum ze swojego powrotu do Cleveland, wygrywając mistrzostwo dla miasta, które czekało na nie ponad 50 lat (Cleveland Browns wygrali wtedy w futbolu amerykańskim), dodatkowo robiąc to stylu, który na zawsze przejdzie do historii. Pokonanie Golden State Warriors, którzy aspirowali do miana najlepszej drużyny w historii, wyciągając rezultat z 1-3 na 4-3, stanowi złotą gwiazdkę na certyfikacie podsumowującą karierę LeBrona. Gdyby w 2014/15 roku Kyrie i Kevin Love nie stracili odpowiednio kolana i ramienia, Bron miałby dwa mistrzostwa? Może gdyby Cavaliers nie wygrali w 2016, Kevin Durant nie dołączyłby do najmniej sprawiedliwej drużyny w historii? Może gdyby Cavs wygrali chociaż jeden z tych tytułów, oglądalibyśmy Brona w Lakers o wiele wcześniej?

Żyjemy w rzeczywistości w której żyjemy, i Golden State Warriors czwarty raz z rzędu przystępują do sezonu jako murowani faworyci do tytułu, a LeBron zdecydował, że zbieg jego zainteresowań koszykarskich oraz biznesowych ma większe szanse na powodzenie w Kalifornii niż w Ohio, jednocześnie po cichu rezygnując z mistrzowskich aspiracji w tym sezonie.

Pomimo takiej straty, w Cleveland drużyna musi nadal funkcjonować, ciągle złożona z zawodników sprowadzanych po to, aby wspierać styl grania LeBrona... którego już nie ma. Cavaliers przez cztery lata obecności "Króla" dokonywali ruchów tylko krótkoterminowych, wymuszonych przez kontrakty, które chciał podpisywać James. Ich formuła prezentowała się następująco: LeBron podpisuje najdroższą dwuletnią umowę, zawsze z opcją zawodniczą na drugi sezon. Przed drugim sezonem rezygnuje z opcji zawodniczej i podpisuje nową wersję tej samej umowy, i tak ad infinitum. Reagując na takie zachowanie, zarząd Cavaliers nie miał innego wyjścia, jak sprowadzać doświadczonych zawodników, i oferować kolegom Brona z zespołu przepłacone kontrakty, żyjąc w strachu przed kolejną ucieczką do ziemi, gdzie słoneczko pali przez cały rok. Rezultat widać w płacach na nadchodzący sezon. (Swoją drogą James na koniec kariery wreszcie zainteresował się planem długofalowym, jako że z Lakers podpisał umowę na 4 lata, zostawiając Magicowi Johnsonowi pole manewru przy budowie zespołu).

Podobnie jak w 2010, Cavaliers szumnie zapowiadają, że ten sezon nie zostanie spisany na straty. Ich pierwszym letnim ruchem okazało się przedłużenie kontraktu z jedyną pozostałą w Ohio gwiazdą, czyli Kevinem Love na dodatkowe 4 lata i $120 milionów. 30-letni Love w tym i następnym sezonie powinien się spłacić, zwłaszcza jeśli odczaruje trochę zaginionej magii z Minnesoty, ale 34-letni Love otrzymujący prawie $32 miliony na sezon wprowadza mnie w niepokój. Kev nie jest zrobiony ze szkła, ale powiedzmy z kwarcu (wg skali Mohsa), i w dwóch ostatnich sezonach zagrał odpowiednio 60 i 59 spotkań. Jeśli jego zdrowie będzie podupadać, nie ma nikogo, kto może pociągnąć ofensywę. Cavaliers nie mieli jednak wyjścia. Po odejściu LeBrona Cleveland potrzebne było im wizerunkowe zwycięstwo, i zakontraktowanie jedynego naprawdę dobrego zawodnika w składzie ma dokładnie to oznaczać.

Pozostali doświadczeni zawodnicy to nie gracze, a kontrakty, które mają powoli wygasnąć: George Hill, Tristan Thompson i J.R. Smith to koszykarze, których umiejętności pasowały do systemu gry nazwanego: "oddajcie piłkę LeBronowi", więc automatycznie traktujemy ich jako rynkowe dobra o małej wartości, do przesuwania w transakcjach. Jordan Clarkson to niepozbywalny się balast, oddający przynajmniej 5 głupich rzutów na spotkanie. Kyle Korver ma 37 lat i zasługuje na jeszcze jedną szansę gry w liczących się drużynach.

Rok temu transfer do Boston Celtics wymusił Kyrie Irving. W zamian Cavaliers otrzymali wybór w drafcie, który zależał od zeszłosezonowej pozycji Brooklyn Nets (8. miejsce od końca w lidze), uznawany za największą nagrodę tej transakcji dla Cleveland. Cavs wybrali Collina Sextona, dynamicznego rozgrywającego, którego (trudnym) zadaniem będzie przyspieszyć ofensywę drużyny, w dużej mierze uzależnioną od ramolowatych weteranów. Poza nim robi się smutno, gdyż tacy gracze, jak Larry Nance Jr., Cedi Osman, czy Rodney Hood wykazali już swoje ograniczenia, i raczej nie eksplodują sekretnymi umiejętnościami. Hood zawiódł najbardziej, nie przenosząc umiejętności punktowania z każdej pozycji na boisku z Utah do Cleveland, i sprawiając problemy charakterologiczne (odmówił wejścia z ławki w play-off!).

Głównym zadaniem Cavaliers w tym sezonie będzie przetrwanie. Sexton i Love mają wyglądać dobrze, ale najwięcej pracy wykona zarząd szukając sensownych transferów dla weteranów. Jeśli chcieliby zachować wybór w drafcie, to muszą być przynajmniej 10. najgorszą drużyną w lidze (prawdopodobne). Dużo zależeć będzie od początku sezonu - jeśli Love zachowa zdrowie, a ofensywa znajdzie pomysł na siebie bez LeBrona, Cavaliers mogą atakować okno transferowe, próbując wepchnąć się do play-off. Na bardziej prawdopodobny wygląda mi scenariusz z masową wyprzedażą, oszczędzaniem Love'a i oddaniem kluczyków Sextonowi, a to nie będzie gwarantowało zwycięstw.

Przewidywania

Over/under Las Vegas to 30.5, co brzmi rozsądnie i oddaje widełki w drodze dla Cleveland. Podobnie jak w 2010 obstawiam wersję pesymistyczną i daję under 27-55.

2 komentarze: