poniedziałek, 22 października 2018

Falstarty i wygrani początku sezonu

Drogi Mateuszu,

Prawie wszystkie zespoły w lidze zagrały już po trzy spotkania. Za tę granicę, od której warto wyciągać długofalowe wnioski, uznaje się mniej więcej mecz 20, może 25. Ponieważ tym blogiem zarządza raptus, to rzucę okiem na ligę już teraz, i porozmawiamy krótko o tym, kto kiepsko wyszedł z progu, a kto może poklepać się po plecach.

Oklahoma City Thunder (0-3)

Porażkę w pierwszym meczu da się usprawiedliwić, jako że spotkali się z Golden State, a Russell Westbrook cały czas kończył rehabilitację po kontuzji kolana. Kolejni rywale, czyli Clippers także walczą o awans do play-off, dlatego sprawili taki problem Thunder w niepełnym składzie. Ale przegrać z Kings? I dać sobie rzucić 131 punktów? W spotkaniu, w którym Westbrook wrócił do gry? Ciężko to uzasadnić, zwłaszcza, kiedy zapomniany jak Milli Vanilli Iman Shumpert, rzuca efektowne 26 punktów (po raz trzeci w karierze, ostatnio w 2014; wszystkie statystyki z Basketball Reference). Przed sezonem wspominałem, że kluczem do dobrego sezonu Thunder będzie defensywa (mocno osłabiona brakiem Andre Robersona), ale pierwsze trzy mecze wskazują, że o ile obrona się wyreguluje, to do kompletnej rewolucji musi dojść w ataku. Po trzech meczach ofensywa Oklahomy leży na dnie ligi. Jedną z głównych przyczyn należy upatrywać w niemożności trafienia jakiejkolwiek trójki (23.9%, najgorzej ze wszystkich drużyn). Chciałoby się wierzy, że Thunder wyrównają ten wynik do ligowej średniej, tylko że Thunder nie mają reputacji strzelców wyborowych. Zeszły sezon w tej samej kategorii kończyli na 24. miejscu.
Powrót Westbrooka przeciwko Kings pomógł w ilości zdobytych punktów (120), tylko cały wysiłek został zniweczony przez otwarcie przeciwnikom autostrady do kosza. Zanosi się na to, że bilans jeszcze spadnie, zanim się podniesie, ponieważ w piątek do Oklahomy przyjedzie rozpędzony Boston. Nawet Phoenix w kolejnym spotkaniu nie jawi się już jako darmowe zwycięstwo.

Billy'emu Donovanowi powoli zaczynają dymić się spodnie.

Los Angeles Lakers (0-2)

Zespoły z LeBronem miewają problemy z dobrym wejściem z sezon, dlatego nieciekawy start Lakers nie dziwi. Porażka ze zgranym zespołem Trail Blazers to nie wstyd, nikt nie oczekiwał też ogrania mocnych Rockets. Gorsze od bilansu zwycięstw i porażek jest to, co niektórzy Jeziorowcy zaprezentowali w starciu z Houston. Spokojny zazwyczaj Brandon Ingram popchnął Jamesa Hardena, po czym na boisku wywiązało się starcie. Główne role obsadzili Chris Paul i Rajon Rondo, ten drugi podobno splunął na pierwszego (od połowy filmiku dobra jakość). Mówię podobno, bo ta chmurka, która wychodzi z ust Rondo, mogła być odebrana jako celowa, ale jestem w stanie sobie wyobrazić, że coś "wyszło" z ochraniacza na zęby przypadkowo. Reakcją Paula było wsadzenie Rondo palca do oka, na co Rondo zrewanżował się lewym prostym. Po odważnym przyjęciu ciosu, rozgrywający Houston wyprowadził dwa celne uderzenia, a Ingram niczym Reed Richards wymierzył sierpowe stojąc 5 metrów od kotłowaniny. W nagrodę za sprowokowanie powstania kalifornijsko-teksańskiego został zawieszony na 4 mecze, Rondo na 3, a Chris Paul na 2. W pewien sposób przyćmiło to fakt, że do momentu młócki, Lakers szli łeb w łeb z Rockets, ostatecznie zostając pokonanymi przez stare tricki Jamesa Hardena.

Sytuacja w Los Angeles przypomina tę w Oklahomie, przede wszystkim dlatego, że nikt poza Kylem Kuzmą nie potrafi rzucić z dystansu (Lakers zajmują 29. miejsce w lidze). Oba zespoły różnią z kolei oczekiwania. Wbrew pozorom, moim zdaniem, to Thunder grają pod cięższym balastem psychologicznym. Już tłumaczę. Po przyjściu Jamesa do LA, włodarze klubu i sam zawodnik spojrzeli na młody skład, i rozsądnie podeszli do tematu budowy. Ostatecznie Lakers z Bronem mają robić rzeczy wielki (takie jak na przykład dotarcie do mistrzostwa), ale nikt nie spodziewa się, że drużyna sklei się od pierwszego dnia. W Oklahomie za to muszą zacząć się spieszyć, gdyż zeszłoroczne rozczarowanie play-offami tłumaczono brakiem zgrania. Sezon numer dwa, bez rozpraszającej obecności Carmelo Anthony'ego, miał rozpocząć się o wiele lepiej. Trzy porażki z rzędu mogą okazać się katastrofalne w ogólnym rozrachunku. Nawet jeśli Thunder awansują do play-off, niższa pozycja niż czwarta oznacza kolejny wypad w pierwszej rundzie. Lakers cały czas mogą zrzucić niepowodzenia na karb braku doświadczenia większości składu, Thunder igrają z ogniem.

Washington Wizards (0-2)

A Dwight Howard jeszcze nawet nie zagrał!

Wygrani początku sezonu:

Toronto Raptors (3-0)

Ważne zwycięstwo nad Bostonem, przy Kawhim jeszcze nie w pełni formy, dobrze świadczy o przyszłości Raptors. Dobre nawyki z poprzednich lat zostały uzupełnione nową agresywnością obronną. Nie jestem w stanie znaleźć w ich początkowosezonowych trendach czegoś, czego nie da się utrzymać w przyszłości. Za trzy rzucają w okolicach ligowej średniej, atak i obrona znajdują się w czołówce ligi bez anomalnie wysokich wartości. Wymiana słabego obrońcy, jakim jest DeRozan na Leonarda siłą rzeczy musiała spowodować załatanie niektórych dziur, w czym pomaga także Danny Green. Z optymizmem można także oczekiwać stopniowego powrotu Kawhi do pełnej formy. Na razie niektóre automatyczne elementy jego gry, jak rzut z półdystansu, czy wejścia pod kosz są niepewne i wymagają wygładzenia. Wszystko to wynika jednak z nieogrania, a nie z kontuzji. Fizycznie Leonard przypomina samego siebie sprzed dwóch lat. Nie da się rokować przebiegu sezonu po trzech meczach, ale Toronto na pewno uczestniczy w konwersacji dotyczącej najlepszego zespołu na zachodzie, a może nawet drugiego najlepszego zespołu w lidze.

Denver Nuggets (3-0)

Oddanie kluczyków do zespołu Nikoli Jokicowi skończyło się tym, że Nuggets wjechali na pas szybkiego ruchu, włączyli NOs, i uciekli konkurencji. Serbski gigant nadal niespecjalnie interesuje się defensywą, za to w ataku dzieli i rządzi jak nikt inny w lidze. Przez pierwsze trzy spotkania średnio rzuca 26 punktów, zbiera 11 piłek i ma po 8 asyst w meczu. Dzięki jego grze Nuggets pokonali nie byle kogo, bo samych Warriors. Wydaje się, że lekcja o zostawianiu rozstrzygnięć na ostatnią chwilę została przyjęta po poprzednim sezonie. Na zachodzie każda zaliczka tego typu odegra rolę w końcowych podsumowaniach. Patrząc na statystyki, można zauważyć, że Denver na pewno zejdzie trochę na ziemię (nie uwierzę, że ofensywnie nastawiony zespół utrzyma najlepszy w lidze defensywny wskaźnik), jednak każdego wieczora będą ciężkim wyzwaniem dla przeciwników.


Szacunek należy się też Anthony'emu Davisowi i Giannisowi Antetokounmpo za dotrzymanie przedsezonowych obietnic. Zarówno Milwaukee Bucks, jak i New Orleans Pelicans grają efektowniej niż w poprzednich sezonach. Jak długo taka sytuacja się utrzyma ciężko powiedzieć. Na pewno łatwiej mają Bucks, których niektóre zespoły ze wschodu nie będą zbyt mocno testować. Bez porażki pozostają także Pistons i Trail Blazers, ale na ich temat ciężko wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Za kilka dni znowu spojrzymy na tabelę, i zobaczymy, czy trendy, o których wspominałem utrzymały się, lub zniknęły w euforii początku sezonu. Duże nadzieje pokładam w Dallas.



wtorek, 16 października 2018

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Washington Wizards

Drogi Mateuszu,

W poprzedniej zapowiedzi (Utah Jazz) mieliśmy do czynienia z modelową organizacją, profesjonalnymi zawodnikami, wymagającym trenerem i brakiem personalnych konfliktów. Z kolei następni na liście Washington Wizards zawsze operują na granicy Trzeciej Wojny Światowej. Ryba psuje się od głowy i nie inaczej jest w Waszyngtonie (nie mylić z obecnymi wydarzeniami politycznymi). Prezes drużyny, czyli Ernie Grunfeld, cieszy się niepodważalnym zaufaniem właściciela, w zasadzie nie wiadomo dlaczego. Od początku swojego działania najczęściej podejmuje krótkofalowe decyzje, przepłaca za zawodników i oddaje wybory w drafcie, jak cukierki na Halloween. Wszystko co dzieje się w Waszyngtonie, wygląda na takie... nieprzygotowane. Jakże symptomatyczne jest, że największa gwiazda drużyny, John Wall, doskonały rozgrywający, ułatwiający życie kompanom na boisku, to jednocześnie konfliktowy malkontent. W Wizards nie ma już Gortata, ponieważ miał czelność krytykować kapitana zespołu i zwracać mu uwagę, że nie pomaga w budowaniu zespołu. Bradley Beal to zawodnik nr 2 w hierarchii, który specjalnie nie dąży do konfrontacji. O nim też Wall powiedział kilka nieprzyjemnych słów. Kiedy w zeszłym sezonie leczył kolano, to drużyna tak się zintegrowała bez niego, że pozostali zawodnicy wymyślili sobie slogan "Everybody eats", niezbyt subtelnie odnosząc się do tego, że gdy Wall gra to monopolizuje posiadanie piłki, ograniczając wkład w grę innych. W takiej atmosferze Wizards dokulali się do play-off, po czym odpadli w pierwszej rundzie.

Poważnie zmiany nie nastąpią szybko, ponieważ John Wall zarobi przez następne 5 lat $200 milionów dolarów. Decyzję Wizards o daniu mu takiego kontraktu da się obronić, bo to jeden z najlepszych zawodników w historii franczyzy, ale jednocześnie znacznie ograniczyli szanse na transfer, gdy kolana rozgrywającego trzeba będzie zastąpić cybernetycznymi w 2023 roku.
Na razie zarząd nie myśli o rozbijaniu zespołu, gdyż cały czas spodziewa się, że wielka trójca Wall, Beal i Otto Porter jeszcze nie zagrała sezonu na miarę swojego pełnego potencjału. Patrząc czysto koszykarsko, być może mają rację. Problem pojawia się, gdy analizujemy w jaki sposób budują ławkę i osobowość drużyny. Nietrafione wybory w drafcie i słabe transfery zawsze powodowały, że gdy tylko ktoś z trójcy nie mógł zagrać, jakość gry Wizards znacznie spadała. Powiedzmy, że Wall nie gra 15 spotkań, Beal 10 innych, i nagle zamiast 50-kilku zwycięstw, Washington desperacko walczy o play-off, zostawiając kibiców w niedosycie.

Wymieniając Gortata za Austina Riversa z Los Angeles Clippers, Grunefeld próbował rozwiązać ten problem. Szkoda tylko, że syn trenera Clippers też przychodzi z problemami wychowawczymi. Ciężko znaleźć miejsce w szatni Wizards na zawodnika buńczucznego, przekonanego, że jego wartość jest o wiele wyższa, niż ma to miejsce w rzeczywistości. Zapewne rozmowy w szatni z Wallem będą festiwalem kurtuazji i wzajemnego doceniania. Jakby mało było niezgody na tle charakterologicznym, to w przyszłym sezonie w barwach Wizards zagra Dwight Howard, którego od jakiegoś czasu notorycznie pozbywają się wszystkie zespoły. Plotka głosi, że kiedy gracze Hawks dowiedzieli się o jego transferze, to w szatni zaczęła się celebracja. Gdyby jeszcze Howard zapewniał takie doładowanie w obronie, jak za czasów Orlando Magic, to jego głupkowate zachowanie dałoby się usprawiedliwić. Wizards wierzą, że za $5 milionów i po wielu upokorzeniach warto podjąć ryzyko za chociażby 50% umiejętności Dwighta. Najciekawsze rzeczy, które dobiegną fanów z szatni w Waszyngtonie to niestety serial w postaci tego, kto na kogo się obraził.

To może się udać, bo Wall w formie to pierwszoligowy rozgrywający, Beal to gwiazda mniejszego kalibru, a Porter w cichy sposób łata każdą możliwą dziurę w składzie. Wchodząc udanie w sezon kłótliwe głosy mogą zamilknąć. Wizards mają jednak sposoby na to, aby zrujnować każdą sytuację.

Przewidywania

Las Vegas widzi mieszankę wybuchową, i mówi pas. Over/under to 43.5. Dla mnie nieduże under 43-39 

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Utah Jazz

Drogi Mateuszu,

Gdy wybierasz z 13. numerem w drafcie, i trafisz na gwiazdę, to znaczy, że potrafisz znakomicie oceniać potencjał zawodników, i należy pogratulować twoim skautom. Jeśli dodatkowo ten wybór uzyskasz w transferze, zniechęcając drużynę przeciwną do wybrania twojego celu w drafcie, to twój zarząd wykonał doskonałą robotę. W przypadku rozwinięcia się tego zawodnika, i wskoczenia na wyższy poziom w play-off, ukłon należy się trenerom. Dziękujemy też zawodnikowi za to, że wykazał się odpowiednim profesjonalizmem i inteligencją w swoim pierwszym sezonie, dając fanom nadzieję na budowę nowej potęgi na zachodzie. Wszystko to w ojczyźnie Karla Malone'a i Johna Stocktona. Nowym zbawcą Utah Jazz jest Donovan Mitchell.

Taki transfer, jakiego Jazz dokonali z Denver Nuggets odmienia losy organizacji na lata. Jeszcze przed debiutanckim sezonem Mitchella, Utah dysponowało solidną obroną sterowaną przez Rudy Goberta oraz trenerem, który słynął z obsesyjnego przywiązania uwagi do szczegółów taktycznych i ich wykonania. Ucieczka Gordona Haywarda do Celtics zachwiała optymizmem w Salt Lake City, ale dzięki Mitchellowi sny o potędze szybko wróciły. Jazz przystępują do sezonu wiedząc, że ich obrona stanowi podstawę sukcesu. Kiedy wszyscy zawodnicy są zdrowi, Utah wytrąca wszystkie ofensywne atuty z ręki przeciwnikom. Joe Ingles i Mitchell ścigają rywali po obwodzie, a jeśli któryś się prześlizgnie, to pod koszem spotyka się z karzącym ramieniem sprawiedliwości Goberta. Głównym zadaniem Francuza pozostaje być zdrowym przez cały sezon, umożliwiając Jazz wystawianie najlepszej piątki jak najczęściej. W zeszłym sezonie miał problemy z kolanami, zwłaszcza po tym, jak Derrick Favors (kolega z drużyny) wpadł mu w nogi. Poza tym, Gobert jest w idealnym wieku, aby terroryzować ligę przez lata. Jazz liczą też na to, że wreszcie w pełni zdrowia rozegra się Dante Exum. Australijski rozgrywający był wysokim wyborem w drafcie, ale nieszczęśliwe kontuzje zastopowały jego karierę. Gdy gra widać dlaczego Utah zdecydowało się na danie mu szansy, ale w tym sezonie musi zacząć się spłacać, jeśli ma stanowić część następnego wielkiego zespołu Jazz.

Ofensywa Utah oprze się na rozwoju Mitchella i skuteczności Ricky Rubio, Jae Crowdera, Inglesa i Favorsa. Wszyscy lepiej pasują do siebie w defensywie, bo w ataku brakuje im umiejętności indywidualnego rozbijania obrony. Tu ma pomóc agresywność Mitchella. System ataku trenera Quina Snydera niweluje braki poszczególnych koszykarzy wykorzystując skomplikowany system zasłon, i położenie nacisku na podania piłki. W play-off taką egalitarną ofensywę łatwiej zastopować, zwłaszcza dysponując większym materiałem do analizy, ale w sezonie zasadniczym znakomicie sprawdza się przy praniu zespołów niedostatecznie skoncentrowanych na obronie. Do tego trzeba pamiętać, że taki Rubio to jeden z najlepszych podających w lidze. Piłka nie przykleja się do rąk pozostałych zawodników.

Niektórzy eksperci odważnie przewidują, że Jazz mogą być nawet drugim najlepszym zespołem na zachodzie. Ja chyba nie poszedłbym tak daleko, ale gdyby różnice między zespołami okazały się podobne do zeszłego roku, to nie zaskoczyłoby mnie trzecie miejsce. Utah przystępuje do sezonu z przewagą znajomości swoich możliwości. Przy założeniu, że dominują defensywnie od początku, zwycięstwa z października i listopada mogą okazać się kluczowe pod koniec sezonu. Ciężko też znaleźć jakikolwiek dramat, czy konflikt, który może zniszczyć chemię pomiędzy zawodnikami. W tej organizacji wszyscy znają swoje miejsce, i wiedzą, że nikt nie gra za zasługi.

Przewidywania

Las Vegas jest konserwatywne niczym Mormoni. 48.5 wydaje się nisko jak na over/under zespołu, który wygrał 48 spotkań rok temu. Moim zdaniem 52-30.

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Toronto Raptors

Drogi Mateuszu,

Cały sezon Toronto Raptors opiera się na tym, który Kawhi Leonard raczy zjawić się w Kanadzie. Jeśli będzie to ponownie jeden z najlepszych zawodników w lidze, realny kandydat do nagrody MVP i defensywny potwór, niszczący psychikę przeciwników, Raptors mogą zacząć rozmawiać o tym jaką taktykę przyjąć przeciwko Golden State w finałach. Z drugiej strony mamy też nieobecnego Kawhi, próbującego zdiagnozować niecodzienną kontuzję, występującego tylko w 9 meczach, grającego w miejscu, do którego nie chciał trafić. Na ten moment zanosi się, że Leonard przynajmniej da sobie szansę na dobry sezon, ale wszystko może ulec zmianie w okamgnieniu.

Dyrektor sportowy Raptors, Masai Ujiri podjął gigantyczne ryzyko decydując się na ten transfer. Po pierwsze wypuścił do San Antonio gościa, który jako pierwszy zdecydował się na pozostanie legendą w Toronto (Vince Carter i Chris Bosh byli lepsi w kosza, ale uciekli po kilu sezonach). Co zrozumiałe, DeRozana mocno to ubodło i przystąpi do sezonu z dodatkową motywacją. Jeśli intelektualnie wiedział, że NBA to przede wszystkim biznes, to i tak ciężko go winić za emocjonalne podejście do transferu. Po drugie, Ujiri sprowadził do Raptors zawodnika, który dał do zrozumienia, że najbardziej interesuje go granie w Los Angeles, a latem zostaje przecież wolnym agentem. Wiara zarządu w moc przyciągania Toronto jest tak wielka, że mimo wszystko dokonali tego odważnego kroku. Ujiri wiedział, że drobne ruchy nie zmienią przyszłości organizacji marzącej o mistrzostwie, stąd to trzęsienie ziemi. Raptors mają przekonanie co do słuszności swojego działania i muszę powiedzieć, że opierają się na mocnych przesłankach:

1. Kawhi trafił na wschód, gdzie łatwiej będzie mu powalczyć o nagrodę MVP. Raptors konkurują z Bostonem i Philadelphią o koronę konferencji, a indywidualny wkład Leonarda w wyniki zespołu będzie bardziej widoczny niż w egalitarnym systemie Spurs.

2. Kibice Toronto doceniają swoje gwiazdy, bojąc się, że uciekną.

3. Skład Raptors ma lepszą mieszankę doświadczenia i młodości niż skład San Antonio, gwarantując, że będą liczyć się przez kilka najbliższych lat.

4. Razem z Leonardem do Toronto trafił Danny Green, wszechstronny obrońca Spurs, którego obecność zniweluje poczucie izolacji Kawhi.

5. Raptors mogą zapłacić mu maksymalny kontrakt, i zrobią to z przyjemnością.

Rok temu wydawało się, że kiedy Paul George przechodził do Oklahomy, to i tak zdecydowany był na sprawną ucieczkę do Los Angeles. Cieplejsza atmosfera małego miasta przekonały go o pozostaniu. Raptors zagrają o wiele lepiej niż OKC w poprzednim sezonie, a walka o najwyższe cele może przekonać Leonarda o wartości pozostania w Toronto.

Kyle Lowry, rozgrywający Raptors, chodził obrażony na fakt, że wytransferowano jego kolegę. Już początkowe treningi szybko przywróciły uśmiech na jego twarzy, widząc jakość gry wnoszoną przez Kawhi. W przeciwieństwie do DeRozana Leonard sprawdził się już w play-off (wygrywając MVP finałów w 2014) i faktycznie można na niego liczyć w obronie. Wielkie ręce Kawhi wyeliminują najtrudniejszych przeciwników Raptors, tak jak robiły to na zachodzie. W ofensywie Lowry dostanie więcej miejsca do pracy, jako że wykształcony w systemie Spurs Kawhi naturalniej ucieka za linię za trzy punkty.

Dodatkowo, Raptors dysponują 6 lat młodszym klonem Kawhi, czyli OG Anunoby. Jest to typowy przykład zawodnika, którego podstawowe statystyki kłamią. Grając w tak dobrej drużynie, zadaniem pierwszoroczniaka nie było rzucanie 20 punktów na mecz, tylko uzupełnianie tych ról, o które prosił trener. Anunoby miał myśleć o obronie w pierwszej, drugiej i trzeciej kolejności. Gdy wykonywał tę misję dobrze, dostawał więcej minut na boisku. Ponieważ okazało się, że można na nim polegać, trener pozwalał mu w nagrodę oddawać 2.7 rzutu za trzy na mecz. Rzadko zdarza się, aby rookie pomagał drużynie wygrywać, jednocześnie adaptując się do wymagań NBA. Nie dosyć, że OG zrobił to po poważnej kontuzji, to teraz jeszcze dostał prawdziwego mentora do intensywnej nauki. Nie wiem czy wszystko wypali w Toronto tak, jak zakładają to sobie włodarze, ale stawiam dolary przeciwko orzechom, że Anunoby nie rozczaruje.

Nie stresuje mnie nawet zmiana trenera. Dwayne Casey pracował w Kanadzie przez 7 lat, co pozwoliło uczciwie ocenić jego wyniki. Na pewno nie można mu odebrać wprowadzenia Raptors w w erę kompetencji, oraz zapewnienie nie widzianych wcześniej wyników w sezonie zasadniczym. Dlaczego zatem stracił pracę? Masai Ujiri widział, że konserwatywne podejście Caseya nie sprawdza się w play-off. Ciężko stwierdzić czy sprawiedliwie potraktował trenera, który odpadał po trudnych seriach z najlepszym graczem w historii, ale to znowu pokazuje, że dyrektor sportowy Raptors nie boi się brać odpowiedzialności za grube decyzje.
Nick Nurse, który przejął posadę, wzrastał w tym samym systemie jako asystent Casey (podobna sytuacja miała miejsce w Miami), i jeśli wierzyć mediom, odpowiadał za unowocześnienie ofensywy w zeszłym sezonie. Nie mamy tutaj takiej sytuacji, że ktoś zewnątrz przybywa zrewolucjonizować koszykówkę. Główną misją Nurse'a jest wydobyć 100% z Kawhi Leonarda, i upewnić się, że etyka bronienia pozostała na miejscu. Czy podoła? Z elitarnej trójki na wschodzie 76ers mają najlepszy duet, Celtics głębią składu prawie nie ustępują Warriors, a Toronto potencjalnie dysponuje najlepszym indywidualnie zawodnikiem, a reszta zespołu jest zgrana. Wierzę w Raptors całkiem mocno, ale debata na ich temat rozstrzygnie się dopiero wtedy, kiedy zagrają z poważnym przeciwnikiem w kwietniu.

Przewidywania

Las Vegas raczy sobie żartować z over/under 54.5. Wybieram grube over, bez zawahania - 60-22.

Zapowiedź sezonu 2018/19 - San Antonio Spurs

Drogi Mateuszu,

Sezon jeszcze się nie zaczął, a San Antonio Spurs już dostali dwa razy w dziób. Pierwszym ciosem była kontuzja Dejounte Murraya, który miał przejąć obowiązki rozgrywającego po Tonym Parkerze (obecnie w Charlotte Hornets). W zamian za to, Murray zerwał więzadła w kolanie i zapewne w tym roku już go nie zobaczymy. Granie bez PG w NBA równa się katastrofie, więc na całe szczęście Spurs mieli w odwodzie Derricka White'a, młodego zawodnika, wybranego późno w drafcie, ale chwalonego z każdej możliwej strony. Wszyscy się cieszyli (oprócz Murraya), kiedy nagle nadszedł drugi cios - White doznał kontuzji stopy, eliminując się z gry na prawie dwa miesiące. Kto przejmie po nich schedę? Najprawdopodobniej Patty Mills, którego najważniejszym zadaniem do tej pory było dawanie Spurs dobrych minut, gdy Parker siedział na ławce. Australijczyk to niezły zawodnik, szczególnie w ataku, ale ze względu na nieduży wzrost i masę łatwo go stłamsić. Na zachodzie gra sporo mocnych fizycznie PG, którzy będą zakreślać w kalendarzu datę meczu z San Antonio na czerwono. Kultura Spurs automatycznie robi dobrych obrońców z przeciętnych obrońców, jednak przy stracie takiego talentu defensywnego jak Murray, cały system musi nabrać nowego kształtu. Grający pod koszem Pau Gasol, LaMarcus Aldridge, czy nawet nowy nabytek DeMar DeRozan też raczej nie słyną z twardej obrony.

Czy trener Gregg Popovich postawi zatem na ofensywę? Chyba nie będzie miał wyjścia. Po zeszłorocznym fiasko z Kawhim Leonardem, Spurs przystępują do sezonu bez konfliktu w swoich szeregach. Wytransferowanie największej gwiazdy z San Antonio do Toronto pozwoliło Spurs kontrolować chaos w swoich szeregach. Jednym z powodów, dla których dogadali się z Raptors był fakt, iż w zamian za Leonarda oczekiwali zawodnika o statusie gwiazdy.
Czas DeRozana w Toronto dobiegł końca, jako że nie potrafił pomóc drużynie przeskoczyć pewnego poziomu w play-off (albo umówmy się - LeBrona Jamesa). Swoje przywiązanie do Kanady (która była jego domem przez 9 lat) okupił złamanym sercem. Ten niespodziewany manewr ma swoje jasne strony, gdyż DeMar trafił to najbardziej profesjonalnego zespołu w lidze. Jeśli odda San Antonio tyle serca co Toronto, to koledzy z drużyny, trenerzy i kibice przyjmą go jak swego. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że szczyt jego umiejętności nie sięga tak wysoko jak Leonarda, to nie można nie docenić stabilności jego gry i trochę pozytywniejszej osobowości. DeRozan operuje na boisku w staroszkolnym stylu. Przede wszystkim rzuca dużo za dwa punkty, co nie spełnia obecnych standardów wydajności Jego praca nóg i przyłożenie się do rozwoju techniki przywołuje na myśl Kobe Bryanta (bez takiego talentu, ale też bez bycia absolutnym dupkiem). Kiedy DeRozan idzie do roboty, to może wybrać dowolne narzędzie, w metodyczny sposób krojąc obronę. Rezultat jego pracy to albo trafiony rzut, albo faul przeciwnika. Kreatywny trener (jakim jest Pop) znajdzie mu miejsce w warsztacie, i stworzy mu szanse, o jakich nie pomyślano w Toronto.

Wydaje się, że ofensywnie Spurs cofnęli się w czasie do lat 90. Ich najważniejszy ofensywny zawodnik, czyli Aldridge, również preferuje grę w półdystansie. Może to jakiś pomysł, aby na ligę która idzie w jedną stronę zareagować idąc w przeciwną?

Ten sezon oznacza też przywitanie się z nowym. W składzie Spurs nie ma Tima Duncana, Manu Ginobiliego i Tony'ego Parkera. Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce 21 lat temu. Trener Popovich przejął także na siebie obowiązki selekcjonerskie reprezentacji USA. Wszyscy dobrze wiedzą, że powoli trzeba się z nim żegnać, ale jednocześnie pokładać nadzieję, że zostawi franczyzę w dobrych rękach. Wątpienie w Spurs to nie jest dobry pomysł, zważywszy jak dobrze ta maszyna funkcjonowała przez ostatnie dwie dekady, ale każda organizacja musi w końcu przejść swoją rewolucję. San Antonio dołączyło do dramatycznego serialu, jakim jest "NBA", walcząc cały poprzedni rok z Kawhi. Po tak burzliwym sezonie myślę, że marzą o stabilizacji.

Przewidywania

Las Vegas nie wierzy w Spurs. Eksperci nie chcą nie wierzyć w Spurs, bo zazwyczaj to słaba propozycja. Ta sama drużyna w zeszłym roku wygrała 47 spotkań praktycznie bez Kawhi, walcząc z dramą. DeMar DeRozan doda wartości. Over/under to 43.5. Nie czuję się aż takim kontrarianinem, aby kwestionować jedną z najlepszych franczyz w sporcie. Nie wiem czy awansują do play-off, ale na pewno nie odpuszczą - 46-36.

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Sacramento Kings

Drogi Mateuszu,

Zacząłem przygotowywać arkusz kalkulacyjny z pensjami Sacramento Kings, i kiedy sprawdziłem nazwisko na szczycie na liście głośno się zaśmiałem. Najwięcej piniendzy z kasy Viveka Ranadive idzie do 37-letniego Zacha Randolpha, który po kilku dobrych latach w Memphis przygotował sobie emeryturę w Sacramento. Idąc dalej - Sacramento ma umowy opiewające na więcej niż 10$ milionów tylko z Randolphem i Imanem Shumpertem . Najlepsze kluby w NBA bez mrugnięcia okiem płacą gwiazdom po 30 baniek, a Sacramento przez 12 lat patologii nie mogło znaleźć nikogo, kto wart byłby godnego kontraktu. Chciałbym móc zainteresować się ich obecnym sezonem i kierunkiem, który obiorą Kings, ale nie widzę drogi, dzięki której mogłoby być inaczej niż zawsze.

Zacznijmy od draftu. Być może numer dwa w 2018, Marvin Bagley III zaskoczy wszystkich i okaże się tak samo dobrym zawodnikiem w lidze, jak był na uniwersytecie. Ponieważ wylądował w stolicy Kalifornii, obawiam się, że zobaczymy go w Anwilu Włocławek za cztery lata. Stare NBA przyjęłoby go z furią. Taki gość! Tak wysoko skacze? Tyle zbiera? Fajnie wsadza? Dawać go do meczu gwiazd.
Nowe NBA rozumie, że zawodnik, który odstaje od kolegów z uniwersytetu skocznością, niekoniecznie przeniesie to na pole z profesjonalistami. Bagley dominował frajerów w amatorskiej koszykówce, ale porównując go z pozostałymi graczami podkoszowymi z draftu (Ayton, Jackson, Bamba, Carter Jr.), na ten moment nie posiada żadnej umiejętności, która predysponuje go do powtórzenia sukcesu w NBA. Mój brak wiary opieram na fakcie, że zainteresowali się nim Kings. W przypadku, gdyby po raz pierwszy od bardzo dawna Sacramento podjęło dobrą decyzję, jestem gotowy wszystko odszczekać.

W najlepszym wypadku Kings będą najgorszym zespołem w konferencji, w najgorszym - w lidze. Dla normalnie prowadzonych organizacji oznacza to nagrodę w postaci wysokiego wyboru w drafcie. W przypadku Sacramento będziemy obserwować jak ich wynik na loterii wędruje do 76ers (jeśli Kings wygrają loterię), lub do Celtics (w każdej innej sytuacji). Smutna przyszłość nie odmieni się dla Kings, bez względu na to, jak pójdzie im w obecnym sezonie.

Powody do (umiarkowanego) optymizmu

De'Aaron Fox, wybrany w drafcie 2017, ma zadatki na ciekawego rozgrywającego. Dysponuje znakomitą szybkością i instynktem zabójcy (trafił rzut wygrywający spotkanie jako rookie). Aby dołączyć do czołówki ligi, Fox musi pracować nad rzutem z dystansu i podejmowaniem decyzji. Najczęstszą wadą młodych zawodników jest gra w jednym tempie i wykorzystywanie maksymalnej szybkości w każdej możliwej sytuacji. Nawet Russellowi Westbrookowi potrzebne było kilka sezonów do zrozumienia, że czasami hamulec odgrywa ważniejszą rolę niż gaz. Foxa wybrano w drafcie, ponieważ udowodnił na uniwersytecie, że potrafi wprowadzić do szatni atmosferę wygrywania. Pobyt w Sacramento wyciągnął najgorsze cechy z wielu zawodników, dlatego młody PG stoi przed dużym wyzwaniem.

Kings podjęli też ryzyko wybierając mocno utalentowanego, ale kontuzjowanego Harry Gilesa dwa lata temu. Młody center wchodzi do NBA mając za sobą dwie poważne operacje na kolanach. W zeszłym sezonie organizacja skupiła się na odbudowywaniu jego zdrowia. Grając w lidze letniej i przedsezonie, Giles ponownie zabłysnął umiejętnościami, które czyniły go tak wysoko ocenianym rekrutem. Prawdziwą odpowiedź uzyskamy dopiero, kiedy zmierzy się z trudnościami występów co drugi dzień, przeciwko poważnym rywalom.

Reszta składu to w najlepszym wypadku uzupełnienia, albo zawodnicy ławkowi. Ciężko zachwycić się kimkolwiek, skoro nie ma gwiazdy, wokół której można te uzupełnienia dopasować. Pozostałe słabe zespoły w lidze mają przynajmniej pojedyncze elementy, na których można zawiesić oko. Oglądanie Kings może grozić śmiertelnym znudzeniem.

Przewidywania

Over/under to 25.5. Przy Sacramento dla zasady daję under - 21-61

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Portland Trail Blazers

Drogi Mateuszu,

Portland Trail Blazers jadą w pociągu z tą samą drużyną już od kilku ładnych lat. Maszynistą Damian Lillard, konduktorem C.J. McCollum, a logistykiem trener Terry Stotts. Nawet pasażerowie nie zmieniają się tak często, a dojazd do stacji play-off zawsze odbywa się o czasie. Wydaje się, że istnieje jednak prędkość, której tak obsadzony pojazd nie przeskoczy (szczytem okazało się wyeliminowanie Los Angeles Clippers w 2016, poza tym zazwyczaj w dziób w pierwszej rundzie). Czy nie należałoby się zastanowić nad zmianami w konstrukcji?

Do tej pory prezes Blazers Neil Olshey konsekwentnie opowiadał się przeciwko rewolucji, tłumacząc, że nawet jeśli zespół nie walczy o mistrzostwo, to istnieje inherentna wartość w oglądaniu kompetentnej koszykówki co rok. Nawet przy transferze Lillarda, ulubieńca kibiców, nie ma gwarancji, że uda się znaleźć kogoś, komu tak samo zależy na mieście i kibicach, i który zapewnia równie wysoki poziom na boisku. Stylowi gry Dame'a najbliżej do Stepha Curry, i to bez większej obrazy dla dwukrotnego MVP. Podobnie jak Steph, rozgrywający Blazers to czołówka ligi w rzucaniu trójek po dryblingu, i łamaniu serc kibicom przeciwnych drużyn w ostatnich sekundach meczu. Za każdym razem, kiedy Portland wychodzi na boisko, nabiera osobowości swojego kapitana - walecznej, agresywnej i nieustępliwej. Lillard traktuje wszystkich kolegów z drużyny jak prawdziwy lider, sprawdza czy mądrze przygotowują się do nowego sezonu, pociesza strudzonych i udziela rad młodzikom. Dzięki temu z Portland rzadko kiedy docierają narzekania na zespół, bo ciężko mieć problemy, kiedy najważniejszemu zawodnikowi zależy tak mocno. Jeśli Dame utrzyma formę z zeszłego sezonu (wybrany do najlepszej piątki sezonu), a nie powinno być z tym problemu, to Trail Blazers dysponują bazą, na której mogą oprzeć swoje oczekiwania co do sezonu.

O ile w wewnątrz organizacji rzeczy mają się jak się miały, problem stanowi jej otoczenie. W zeszłoroczny krwiożerczym pojedynku w konferencji zachodniej, doświadczenie Portland przeważyło, dając im trzecie miejsce w konferencji. W tym roku przynajmniej kilku pretendentów do tronu wzmocniło szyki, wzrok kierując ku górze tabeli. Załóżmy, że Portland ponownie wygrywa 49 spotkań - o ile pozycji obsuną się w tabeli? Czy fatalna porażka z New Orleans Pelicans nie symbolizowała oddania władzy w inne ręce?

Wiemy, co drużynie da Lillard, pewne oczekiwania mamy też do McColluma, którego rozwój w strzelca wyborowego zszokował nawet optymistycznych skautów. Ta dwójka gwarantuje Trail Blazers siłę rażenia gotową zaskoczyć wszystkich gigantów. Postęp, który muszą zrobić, dotyczy defensywy. Rozsądny wzrost i zdolności fizyczne Dame'a kłócą się z tym, jak słabo prezentował się w obronie, natomiast warunki McColluma nie przeszkadzają mu w ofensywie, ale do bronienia rzucających obrońców jest po prostu zbyt mały. Niektóre zespoły rozwiązują to ustawiając pod koszem centra eliminującego błędy mniejszych kolegów. Grający na tej pozycji Jusuf Nurkic też tak robi... czasami. Gdy mu zależy, Trail Blazers konstruują zaskakująco skuteczną defensywę, niwelującą niedociągnięcia Lillarda i C.J.. Nurkiciowi zdecydowanie zbyt często nie zależy. Wielkość jego ciała (nawet na skalę NBA) powoduje, że zawsze stanowi przeszkodę w drodze do kosza, ale dopiero przy pełnym zaangażowaniu widać, jak uprzykrza życie atakującym.

Reszta składu to uzupełnienie tej trójki. Nikt nie wychyla się ze swojej roli, chociaż przy podpisanych umowach może powinni. Szczególnie rażący kontrakt: Evan Turner otrzymuje $18 milionów na sezon, bez szczególnie wyróżniającej się umiejętności. Nieźle rozgrywa akcje, ale od tego w zespole są gwiazdy, z kolei do zbierania piłek Portland ma zawodników podkoszowych. W tym roku Trail Blazers podobno wypróbują go w roli lidera ławki, więc jeśli jego gwiazda jeszcze ma zaświecić w Oregonie, to nadszedł najwyższy czas.

Ponieważ Portland zawsze trzyma się wysokich standardów (podobnie jak Miami Heat), nie mają w składzie mocno rozwojowych zawodników wybranych w drafcie. Wyjątek stanowi były kolega Przemka Karnowskiego z Gonzagi, czyli drugoroczniak Zach Collins. Wszystkie teoretyczne umiejętności defensywne, podaniowe i rzutowe zamknięte są na razie w gigantycznym, 20-letnim ciele. W dobrym zespole potencjał ocenia się na bazie błysków, stopniowo wprowadzając zawodnika do drużyny. Każda dobra piłka, rzut, czy ruch od Collinsa sugerowały, że mamy do czynienia z prawdziwym talentem. Rzucając okiem na czyste statystyki nie ma się czym zachwycać, ale Portland może pozwolić sobie na to, aby dobrą minutę Collinsa na boisku zmienić w drugim sezonie w dobre dwie minuty. Warto zwrócić uwagę na ten krótki czas, kiedy Collins znajduje się na boisku, bo może on oznaczać więcej niż 35 minut np. Trae Younga. 

Całością zarządza jeden z najdłużej pracujących trenerów w lidze. Kiedy uniknął zwolnienia po hańbie z Pelicans, można było ocenić Trail Blazers dwojako. Z jednej strony cały czas taplają się w tym samym sosie, ale z drugiej (dla mnie, zwolennika długoletnich trenerów) dali szansę jednemu z najbardziej kreatywnych trenerów w lidze, na dalszą pracę ze znanym sobie składem. Za swojego coacha ręczył też Lillard, a jemu franczyza nie chce dawać żadnych argumentów do odejścia. Stotts wie z kim pracuje, rozumie zalety i ograniczenia personelu. Wykonanie dobrej roboty w tym sezonie może oznaczać po prostu awans do play-off. Będzie ciężko.

Przewidywania

Ciężko nie wierzyć w zespół, który gra ze sobą tak długo. Las Vegas wykłada na to pałę (over/under 41.5). Chciałem wziąć under, gdyby ustawili zakład blisko zeszłorocznego rezultat. Tak, to nie mam wątpliwości, że Portland zaskoczy oczekiwania obstawiających. 44-38.

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Phoenix Suns

Drogi Mateuszu,

Kojarzysz polskich właścicieli klubów piłkarskich, prawda? Impulsywni, słuchający złych doradców, wpierdalający się w decyzje podwładnych, opowiadających o długofalowym planie, który trwa najwyżej dwa tygodnie, co powoduje, że nikt z polskiej ligi nie może pochwalić się stałym sukcesem. Dokładnie taką samą osobą jest Robert Sarver, właściciel Phoenix Suns. Kilka dni przed pojawieniem się tej zapowiedzi zwolnił dyrektora do spraw sportowych. Dziewięć dni przed startem sezonu! To oznacza, że pozwolił mu podjąć decyzje co do draftu (kiedy Suns dokonali niekorzystnego dla siebie transferu), podpisać umowy z wolnymi agentami i szukać partnerów do rozmów transferowych. Po tym całym czasie, Sarver tuż przed sezonem stwierdził, że nie podobało mu się jak pracował Ryan McDonough, mimo pięciu lat dowodów? Abstrahując już samej oceny pracy McDonough (negatywna), właśnie takie zachowania powodują, że kibice stają się anty-Suns. Jak można w takiej atmosferze wrócić do wielkości osiągniętej za czasów Steve'a Nasha?

Szkoda że sezon zaczyna się w takiej atmosferze, bo Suns wyglądają najciekawiej od kilku lat. Oprócz porządnego rozgrywającego (za brak którego pewnie oberwał McDonough), Suns mocno obsadzili kilka kluczowych pozycji. Na ten moment najważniejszy zawodnik w kadrze to Devin Booker, znany z rzucenia 70 punktów w meczu w swoim drugim sezonie. Booker udowodnił, że potrafi punktować na równi z najlepszymi, a kadra trenerska wierzy w to, że do tych umiejętności dołoży elementy rozgrywania. Jeśli kontuzja ręki zagoi się przed sezonem, to zacznie jako podstawowy PG Suns.

Po raz pierwszy w historii Phoenix wybierało z pierwszym numerem w drafcie, i zdecydowali się na potężnego centra z Arizony DeAndre Aytona. Przez cały rok uniwersytecki Ayton grał na tyle dobrze, że eksperci zgodnie umieszczali go na szczycie swoich list. Nie ma wątpliwości co do jego połączenia surowej siły i gracji poruszania się. W najgorszym wypadku zadaniem DeAndre będzie kończenie alley-oopów i odkurzanie zbiórek. Suns spodziewają się po nim jeszcze więcej. Podobnie jak w przypadku Mo Bamby Ayton pokazał, że potrafi rzucać z dystansu i nieźle podawać. Czego nie potrafi? Bronić.
W tej części gry cechuje go apatia i brak naturalnej świadomości przekładający się na złe reakcje. Grający w Minnesocie Karl Anthony-Towns też nie radzi sobie w obronie, a wchodził do ligi z reputacją inteligentnego defensora, gotowego w mig podłapać schemat. Pomimo upływu trzech lat, KAT wygląda coraz gorzej. Ayton na razi nie pokazał na żadnym poziomie rozgrywkowym, że potrafi bronić. W ataku na pewno też odstaje za Townsem. Zobaczymy, może jego potworna fizyczność lepiej przełoży się na realia NBA.

Za $15 milionów udało się Phoenix wyciągnąć Trevora Arizę z Houston Rockets. Jako weteran, który grał o najwyższe cele, Ariza może wprowadzić powiew profesjonalizmu do względnie młodej szatni. Patrząc tylko ze strony boiska, Trevor cały czas potrafi bronić na wysokim poziomie i można polegać na jego rzucie za trzy. Myślę, że w jego kontrakt wpisane jest przede wszystkim, aby pilnował czy młodzi słuchają trenera Igora Kokoskova. Jak się okazało, w późniejszym transferze z Houston do Phoenix przeniósł się też Ryan Anderson, kolejny mocny głos w szatni.

Podobnie jak inne zespoły z dna tabeli, Suns liczą na atomowy rozwój swoich wyborów w drafcie: Josh Jackson musi dorobić się rzutu z dystansu, a Mikal Bridges przenieść dojrzałą, bezbłędną grę z uniwersytetu na boiska NBA.

Duże ryzyko Phoenix podjęło też zatrudniając serbskiego trenera (pierwszy europejczyk w tej roli!). Kokoskov zdobył doświadczenie jako asystent w kilku klubach NBA, wygrał też Eurobasket jako trener Słowenii. Jego głównym zadaniem będzie balans między rozwojem młodych i trzymaniem weteranów w ryzach. Nie mam pojęcia jak wymyśli inaugurowanie akcji bez prawdziwego rozgrywającego, ale od wejścia ma okazję wykazać się jako strateg. Nie ma łatwych sezonów dla pierwszorocznych trenerów, ale przy chaosie Suns Kokoskov od razu zaczyna z nieciekawej pozycji.

Przewidywania

Las Vegas daje tej wybuchowej mieszance szanse na over/under 28.5 zwycięstw. Nie wierzę w to. Under: 24-58


Zapowiedź sezonu 2018/19 - Philadelphia 76ers

Drogi Mateuszu,

76ers przystępują do sezonu z ogromnymi oczekiwaniami. W zespole panuje wiara, że druga runda play-off z Celtics nie musiała zakończyć się porażką (mimo dużej dysproporcji w ostatecznym wyniku). Patrząc obiektywnie, taki rezultat dla drużyny grającej ze sobą pierwszy poważny sezon to sensacja. Normalnie franczyza, w której rozgrywający to odmawiający rzutów z dystansu pierwszoroczniak, a center zagrał dopiero 90 spotkań, spodziewałaby się postępu i może 43 wygranych.

Skala talentu Joela Embiida i Bena Simmonsa pozwala 76ers stawiać przed sobą o wiele wyższe cele. Gdy Embiid wychodzi na boisko, to daje argumenty, aby uznać go za najbardziej dominującego centra w lidze. Od czasów Shaqa nie ma w lidze gościa, który tak przerastałby podkoszowych przeciwników siłą i eksplozją. Do tego Joel dokłada celność z rzutów wolnych, i rozwijający się rzut z dystansu. Kibice powoli zapominają też o dwóch straconych przez kontuzje latach, bo nawet 15 spotkań, które opuścił w zeszłym roku były wynikiem tragicznego wypadki. Embiid nadział się na twarzą na ramię Markelle'a Fultza i złamał kość oczodołową. Pod względem szkody dla koszykarskiego zdrowia znajduje się to daleko od zerwań więzadeł i złamań stopy. Oprócz tego nieszczęśliwego wypadku, Joel żyje w dobrym zdrowiu od roku. Miejmy nadzieję, że tak już pozostanie.

W przeciwieństwie do swojego kolegi z Kamerunu, Australijczyk Ben Simmons musiał odczekać tylko rok zanim zaczął grać. Podobnie jak Embiid, gra Simmonsa składa się z elementów anormalnych dla ligi. Po pierwsze, jest 208 centymetrowym rozgrywającym (dla porównania, Steph Curry mierzy 190 cm). Po drugie, konsekwentnie odmawia rzucania piłką do kosza z odległości dalszej niż dwa metry. Siła fizyczna, szybkość, i przewaga wzrostu nad większością rywali spowodowała, że Ben nigdy nie musiał posiłkować się czymś tak prostym jak rzut. Już w przypadku Giannisa pisałem, że do rozwinięcia skrzydeł w pełni, ten element gry musi zaistnieć w jego repertuarze. O ile grecki gigant podejmuje już jakieś próby, to Simmons stoi na początku drogi, ze zgaszonym silnikiem. Porażka z Bostonem, wbrew pozorom, może okazać się dobrą motywacją, gdyż defensywnym kluczem Celtics było prowokowanie Bena do rzutów i skupienie krycia na pozostałych zawodnikach Sixers.

Nie zapominajmy jednak o najważniejszym. Simmons i Embiid stanowią jeden z najlepszych młodych duetów w lidze, dwóch zawodników kandydujących potencjalnie o najważniejsze indywidualne nagrody (MVP, Defensive Player of the Year). Czepiam się ich niedoróbek ze względu na to, jak wysoko chcą zajść. Drużyn wygrywających mistrzostwa nie da się zaskoczyć, ponieważ są przygotowane na każdą ewentualność. Obnażenie takich słabości, jakie zaprezentowali 76ers w zeszłym roku, kończy się smutnym odpadnięciem w drugiej rundzie.

Nadchodzący sezon nie posłuży jako dalsze rozliczanie Simmonsa i Embiida, ponieważ wiemy czego się po nich spodziewać. Najbliższe 82 spotkania dadzą nam za to odpowiedź, czy Markelle Fultz może stanowić część mistrzowskiego zespołu. Wybrany z pierwszym numerem w drafcie Fultz rozpoczął poprzednie lato z zupełnie zmienioną, tragicznie wyglądającą formą rzutu. Później przez cały rok rozgrywała się tragikomedia, w której epicentrum znajdował się 19-latek. Czy zmianę formy spowodowała kontuzja ramienia, czy przestrach przed NBA? Sprzeczne informacje na temat dostępności Fultza w sezonie docierały od: trenera, zarządu, reporterów i samego zawodnika. W końcu Markelle wrócił na ostatnie spotkania sezonu, odmawiając rzucania z dystansu z takim samym przekonaniem jak Simmons. Przy jednym nierzucającym zawodniku da się skonstruować niezłą ofensywę, przy dwóch to Mission Impossible, zwłaszcza, że 76ers wybrali Fultza w drafcie m.in. na podstawie jego celności za trzy. Markelle zamknął się latem w sali gimnastycznej, i po czterech miesiącach ciężkiej pracy, w meczach przedsezonowych trafił nawet trójkę. Teraz będzie musiał udowodnić, czy przez cały rok nie opuści go pewność siebie.

W przypadku awarii, trener Brett Brown zawsze może sięgnąć po pierwszą piątkę, która niszczyła rywali w zeszłym roku. Embiid, Simmons, J.J. Redick, Robert Covington i Dario Saric zapewniają wszystkie elementy, które można wymagać od koszykarskiego zespołu. Siła, rozegranie, rzut z dystansu i solidny defens. W tym sezonie miejsce Redicka na początku zajmie Markelle, ale dobrze wiedzieć, że w odwodzie pozostaje klasyczne i sprawdzone rozwiązanie.

W porównaniu z zeszłym sezonem uszczupliła się ławka w Philadelphii. Zawodnicy którzy zastąpili Marco Bellinelliego i Ersana Ilyasovę wykonują trochę inne zadania, a sprowadzony z Denver Wilson Chandler przystąpi do sezonu walcząc z kontuzją.

Marzeniem 76ers na ten sezon jest też zareklamowanie franczyzy dla jakiejś konkretnej gwiazdy, której mogą zaoferować maksymalny kontrakt. Następne lato będzie ostatnim z miejscem w budżecie, potem trzeba zapłacić też Simmonsowi i Sariciowi. W zależności też od tego jak potoczy się sezon, reporterzy chętnie doniosą newsy o uczestnictwie 76ers w dyskusjach transferowych.

Priorytetem pozostaje walka o tytuł. Boston i Toronto na ten moment zdają się lepsze, ale poprawa Embiida i Simmonsa może wystarczyć aby przeskoczyć ich tzw. "star power"

Przewidywania

Las Vegas widzi poprawę (54.5 wygranych). Przy eksperymentach z pierwszą piątką myślę, że powtórzy się scenariusz z zeszłego roku 52-30.  

sobota, 13 października 2018

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Orlando Magic

Drogi Mateuszu,

Orlando Magic grają beznadziejnie od kiedy opuścił ich Dwight Howard, i będą beznadziejni też w tym roku. Znasz to uczucie jak czasami przychodzisz do domu, i ani nie możesz wciągnąć się w film, ani nie chce ci się grać na konsoli, przejrzałeś wszystkie strony w internecie, a ostatecznie twoją uwagę przykuwa drzemka na kanapie? To jest właśnie skład Magic. Patrzę, myślę, dumam i próbuję się przekonać do kogoś, jako do podstawy następnego znakomitego zespołu z Orlando. I nic, drzemka.

Magic od kilku dobrych lat mają zagwarantowany stały etat w loterii draftowej, ale zazwyczaj wybierają zbyt nisko (4-8), aby zapewnić sobie najwyższe szanse na zawodnika transformującego franczyzę. Analiza wyborów w drafcie wskazuje, że po numerze 1, procentowa szansa na trafienie megagwiazdy spada na łeb, na szyję. Właśnie dlatego Magic dysponują kombinacją zawodników, którzy może, gdzieś tam, przy pomyślnych wiatrach pokażą wszystkie pozytywy, o których mówili skauci.

Kiedy Orlando oddawało bez żalu Victora Oladipo, nie sądzili, że stracą gracza niezbędnego tej drużynie. Victor potrafi zdobywać punkty i podawać piłkę zawodnikom pod koszem, czego w Orlando nie ma. Przebieg sytuacji spowodował, że Oladipo znakomicie rozwija się w Indianie, a Magic dysponuję najgorszym zestaw rozgrywających w całej lidze, tuż obok Phoenix Suns.

Na kim zatem chce opierać swoją przyszłość Orlando? I jak możemy prawidłowo ich ocenić, skoro nikt nie poda im piłki?

1. Aaron Gordon

Gordon to najstarszy zawodnik z młodzieżowego zaciągu, najbliższy swojej pełnej wersji. Nie wiem czy w NBA gra ktokolwiek inny, kto potrafi na takich sprężynach wyskoczyć do kosza, kończąc wsadami z nieludzkich pozycji. Zach LaVine wygrał z Gordonem w konkursie wsadów, ale wzrost i masa AG wygrywają w trakcie normalnej rozgrywki. Gracz Orlando wszedł do ligi jako atleta w stanie absolutnej koszykarskiej surowości. Przez cztery sezony mocno pracował nad sobą, i niektóre elementy zaczynają wyglądać nieźle. Naturalna przewaga sportowa pozwala mu zdobywać darmowe punkty pod koszem i kasować zbiórki, ale rzut nadal pozostawia wiele do życzenia. W zeszłym sezonie przez pierwsze dwa miesiące trafiał trójki z regularnością, co zbiegło się z serią zwycięstw Orlando. Potem cała drużyna zeszła na ziemię, a wraz z nią celność z dystansu Gordona. Porównując z poprzednimi latami, to i tak zaliczył w tym elemencie wyraźną poprawę. Orlando ma nadzieję, że trend jest wznoszący, i w tym sezonie skuteczność AG za trzy wyniesie około 36%, co zrobi miejsce do gry dla innych zawodników. Trener Steve Clifford musi też zdecydować, która pozycja najbardziej pasuje do Gordona. Do tej pory najlepsze wyniki przychodziły gdy grał silnego skrzydłowego, ale przy takiej ilości zawodników podkoszowych w składzie, ciężko będzie mu przejąć to miejsce na stałe.

2. Jonathan Isaac

Nieco cherlawy, ale wysoki zawodnik z długiiiiimi ramionami. Z jednej strony zwiastuje przyjście nowego w lidze: pozbycie się masywnych, nieruchomych centrów, ale z drugiej znakomicie obrazuje jakiego ryzyka podejmują się franczyzy, aby znaleźć nowatorską receptę na zmieniającą się ligę. Gdyby Isaac wszedł do NBA 10 lat temu, trener kazałby mu bronić rzucających obrońców, albo niskich skrzydłowych, marnując wszystkie podkoszowe atuty tego niecodziennego zawodnika. W tym roku Clifford może wypróbować go na praktycznie wszystkich pozycjach defensywnie, ze względu na długie ramiona i zwrotność. O ofensywie na razie nie ma co mówić, bo ten element gry istnieje tylko w postaci schematów technicznych.

Niczego nie będzie można sprawdzić, jeśli Isaac nie wróci w końcu do zdrowia. W pierwszym sezonie zagrał zaledwie 25 spotkań, walcząc z problemami z kostką. Trudno się dziwić problemom zdrowotnym patrząc na jego zdjęcie. Magic zainwestowali dużo wybierając go z nr 6, więc w tym roku muszą przynajmniej zobaczyć, czy zachodzi jakikolwiek postęp.

3. Mohamed Bamba

Popularny "Mo" ma 213 cm wzrostu i najdłuższy zasięg ramion w historii ligi. W Utah Jazz gra francuski center Rudy Gobert, który może pochwalić się podobnymi wymiarami i jest jednym z najlepszych defensywnych zawodników w lidze. Jego gra ogranicza się jednak tylko najbliższych okolic kosza, natomiast Bamba przez całą dotychczasową karierę pracował nad rzutem z dystansu, który jak na wielkoluda wygląda zaskakująco płynnie. Nie można oczekiwać, że taki żółtodziób od razu powtórzy karierę Goberta, ale wszystkie narzędzia są na miejscu. Bamba pokazał także, że potrafi poruszać się na tyle sprawnie, żeby nie objeżdżano go na obwodzie. Ze wszystkich stron dobiegają też słowa pochwał na temat jego inteligencji i etyki pracy. Wielu gigantów wchodziło już do ligi tylko na bazie wzrostu i szybko z niej wypadało. Jeśli Bamba nie pokaże czegoś więcej, to Magic zaliczą kolejne kosztowne pudło.

Reszta składu będzie miała znaczenie dopiero jeśli któryś z wymienionych przeze mnie graczy eksploduje i wyciągnie Magic z bagna. Zarząd (a w nim wcześniejszy prezes Milwaukee) nie ma sentymentu do żadnego z zawodników w drużynie, co oznacza, że każda sensowniejsza propozycja transferowa może zakończyć się remanentem składu.

W tym sezonie Magic i tak nie będą się liczyć.

Przewidywania

Las Vegas ustawiło swoje oczekiwania na 31.5 wygranych. Magic nie mają umiejętności, ani motywacji do tylu wygranych. Kogo będą ogrywać regularnie? Atlantę? 27-55.

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Oklahoma City Thunder

Drogi Mateuszu,

Jak się okazuje zastąpienie Kevina Duranta i Jamesa Hardena Paulem Georgem i Carmelo Anthonym nie prowadzi do lepszych rezultatów. O ile transfer Georga został uznany za jednoznaczny sukces prezesa Thunder Sama Presti (zwłaszcza że George chciał uciec po sezonie), o tyle chwalone na początku przyjście Carmelo,  okazało się pomyłką. Thunder w najlepszym składzie fizycznie nękało przeciwników po całym boisku. Carmelo pomocą w tej strefie gry okazał się niezainteresowany.

Ofensywę trener Russell Wes.. Billy Donovan opiera na agresji i autorytarnej decyzyjności Russella Westbrooka. Czasami oznacza to 35 rzutów Russa, a czasami faktyczne zaangażowanie kolegów w grę. Po odejściu Carmelo do Houston w szatni OKC nie ma innych kandydatów do zmierzenia się z Westbrookiem na ego.
Tacy zawodnicy jak George, czy Steven Adams cieszą się, że mogą wypełniać poboczne role, a pełną odpowiedzialność za wynik przyjmuje ktoś inny. Westbrook żyje w tej niebezpiecznej strefie, w której wszystko co dzieje się dobrze w Thunder to jego zasługa, ale wszelkie niedostatki to jego wina. Przynajmniej godnie mu za to płacą, bo pozostanie Russa w Oklahomie kosztowało Thunder ponad $200 milionów, i zgodę na wypłacanie mu $46 baniek w wieku 34 lat. W ogóle, patrząc po kontraktach najważniejszych zawodnikach OKC, właściciele chętnie płacą ulubieńcom kibiców: George zarobi $130 milionów za cztery lata gry, Adams otrzymuje $25 melonów na sezon, a nowo sprowadzony Dennis Schroder pobierze z kasy równo $15.5 miliona przez następne trzy lata.

Czy przy tak wysokim budżecie OKC powalczy o najwyższe cele?

Odpowiedź brzmi... raczej nie. Już na początku sezonu marzenia Thunder o zaatakowaniu przeciwników czwórką Westbrook, Andre Roberson, George, Adams + randus w wysokiej formie skończyły na stole operacyjnym. Roberson, jeden z najlepszych obronnych graczy w lidze, zaliczył małe fiasko w okresie rehabilitacyjnym i ominą go następne dwa miesiące, a Westbrook zacznie sezon tuż po operacji kolana. Do zespołu trzeba też dokoptować Schrodera, Nerlensa Noela i wymyślić kto zastąpi bezproduktywność Carmelo. OKC drużynowo dysponuje na pewno sporym talentem, a Westbrook to maszyna. Nie mogą sobie jednak pozwolić na długie układanie klocków, bo jeśli reszta konferencji odjedzie, to w play-off zaczeka na nich potwór z pierwszej czwórki. W zeszłym sezonie sił OKC nie wystarczyło już na Utah Jazz, które wraca jeszcze silniejsze.

Pomijając już kontuzję kolana, należy zacząć martwić się o tempo gry Westbrooka. Zazwyczaj rozgrywający z kosmiczną fizycznością tracą swoje supermoce szybciej niż gracze podkoszowi. Russ gra też z furią podpalaną ogniami piekielnymi, niemożliwymi do zgaszenia, ale co w momencie, gdy umysł zachce, a ciało już nie będzie mogło? Paula Georga stać na to, aby i przejąć dowodzenie, ale to ten typ zawodnika, który woli stać w cieniu i wykonywać swoją robotę na warsztacie. Nie wiem kogo musiałby oszwindlować Presti, aby ten zespół poważnie się zmienił przez następne trzy lata, ale Westbrook nie jest LeBronem Jamesem, i jego paliwo w końcu dotrze do rezerwy.

Przewidywania:

Zaskoczyło mnie Las Vegas uznając, że OKC zajmie trzecie miejsce w swojej konferencji (50.5 wygranych). Gdyby nie początkowe kontuzje uwierzyłbym w mocny sezon, ale na zachodzie nie ma czasu do stracenia: 47-35.

piątek, 12 października 2018

Zapowiedź sezonu 2018/19 - New York Knicks

Drogi Mateuszu,

Koszykarscy włodarze zawsze dają kibicom dwie ręce. Gdy w jednej trzymają promyk nadziei na przyszłość, to z drugiej od razu wymierzają zewnętrzniaka. Najpierw zatrudniono Phila Jacksona po to, by przywrócić powagę drużynie. Ten przedłużył kontrakt z Carmelo Anthonym, jednocześnie wpisując do kontraktu klauzulę blokady transferu przez zawodnika, co nie było obowiązkowe. Następnie wybrał w drafcie Kristapsa Porzingisa, który okazał się lepszy niż ktokolwiek przewidywał. Dla równowagi zaoferował 70 baniek rozpadającemu się Joakima Noah, zawalając budżet aż do teraz. Właściciel Knicks, James Dolan w końcu zrozumiał, że Jacksona zdecydowanie bardziej interesuje wypłata niż poważna praca nad zespołem i ostatecznie się o pozbył. Ruch w sam sobie sugerował myślenie długofalowe, ale przed ostatecznym pożegnaniem, Jackson wybrał jeszcze zawodników w drafcie. Z wyborem numer 9. najprawdopodobniej trafił nieźle, bo niedoświadczony rozgrywający Frank Ntilikina już jako rookie prezentował się twardo i mądrze w obronie.

Nowy prezes, Scott Perry, najpierw dogadał się z Carmelo Anthonym co do transferu do Oklahomy. Takie solidne wyczyszczenie budżetu oznaczało oczywiście, że natychmiast trzeba było te środki przepierdolić na 4-letni, $70 milionowy kontrakt dla absolutnego przeciętniaka Tima Hardawaya Jr. W trakcie ostatniego sezonu Kristaps wyglądał jak absolutny zbawca franczyzy, aż do momentu, kiedy jego kolano rozpadło się w starciu z nałożonymi oczekiwaniami. Knicks doczłapali się do reszty sezonu, przegrywając sporo spotkań, ale za mało, żeby wybierać naprawdę wysoko. Być może ponownie im się udało, gdyż Kevin Knox prezentował się bardzo dobrze zarówno w lidze letniej, jak i w przedsezonie, a Mitchell Robinson wygląda lepiej niż normalny zawodnik wybrany z 36 numerem..

Nawet jeśli za główny cel włodarze Knicks postawili sobie w tym sezonie rozwój młodych zawodników, w szczególności Ntilikiny, to natychmiast sami sobie zaprzeczyli przez zakontraktowanie co najmniej trzech dodatkowych rozgrywających. Na całe szczęście zatrudnili trenera, Davida Fizdale, znanego z rozwoju zawodników, i dali mu czteroletni kontrakt. W ten sposób przystępują do sezonu, trochę nie wiedząc jak wyważyć oczekiwania.

W Nowym Jorku muszą wykonać kilka kroków:

Po pierwsze: kontynuować czyszczenie budżetu, czy to przez transfery, czy wykupienie kontraktu Noah

Po drugie: zapewnić jak najwięcej minut wybranym przez siebie zawodnikom

Po trzecie: doprowadzić Kristapsa do stanu perfekcyjnej formy, i nie spieszyć się z jego powrotem na boisko

Po czwarte: nie spieprzyć negocjacji kontraktowych z Łotyszem (czeka na swój pierwszy wielki kontrakt) mimo jego kontuzji kolana

Po piąte: przegrać tyle spotkań, aby jeszcze raz dać sobie szansę w drafcie

Knicks nadal nie mają się gdzie spieszyć, a budowa drużyn z przeszłości dowodzi, że szukanie dróg na skróty prędzej czy później kończy się katastrofą. Widząc przeplatankę złych i dobrych decyzji, spodziewam się, że przynajmniej trzy z pięciu wymienionych punktów pójdą odwrotnie niż powinny.

Chciałbym móc powiedzieć, że wraz z Perrym i Fizdalem do budynku wkroczył zdrowy rozsądek, ale atmosfera Madison Square Garden robi coś złego z wcześniej kompetentnymi ludźmi.

Przewidywania:

Las Vegas widzi Knicks wygrywających około 30 spotkań (over/under 29.5). Dla swojego dobra powinni wygrać przynajmniej kilka mniej. Jeśli wytrzymają z powrotem Kristapsa do przyszłego sezonu, to ich bilans wyniesie 23-59.

Zapowiedź sezonu 2018/19 - New Orleans Pelicans

Drogi Mateuszu,

Dwa sezony temu New Orleans Pelicans podjęli szczególnie ryzykowną decyzję dogadując się z Sacramento Kings co do transferu DeMarcusa Cousinsa. W połowie poprzedniego roku gra Pelicans z Anthonym Davisem i Cousinsem w składzie zaczęła się układać, jak tylko dwaj giganci zrozumieli sposób na wykorzystanie swoich atutów przeciwko zespołom które nastawiły się na bronienie szybkości, a nie siły. Doszło do tego, że New Orleans zwyciężyli 7 meczów z rzędu, w tym ważną konfrontację z Houston Rockets. Rysował się klarowny plan na przyszłość: Pelicans robią trochę szumu w play-off, Cousins latem otrzymuje maksymalny kontrakt, a zadowolony Anthony Davis zostaje w Luizjanie przez długie lata.

Bogowie koszykówki rzucili okiem na te plany i gorzko się zaśmiali, zsyłając piorun na ścięgno Achillesa Cousinsa. Kontuzje kolan w koszykówce wyglądają najgorzej, jednak współczesna medycyna dobrze pracuje nad więzadłami, pozwalając większej ilości zawodników wrócić na poziom sprzed kontuzji. Zerwany Achilles to wyrok, zwłaszcza dla gracza, który mierzy 211 centymetrów i waży 122 kilogramy. W innych przypadkach w NBA rehabilitacja po operacji zajmowała około 9 miesięcy, a powrót do 100% albo nie następował, albo zajął dodatkowy rok. Tego smutnego styczniowego wieczora w Nowym Orleanie wszystkie pokłady optymizmu zapadły się pod ziemię.

Zarząd Pelicans zareagował jednak nadzwyczaj sprawnie i przeczesał ligę szukając okazji na wzmocnienia. W połowie sezonu zespoły rozgrywające słaby sezon chętniej oddają dobrych koszykarzy za np. przyszłe wybory w drafcie. Jednym z takich graczy był Nikola Mirotic, który swoim celnym rzutem za trzy rujnował szanse Chicago Bulls na loterii. W sukurs przybyli Pelicans i wymienili z Bulls teraźniejszość za przyszłość, bez sabotowania dobrego sezonu. Brak Cousinsa wymusił przesunięcie Davisa na pozycję centra, Mirotic naturalniej pasował do pozycji nr 4, a trener Alvin Gentry nastawił taktykę na maksymalne przyspieszenie tempa.

Od momentu transferu Pelicans wystrzelili, dostając się do play-off z 6. miejsca w wyrównanej konferencji. Szokująco rozjechali Portland Trail Blazers 4-0, pokazując jak dobry w postsezonie jest Anthony Davis, i jak mało liga docenia rozgrywającego Jrue Holidaya. W drugiej rundzie zostali pokonani przez Golden State Warriors, ale w tym przecież nie ma wstydu.
Po tak dramatycznych wydarzeniach nadal czekały ich kluczowe decyzje do podjęcia. Pierwsza z nich dotyczyła kontraktu DeMarcusa, który mimo kontuzji, oczekiwał 5-letniej, kosztownej gwarancji. Pelicans próbowali wynegocjować krótszą umowę, na korzystniejszych warunkach, ale te rozmowy zakończyły się fiaskiem. Ostatecznie zarząd wykorzystał miejsce w budżecie na sprowadzenie niepotrzebnego w Los Angeles Lakers Juliusa Randle, który teoretycznie dobrze wpasowuje się do ekipy Davis/Mirotic, otwierając przed Gentrym nowe możliwości taktyczne. Davis potrafi na boisku praktycznie wszystko, Mirotic to snajper, a Randle to tur, nie do zatrzymania w drodze do kosza. Każda z tych kombinacji sprawdzi się przeciwko różnym rodzajom przeciwników. Cousins rozczarowany odszedł rehabilitować się w Golden State Warriors.

Ten sezon po raz kolejny ma udowodnić Davisowi, że warto spędzić swoją przyszłość w Nowym Orleanie. Zeszłoroczne play-off przedstawiły światu rozpędzonych Pelicans. Pytanie brzmi: jak długo Davis zadowoli się awansem do drugiej rundy? Latem zmienił swoich agentów, przechodząc do tej samej grupy, która konsultuje LeBrona Jamesa, więc fabryka plotek wypluła już scenariusz przejścia "Brwi" do Los Angeles. Aby przynajmniej powtórzyć sukces z zeszłego roku, Pelicans muszą liczyć, że ich manewry transferowe na marginesach dadzą przynajmniej tyle weterani w zeszłym roku. Tacy gracze jak Elfrid Payton, Jahlil Okafor, czy Solomon Hill mają talent, ale muszą zasłużyć na pobyt w lidze. Przydałoby się też, aby kontuzje w Nowym Orleanie leczył prawdziwy lekarz, a nie znachor Wilk.

Przewidywania

Over/under z Las Vegas wynosi 45.5 zwycięstw. Podobała mi się, że szybko odcięli pępowinę od Cousinsa, i szczerze kibicuję, aby Davis został w Luizjanie. Over 49-33.

czwartek, 11 października 2018

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Minnesota Timberwolves

Drogi Mateuszu,

Ta zapowiedź za chwilę może stać się nieaktualna, ponieważ Minnesota Timberwolves przeżywają transferowy dramat. Jimmy Butler, dzięki któremu Wolves wrócili do play-off po 12 latach przerwy, zwrócił się grzecznie do zarządu i powiedział, że chciałby wypierdalać. Na liście jego życzeń znaleźli się Nets, Clippers i Knicks, czyli drużyny z budżetem gwarantującym kontrakt na 5 lat i $190 milionów.
Wolves też byliby w stanie zaproponować tę umowę swojemu wybawcy, ale Jimmy zdecydował, że nie interesuje go dalsze granie z Karlem Anthonym-Townsem i Andrew Wigginsem.

Po jego "życzeniu" wśród włodarzy Minnesoty zapanował wewnętrzny konflikt. Prezes/trener Thibodeau nie wyobraża sobie, że jego ulubiony żołnierz Jimmy nie zostanie z nim w okopach, grając 40 minut na mecz i narażając kolana na dalsze uszkodzenia. Właściciel Wolves, Glen Taylor poczuł się osobiście urażony, więc na spotkaniu właścicieli klubów NBA (tzw Board of Governors Meeting) przekazał innym miliarderom, że w sprawie transferu Butlera należy zwracać się bezpośrednio do niego.

W międzyczasie (o czym pisałem w ich zapowiedzi) do transferowej gry włączyli się Miami Heat. Zaawansowane negocjacje zakończyły się fiaskiem w ostatniej chwili, kiedy chytrzy Timberwolves próbowali wyłudzić od Heat dodatkowe dobra.
Swoją drogą, Butler za rok staje się wolnym agentem, co oznacza, że zespoły rozmawiające z Wolves ryzykują tylko roczne wypożyczenie. W związku z tym absurdalne wymagania Timberwolves odstraszają potencjalnych kandydatów. Nikt za rok Butlera nie odda: młodego, prosperującego zawodnika, uzupełnienie składu, przejęcie złego kontraktu z Minnesoty (np. $40 milionów za Gourgi Dienga), i wybór w drafcie. Historycznie, nawet przy największych transferach lepszych zawodników, o dłuższych kontraktach niż ten Butlerowski nie udawało się drużynie tracącej gwiazdę uzyskać aż takiego zwrotu. Co więcej, Jimmy ma już 29 lat i historię operacji na kolanach, a w ostatnim roku potencjalnego kontraktu otrzymałby około $40 milionów w wieku 34 lat. W tym momencie Butler to znakomity zawodnik, w najwyższej formie prawdopodobnie top 15 w lidze, ale jeśli tylko fizycznie zacznie się obsuwać, to jego energetyczny, bezkompromisowy styl gry natychmiast na tym straci.

Dla samych Timberwolves oznacza to powrót do piekła po jednym słodkim sezonie. Nie takiego rezultatu spodziewano się po zatrudnieniu jednego z najbardziej szanowanych trenerów w lidze w postaci Toma Thibodeau. Po pierwsze okazało się, że od dobrych czasów z Chicago Bulls liga mocno się zmieniła. Reguły obronne Thibodeau nie pasują już do współczesnej koszykówki, a kibice Minnesoty musieli z przerażeniem obserwować jak wykorzystywał swoje moce personalne do sprowadzania podstarzałych zawodników. Grający pod nim Taj Gibson, Derrick Rose, Luol Deng wygrywali konferencję wschodnią, ale od tego czasu stoczyli się tylko w szarzyznę ligi. W zasadzie można tutaj powtórzyć wypowiedzi na temat Stana Van Gundy i jego pracy w Detroit Pistons. 

Przyszłość boiskowa Timberwolves zależy w tym sezonie od tego pod jakim adresem zamelduje się Butler. Nawet zakładając, że zostanie w Minnesocie, to z jakim nastawieniem podejdzie do gry?

Przyjmując, że Jimmy zostanie ostatecznie wytransferowany, fanowskie nadzieje wrócą do dwóch młodszych zawodników:

1. Karl Anthony-Towns. Gdy wchodził do ligi trzy lata temu, zaskakiwał spokojem i wachlarzem zagrań w ataku. Szum jego wyboru porównywano z Anthonym Davisem. Po stronie ofensywnej wszystko się zgadza. KATa nie da się zatrzymać pod koszem, gdzie wykorzystuje zarówno inteligencję, jak i siłę do ogrywania rywali. Na ten moment jest też najlepiej rzucającym zawodnikiem z dystansu Timberwolves, co przy 213cm wzrostu stanowi ewenement na całą ligę. Drybling Karla to w zasadzie poezja w ruchu, uniknął typowej dla gigantów niezręczności.
Dlaczego nie mówi się o nim otwarcie jako o jednym z najlepszych zawodników w NBA? Pies pogrzebany jest w defensywie. Nawet nowoczesny center musi zarządzać obroną, sterując pozostałymi zawodnikami i naprawiając ich pomyłki. Koncentrację i płynność gry znane z ataku, Towns traci, kiedy wraca na drugą stronę boiska. Niewielkie wrażenie robi 25 punktów/13 zbiórek/4 asysty, jeśli oddaje się to samo w obronie. Po przyjściu Butlera do Timberwolves okazało się, że Towns ma też problemy z asertywnością, co udowodniła żałośnie niska liczba 12 rzutów na mecz (gwiazdy zazwyczaj nie spadają poniżej 17). Podobno nie lubi też ciężko pracować, ale przy Butlerze każdy wygląda jak nierób.

2. Andrew Wiggins. Jeden z najbardziej frustrujących zawodników w NBA. Znika na długie minuty w trakcie meczów, tylko po to, by w pewnym momencie zabłysnąć fizycznością, ruchem obrotowym i kapitalnym wsadem. Wszystkie warunki wskazują na to, że powinien dominować zarówno w ataku, jak i w obronie. Na ten moment jedyne co go wyróżnia, to niespecjalnie oszczędne zdobywanie punktów. Zdarzają się spotkania, w których zbierze zaledwie jedną, dwie piłki, albo zaliczy jedną asystę. W obronie przysypia i nie wykorzystuje szybkości i zasięgu ramion. Timberwolves bezmyślnie zaproponowali mu maksymalny kontrakt opiewający na $150 milionów, więc związali się z nim na długo pozbawiając Wigginsa motywacji do cięższej pracy. O ile KAT to czołowy zawodnik przynajmniej po jednej stronie boiska, to Timberwolves potrzebują potężnego skoku umiejętności od ich obu, aby pozostać w walce o play-off bez Butlera

Reszta składu to niewiadoma, bo gdyby Thibodeau mógł, to grałby pięcioma zawodnikami, bez rezerwowych.

Przewidywania

Las Vegas jeszcze traktuje Timberwolves, jak gdyby Jimmy Butler wrócił do składu: over/under 44.5. Ja wykorzystuję tę okazję i podejdę niezmiernie pesymistycznie - 34-48.

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Milwaukee Bucks

Drogi Mateuszu,

Giannis Antetokounmpo, Giannis Antetokounmpo, Giannis Antetokounmpo. Już chyba potrafię wystukać to nazwisko bez żmudnego porównywania z pisownią z Wikipedii. Imię czytamy przez [j], a druga część szybko przestanie być nam potrzebna. Panteon gwiazd NBA rozpoznawalnych po jednym przydomku (Michael, Larry, Magic, Kobe, Shaq, LeBron etc.) wzbogaci się o nieprawdopodobną historię, jeśli Giannis utrzyma dotychczasową trajektorię kariery. Urodzony w Grecji syn nigeryjskich imigrantów, który przez 18 lat nie miał papierów żadnego z tych krajów, wyłowiony w drafcie na podstawie kiepskiej jakości filmików z 2. ligi greckiej dominuje NBA będąc w stanie grać na każdej pozycji? Gdybyś przedstawił mi to w scenariuszu filmowym, to kazałbym trochę uspokoić przerysowane elementy, bo publiczność zgodnie przewracałaby oczami.

Rzeczywistość bywa durniejszą od fikcji, a Milwaukee Bucks musi zrobić wszystko co w ich mocy, aby ułożyć dookoła Giannisa zespół godny jego talentu. Pesymistycznie muszę powiedzieć, że widzę zbyt dużo paraleli pomiędzy działaniami zarządu tego zespołu, a Cleveland Cavaliers w latach 2003 - 2010. Źle dobrani trenerzy, mało utalentowani koledzy, brak drugiej gwiazdy z prawdziwego zdarzenia, uparte ustawianie Giannisa na pozycjach, które hamowały postęp indywidualny i zespołowy. LeBron był na tyle dobry, że pociągnął nijaki (eufemizm) zespół do finałów, aż w końcu miał dosyć. Zobaczymy co na ten sam temat myśli Antetokounmpo.

Co zrobią Bucks, aby nie powtórzyć losu Cavs?

1. Sprawa trenera.

Gdy po czterech latach z zespołu wyleciał Jason Kidd, wszyscy odetchnęli z ulgą. W swoim pierwszym sezonie zaskoczył, wprowadzając ultra-agresywny system obronny, który w teorii miał odbierać zespołom atakującym wszystkie najlepsze pozycje rzutowe, ze szczególnym naciskiem na trójki z rogów boiska, i rzuty spod kosza.
Na początku system zdał egzamin, zwłaszcza, kiedy długoramienni zawodnicy Bucks z furią atakowali nieświadomych przeciwników. W NBA pracują jednak inteligentni trenerzy, którzy szybko rozgryźli strategię Kidda, a ten uparcie odmawiał dostosowania się do nowej rzeczywistości. Po drodze zraził do siebie wielu zawodników, współpracowników, obierał faworytów, i ogólnie siał zamęt niczym Jacek Stryczek w Stowarzyszeniu WIOSNA. Kiedy zarząd ostatecznie wręczył mu wypowiedzenie, sterowanie zespołem przejął nauczyciel WF-u, Joe Prunty. Milwaukee miało potencjał, aby ograć Boston w pierwszej rundzie play-off, ale Prunty zwlekał z wystawieniem składu z Giannisem na pozycji centra, i ostatecznie przegrał 4:3 w pierwszej rundzie.

Muszę dać plusik Bucks, ponieważ latem zachowali się lepiej niż Cavaliers 10 lat temu. Na rynku akurat zwolniło się nazwisko znanego z doskonałej pracy w Atlancie Hawks Mike'a Budenholzera. Trener wywodzący się z drzewka asystentów San Antonio Spurs posiada atuty, które są przeciwieństwem Jasona Kidda: dostosowuje system ofensywny do zawodników, jest elastyczny przy zmianie taktyki, potrafi zjednoczyć grupę zawodników wokół wspólnego celu. Zespół Hawks z sezonu 14/15 wygrał 60 spotkań jako bezgwiezdna grupa funkcjonująca na najwyższych obrotach. Co ciekawe, Budenholzer rozstał się z Atlantą z własnej woli, rezygnując z uczestnictwa w przebudowie zespołu, po części wiedząc jak dobra pozycja czeka w Milwaukee. Myślę, że podobnie jak na początku kariery w Atlancie, entuzjastycznie podchodzi do wymyślania sposobów w jaki może ułatwić życie swoim najlepszym zawodnikom. Dokładnie tego potrzebuje przecież Giannis.

2. Sprawa kolegów

Khris Middleton i Eric Bledsoe są lepsi niż ktokolwiek ze starych składów Cavaliers. Poza tym w całym składzie, od góry do dołu, znajdują się kompetentni gracze jak Brook Lopez, Ersan Ilyasova, Malcolm Brogdon czy Sterling Brown. Co sezon w play-off prowokuje swoim potencjałem Thon Maker, po to, aby rozczarować w następnym sezonie zasadniczym. Jeśli w końcu złoży wszystkie umiejętności w pełnoprawnego zawondnika, to Bucks dostaną niezłego kopa potencjału od wewnątrz. Maker ma dopiero 21 lat, ale przy Giannisie nie może czekać w nieskończoność.

3. Sprawa drugiej gwiazdy

I tu pojawia się najważniejszy problem. W zapowiedzi Chicago Bulls pisałem o Jabarim Parkerze, który w Milwaukee nie spełnił oczekiwań zarządu, i został oddelegowany na wolny rynek bez pardonsu. W oczach Antetokounmpo może to wyglądać jak kontraktowe sknerstwo. Ja oceniam ten ruch ze strony Bucks jako rozsądny, ale jeśli Giannis nie zrozumie tego intelektualnie, to oszczędność finansowa może zakończyć się katastrofą. Milwaukee z Giannisem w składzie nigdy nie będzie wybierać wysoko w drafcie, zostaje im zatem aktywność na rynku transferowym. Czy byliby w stanie złożyć interesującą paczkę za Jimmy Butlera?

4. Sprawa pozycji Giannisa

Ponieważ Antetokounmpo może pełnić wszystkie role na boisku, zadaniem Budenholzera będzie odkrycie w jakich kombinacjach uwalnia jego pełną moc. Gdy Giannis kontroluje piłkę jako rozgrywający, droga do kosza to tylko kilka wielkich kroków. Gdy atakuje z bliska, nie ma na niego mocnych (skutecznością rzutów z najbliższej odległości ustępuje tylko LeBronowi, i kilku centrom, którzy pakują piłkę po alley-oopach). W play-off okazało się, że warto też stawiać Giannisa na centrze, z pozostałymi zawodnikami rozstawionymi po obwodzie. Giannis ma wtedy miejsce do pracy, a jego instynkt podającego pozwala mu asystować niekrytym kolegom. Prawdopodobnie tak mocno poświęcił się latem pracy na siłowni, aby walczyć pod koszem z największymi zawodnikami w lidze. Wzrostem już im nie ustępował, teraz dogonił ich jeszcze masą.

Jeszcze jedna rzecz łączy młodego LeBrona z obecnym Giannisem. Żaden z nich nie dysponował rzutem z dystansu, na którym można polegać. W finałach 2007 San Antonio Spurs uświadomili Jamesowi, że musi ten element dołączyć do swojej gry. Obaj są na tyle dobrzy, że mogą dominować większość zespołów bez jakiegoś elementu gry, ale im trudniejsze bitwy, tym bardziej przydają się wszystkie bronie w arsenale. LeBron potraktował wyzwanie poważnie i przejął panowanie nad ligą. Jak odpowie jego grecki odpowiednik?

Przewidywania

Las Vegas widzi Giannisa i Budenholzera i mówi: kupujemy to. Over/under na 46.5. Wierzę w moc sprawczą dobrej trenerki i przebijam Vegas na 50-32.

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Miami Heat

Drogi Mateuszu,

Okres w którym Miami Heat stanowiło centrum układu słonecznego NBA, grawitacyjnie ściągając do siebie największe gwiazdy, zakończył się wraz z odejścieme LeBrona Jamesa do Cleveland. Od tamtego momentu, zarząd wybrał zupełnie inną drogę budowania drużyny. Obecnie w składzie nie ma żadnej megagwiazdy, zawodników przeciętnych, dobrych i bardzo dobrych, lekko przepłaconych, wznoszonych na troszeczkę wyższy poziom dzięki przykładaniu się Heat do rozwoju zawodników.

Na ten moment największym atutem Miami wydaje się być kultura wyrobiona przez lata pod rządami Pata Riley, jedynego prezesa do spraw sportowych w lidze, którego zdanie liczy się na równi z właścicielem. Rileys, jako trener, w latach 80. wygrywał mistrzostwa z Los Angeles Lakers, później zmienił Knicks z pośmiewiska w kandydatów do tytułu, a z Heat zdobył jedno trofeum w 2006. Franczyza w Miami powstała stosunkowo późno, bo w 1988, a nowe drużyny NBA z zasady przechodzą ciężkie bicie.
Kiedy tylko Pat dotarł na Florydę to prędko zmienił postrzeganie zespołu, wprowadzając rygor oraz poczucie przynależenia do rodziny każdego z graczy i pracowników. W przeciwieństwie do obowiązujących standardów, Heat od 1995 zatrudniało tylko trzech trenerów. Jednym jest Riley, a drugim pracownik korporacji od najniższego szczebla, Erik Spoelstra (zaczynał jako koordynator wideo w piwnicy). Pomiędzy nimi w Heat znalazł zatrudnienie "obcy" Stan Van Gundy, o którym więcej można poczytać w zapowiedzi Detroit Pistons. Taka organizacyjna stabilizacja była jedną z ważniejszych przyczyn, dla których LeBron James zdecydował się opuścić Cleveland i połączyć siły z Dwyanem Wadem i Chrisem Boshem.

Po zakończeniu ery gwiazd, od czterech lat Heat na zmianę docierają do play-off, albo kończą tuż poza nimi. Utrzymując taki poziom kompetencji muszą szukać następnego sposobu, aby ponownie przyciągnąć absolutnie topowych zawodników. W 2010 plan jawił się jasno - w budżecie zostawili dostatecznie miejsca na trzy maksymalne kontrakty (Wade, Bosh, James). Reszta ekipy uzupełnili weterani, niedoceniani młodzicy, i gracze próbujący zdobyć mistrzostwo, gotowi grać w Miami za śmieszne pieniądze. Ta sytuacja się nie powtórzy, gdyż Heat zainwestowało poważne środki w co najmniej trzyletnie umowy dla swoich zawodników. Jedyną drogą do powrotu w glorii chwały są mądre transfery, dlatego Miami tak mocno uczestniczy w negocjacjach z Minnesota Timberwolves w sprawie sprowadzenia Jimmy Butlera. 

Gdy patrzę na umowy Heat w arkuszu kalkulacyjnym, to widzę atrakcyjne kąski transferowe, gdyby tylko kontrakty opiewały na dwa-trzy miliony mniej, albo były rok krótsze. Nawet mocno przepłacony center Hassan Whiteside, znalazłby nowy dom z rocznym, a nie dwuletnim kontraktem. Tyler Johnson i James Johnson to bardzo fajni zawodnicy, pasujący do etosu Heat... za 3 miliony mniej na sezon. Goran Dragic, słoweński rozgrywający zarabia tyle ile mu się należy, ale w wieku 32 lat zostało mu mało czasu w NBA.
Na tę chwilę Heat posiadają trzy aktywa, którymi mogą rozgrywać na rynku transferowym: Josh Richardson to agresywnie broniący zawodnik obwodowy, z fundamentalnymi umiejętnościami rozprowadzania akcji, który zarabia około $10 milionów na sezon przez następne 4 lata. Niewygórowana kwota za gościa, który podniósłby poziom praktycznie każdej drużyny. Oprócz niego, Heat rozwijają dwóch młodych zawodników: Justise'a Winslowa i Bama Adebayo. Pierwszy stanowił łakomy kąsek podczas draftu, ale wyhamował przez kontuzje. W tym roku staje przed ostatnią szansą, aby udowodnić Heat, że warto w niego zainwestować. Drugi wygląda jak współczesny szybki center z rzutem z dystansu, który dysponuje największym potencjałem eksplodowania w górną stratosferę ligowych zawodników. Miami może poświęcić przynajmniej jednego z nich w celu pozyskania topowego gracza.

No dobrze, ale co z tym sezonem?

Dla franczyzy która ocenia się poprzez mistrzostwa, oczekiwany awans do play-off to nie prawdziwy sukces. Z drugiej strony ciężko oczekiwać od nich czegoś więcej. Jeśli za elitę na wschodzie uznajemy Boston, Toronto i 76ers, to Heat wrzucamy do grupy drugiej, razem z: Wizards, Bucks, Pacers. Granica możliwości Miami znajduje się jednak bliżej, ze względu na brak prawdziwej, dominującej gwiazdy, jak John Wall w Waszyngtonie, Giannis Antetokounmpo w Milwaukee, czy Victor Oladipo w Indianie. Przy znakomitym indywidualnym sezonie, każdy z tych zawodników może zaciągnąć swój zespół do 5-6 zwycięstw więcej. Biorąc pod uwagę fakt, że Miami ma najlepszego trenera z wymienionych zespołów, oczekuję, że Heat rozbiją niedoświadczone zespoły i słabszych fizycznie przeciwników. Problem pojawi się w pojedynkach, w których jeden zawodnik będzie miał przejąć na odpowiedzialność za zakończenie spotkania. Rozmowy transferowe, w których na pewno Heat będzie uczestniczyć mogą spowodować duże różnice w składzie na koniec sezonu.

Przewidywania

Las Vegas stawia over/under całkiem nisko, tak jakby podważając system Heat, zapominając, że grają w konferencji wschodniej: 41.5. Całkiem spokojnie odpowiadam zatem, że Heat wygrają 44 spotkania, przegrywając 38. 

środa, 10 października 2018

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Memphis Grizzlies

Drogi Mateuszu,

Przegrywające drużyny w konkretnym sezonie NBA należą do dwóch podgrup. Jedne, niczym ofiara losu w szkole, nie posiadają siły aby nie dostawać w mazak.
Pozostałe mierzą się z niespodziewanymi okolicznościami, jak na przykład poważna kontuzja najlepszego zawodnika. Memphis Grizzlies należy to tej drugiej kategorii, ponieważ przed ubiegłym sezonem celowali przynajmniej w walkę o awans do play-off. W osiągnięciu dobrego rezultatu przeszkodziła im kontuzja kostki Mike Conleya. Szybki rozgrywający (syn złotego medalisty olimpijskiego w trójskoku) to prawdopodobnie jeden z najbardziej niedocenianych koszykarzy w całej lidze. Ze względu na siłę tej pozycji na zachodzie, jeszcze nigdy nie wystąpił w meczu gwiazd, ale za to cały system gry Memphis polega na jego zdolności atakowania kosza i cierpliwym przygotowywaniu dobrych akcji dla niekoniecznie utalentowanych kolegów. Jego statystyki same w sobie nie powalają na kolana, ale brak Conleya w składzie zawsze zwiastuje poważne problemy dla Grizzlies. W zeszłym sezonie, drugi najlepszy zawodnik, Marc Gasol, wyglądał słabo i purtał się, ponieważ Memphis zauważyło swoją szansę na wzmocnienie składu i poprawienie przyszłości poprzez draft. Zawsze cieszy kiedy dobrze prowadzony zespół po pojedynczym słabym sezonie dostaje szansę na solidne wzmocnienie. Przez poprzednie siedem sezonów Memphis awansowało do play-off, zawsze szczycąc się twardą, staroszkolną defensywą. Ze względu na wiek głównych aktorów (Tony Allen i Zach Randolph), władze zdecydowały, że czas na przemianę skostniałej drużyny, pozostawiając w składzie tylko Conleya oraz Gasola, i dokładając do nich nowych zawodników.

W drafcie (wybór nr 4) Grizzlies wybrali Jarena Jacksona Jr., jednego z najmłodszych zawodników wchodzących do ligi, ale jednocześnie (podobno) jednego z najbardziej utalentowanych. Jeśli Jackson wypali, to Memphis kontynuuje linię znakomitych zawodników podkoszowych, która sięga do początku wieku i Pau Gasola. Nie ma lepszego mentora w lidze dla takiego zawodnika, niż Marc Gasol, a przy szybkim rozwoju Jacksona istnieje szansa, że będą się uzupełniać na boisku tak długo, jak Gasol będzie chciał grać. Triple J przykuł uwagę Grizzlies ze względu na zasięg ramion, intuicyjną grę w obronie, i ruchliwość pozwalającą mu pilnować zawodników na obwodzie. Pozostałe umiejętności to na razie surowizna, ale Jackson pokazał że nie boi się próbować rzucać z dystansu, a oszukać go pod koszem nie będzie łatwo.

W Memphis mocno trzymają kciuki aby wszystko wypaliło, ponieważ kosztowne decyzje z przeszłości dotyczące kontraktów nie pozwalają im łatwo sprowadzać zawodników. Krytyczna okazała się zwłaszcza umowa Chandlera Parsonsa, który do Grizzlies przychodził w glorii chwały, mając uzupełnić skład walczący o mistrzostwo. Z rzeczywistością zderzyły się jego kolana, powodując, że w dwa lata zagrał tylko 73 mecze, a umowa ciągle opiewa na około $50 milionów. Nikt w lidze nie zabierze go z Memphis, dlatego muszą wierzyć, że letni reżim treningowy z nowymi trenerami spowoduje pierwszy sensowny sezon Parsonsa w niebieskich barwach.
Jak widać, na razie wszystko opiera się na ryzykownym zdrowiu Conleya, Gasola i Parsonsa, więc powtórka z zeszłego sezonu to też realistyczny scenariusz. Na ten moment Memphis Grizzlies przystępują do sezonu z optymizmem, ale jeśli zaczną słabo, to muszą dokończyć słabo, inaczej ich wybór w drafcie przejdzie do Bostonu.

Przewidywania

Las Vegas widzi wiek, problemy, zachodnią konferencję i decyduje się nie wierzyć. Over/under stoi na zaskakująco niskim 34.5. Ja wybieram Grizzlies jako potencjalnych kandydatów do mocnej poprawy. Nie wiem czy wystarczająco mocnej na play-off, ale 41-41 uznaję za możliwe.



Zapowiedź sezonu 2018/19 - Los Angeles Lakers

Drogi Mateuszu,

Pomimo faktu, że Los Angeles Lakers wykonali najgłośniejszą transakcję lata, czyli sprowadzenie LeBrona Jamesa do "miasta aniołów", z ich obozu docierają informacje o zaskakująco rozsądnych oczekiwaniach co do nadchodzącego sezonu.
Kiedy James przechodził do Miami Heat w 2011, dołączając do gwiazd ligi w postaci Dwyane'a Wade'a i Chrisa Bosha, mistrzostwo wydawało się obowiązkowe (naprawdę w finałach rozczarowanie z Dallas Mavericks).
Dołączając do Cavaliers, LeBron wiedział już o tym, że wspięcie się na najwyższy poziom wymaga czasu, ale z kolei wymuszał krótkowzroczne działania na włodarzach z Cleveland, które ostatecznie przyczyniły się do powolnego obniżania jakości zespołu, podsumowane transferem Kyrie Irvinga.

Wśród nowych partnerów Jamesa w Los Angeles nie ma nikogo o jakości Irvinga, Wade'a, Bosha, ani nawet Love'a. Po raz pierwszy od ośmiu lat, drużyna, w której zagra LeBron stawia bardziej na przyszłość, aniżeli na teraźniejszość. W zasadzie wszyscy najważniejsi zawodnicy Lakers swoje najlepsze lata mają przed sobą. Brandon Ingram i Lonzo Ball zostali wybrani z drugimi numerami w drafcie i obaj wnieśli do ligi specyficzne zestawy umiejętności.
Ingram to wysoki, techniczny zawodnik, z konstrukcją kończyn niczym kosarz zwyczajny (absurdalnie długie, ale przeraźliwie chude). W swojej ostatecznej wersji potrafił będzie zdobywać punkty z każdego miejsca na boisku: nie do powstrzymania pod koszem, z funkcjonalnym rzutem z dystansu. Defensywnie, jego szybkość pozwala mu myśleć o bronieniu zawodników na czterech pozycjach (a jeśli dołoży masę, to może nawet mniejszych centrów). Pomiędzy pierwszym a drugim sezonem Ingram rozwinął się, ale jeśli nie ma skończyć jako potencjalny kąsek transferowy, w tym roku musi zaliczyć ten najtrudniejszy skok - na poziom prawdziwej gwiazdy. Jeśli wypali, to odciąży starzejącego się LeBrona od zdobywania i ustawiania wszystkich akcji punktowych w zespole.

Lonzo Ball z drugiej strony, to antyteza współczesnego rozgrywającego. Obecnie w NBA PG dominuje posiadanie piłki, szukając okazji do zdobycia punktów, a gdy nie ma takiej możliwości podaje niekrytym kolegom, którym zapewnił swobodę bezustannym atakowaniem defensywy. Zarówno Steph Curry, Kyrie Irving, Russell Westbrook, czy James Harden grają w taki sposób. Ball nadaje priorytet podaniom w pierwszej, drugiej, i trzeciej kolejności, przywołując wspomnienia takich graczy, jak Steve Nash lub Jason Kidd. Przy graniu z LeBronem należy pamiętać, że piłka spędza większość czasu w jego rękach (z korzyścią dla drużyny). W związku z tym Lonzo zdaje się idealnym boiskowym partnerem "Króla", gdyż trzyma piłkę najkrócej ze wszystkich rozgrywających w NBA. Kiedy tylko widzi lukę w obronie, albo niekrytego kolegę, natychmiast przyspiesza akcję ruchem piłki. Aby zająć miejsce w składzie na stałe musi trafiać rzuty z dystansu. Na początku poprzedniego sezonu miał z tym problem, ale przed kontuzją kolana w środku sezonu zaczął się poprawiać. Jeśli nie będzie stanowił punktowego zagrożenia, obrona podejmie strategiczną decyzję o  przesunięciu większej ilości środków w kierunku LeBrona.

Lakers wydraftowali także wartościowych graczy pod koniec pierwszej rundy: Kyle Kuzma wszedł do ligi z repertuarem podkoszowych manewrów, którego pozazdrościłyby mu stare wygi, a Josh Hart przejawia ponadprzeciętną inteligencję i zapewnia zestaw umiejętności ofensywnych i defensywnych, który docenia każdy trener. Żaden z nich nie pcha się też przed szereg, co jest kluczowe w drużynie z dużym ego.

Dla przeciwwagi ruchu młodzieżowego zakontraktowano ekscentrycznych i lekko kontrowersyjnych weteranów. Każdy z czwórki Rajon Rondo, Javale McGee, Michael Beasley i Lance Stephenson to kolorowa, doświadczona postać z różnymi przygodami w lidze. Rondo wzmoże motywację Lonzo o pozycję startującego rozgrywającego, a reszta wypełni takie role, jakie nakaże im trener, jednocześnie stanowiąc oparcie dla młodzian.

Tak przynajmniej Lakers zaczną sezon. Wszystko może się zmienić, jeśli LeBron wskaże zarządzającemu strategią generalną Magicowi, że taki zespół mu nie podchodzi. Wstępny plan zakłada, że Lakers wykorzystają wolne miejsce w budżecie za rok, próbując przyciągnąć którąś z gwiazd bez kontraktu do LA (Durant? Klay Thompson?), dlatego wszystkie weterańskie umowy podpisane są zaledwie na rok. Może też okazać się, że Jeziorowcy aktywnie uczestniczą w ruchach transferowych zimą, zwłaszcza jeśli młodzi nie spełnią pokładanych w nich oczekiwań, albo zarząd otrzyma ofertę nie do odrzucenia.

Inny konflikt może nastąpić odnośnie stylu gry, który preferuje trener Lakers, Luke Walton, a tym który woli James. Wartości trenerskich Walton nabrał w Golden State, stawiając na szybkie tempo gry z uwzględnieniem wszystkich zawodników.
LeBron preferuje rozmyślne, niespieszne analizowanie obrony, w którym to on podejmuje kluczowe decyzje. Ciężko sprzeczać się z sukcesami odniesionymi przez zespoły z LeBronem w roli głównej, ale jeśli chce zachować szansę na przedłużanie kariery, to musi scedować część nakładu obowiązków na innych. Mecze przedsezonowe nie stanowią perfekcyjnego materiału dowodowego, ale na razie wynika z nich, że James rozumie jaki jest plan i podchodzi do niego z wcześniej niewidzianą cierpliwością.

Lakers nie mają podbić świata w tym sezonie, najprawdopodobniej kończąc spektakularną serię 8 awansów do finałów z rzędu LeBrona. Najwięksi pesymiści prorokują wypadnięcie z play-off w arcytrudnej konferencji. Dopóki LeBron nie chodzi o kulach i zasiada za sterami nie uwierzę w to, ale na pewno spodziewam się sezonu próby w Los Angeles.

Przewidywania

Las Vegas - 48.5 zwycięstw. Moim zdaniem odrobinę za wysoko: 48-34.

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Los Angeles Clippers

Drogi Mateuszu,

Los Angeles Clippers przystępują do sezonu mając w składzie przynajmniej 15 zawodników, którzy naprawdę potrafią grać w kosza. Po odejściu Chrisa Paula, Blake'a Griffina, DeAndre Jordana i JJ Redicka nad drugą drużyną z LA wisiały czarne chmury. Utrata gwiazd takiego kalibru zazwyczaj oznacza okres karencji, zakończony wyborem zbawcy w drafcie (chyba że jest się Los Angeles Lakers). Ponieważ Clippers poczuli pismo nosem, to pozbywali się poszczególnych zawodników w taki sposób, aby uzyskać coś w zamian. Transfer Chrisa Paula sprowadził do LA między innymi Lou Williamsa (nagroda rezerwowego sezonu 2017/18) i Patricka Beverley. Od naiwnych Detroit Pistons, wierzących w zdrowie Blake'a, Clippers wydobyli Tobiasa Harrisa oraz Avery'ego Bradleya. Chociaż ci zawodnicy nie odmienią franczyzy, to potrafią z sukcesami grać w pierwszym składzie, pozwalając zarządowi Clips zastanowić się kogo warto zatrzymać, a kogo oferować w potencjalnym transferze.

Na korzyść Clippers działa też fakt, że oprócz Danilo Galllinariego, nikt ze składu nie wygląda na przepłaconego. Gdyby któraś gwiazda chciała pożegnać się ze swoim obecnym zespołem (hint, hint Jimmy Butler), Clips mogą z podniesionym czołem stanąć do negocjacji.
W międzyczasie trener Doc Rivers ma zestaw puzzli, którymi przetestuje te mniej ograne ligowe zespoły. W składzie widzimy też polski akcent, jako że Marcin Gortat może zakończyć karierę w Hollywood, odgrywając rolę podstawowego centra. Ponieważ w zeszłym sezonie nie udało im się awansować do play-off, dostali też dwie szanse w drafcie, a jedną z nich wykorzystali na mocnego fizycznie rozgrywającego Shai Gilgeousa-Alexandra, którego eksperci typują na jedną z prawdziwych niespodzianek wśród rookiech

Jako zadanie na ten sezon Clippers wyznaczyli sobie awans do play-off. Jednak przy tak dużej konkurencji, o której wspominałem w innych zapowiedziach,  nawet 10. czy 11. miejsce nie zostanie określone jako jednoznaczna porażka. Ten konkretny skład rzadko kiedy będzie faworytem w meczach z potęgami, ale ma predyspozycje do zaskakiwania gigantów, zwłaszcza tych, którzy potrzebują czasu na początku sezonu, aby się zgrać. Beverley nada ton defensywie, a Williams i Harris to ligowa czołówka pod względem punktowania. Nawet tacy gracze jak Luc Richard Mbah a Moute (utratę którego pożałuje Houston Rockets) dodadzą atuty z ławki. Nikt w lidze nie dysponuje taką siłą ognia w rezerwach, jak właśnie Clippers.

Jak to wszystko poukładać?

Po tym jak zabrano mu obowiązki dotyczące transferowania i kontraktowania zawodników, Doc Rivers znowu pokazał się jako kreatywny trener, potrafiący mocno zmotywować swoich zawodników. Zmęczony długimi przejściami z kłótliwymi gwiazdami (przede wszystkim perfekcjonista Paul) odżył pracując z niedocenianymi przez ligę graczami. Jestem pewien, że głównym mottem w szatni Clippers będzie sugerowanie, że są przez wszystkich spisani na straty.
W takim momencie Rivers sprawuje się idealnie, potrafiąc zjednoczyć zawodników wokół jednego celu. Wszystkie niedostatki techniczne i taktyczne, nadrobione zostaną walecznością i twardą grą. Bogactwo składu może też działać na niekorzyść zespołu, gdyż już teraz patrząc na listę zawodników ciężko wyobrazić sobie kto zacznie spotkania, a kto je skończy. Potencjalnie ten fakt tworzy poletko na konflikty graczy, których ego nie zostanie dostatecznie połechtane. W sukurs przyjdą transfery i nieuniknione kontuzje, gdyż tacy koszykarze jak Bradley, Beverley, czy Gallinari znani są z opuszczania znacznej ilości meczów w sezonie.

Pomimo tego, że patrzę na Los Angeles Clippers pozytywnie, i nawet życzę im dobrego sezonu, to na pewno kilka zespołów w konferencji jest nie do przeskoczenia. Houston, Golden State, Utah, Oklahoma i Lakers dysponują prawdziwymi gwiazdami, które często zmieniają oblicza całego sezonu. Fascynująca walka rozegra się zatem między Denver, Portland, Spurs, Timberwolves, a nawet Grizzlies i Dallas. Jeśli, jak w poprzednim sezonie, o awansie decydować będą jedno, dwa spotkania, krótka seria zwycięstw może oznaczać być, albo nie być dla zespołu. Gdyby Clippers znajdowali się na wschodzie, byliby murowanym kandydatem do awansu. Po drugiej stronie kraju uchodzą za jednego z wielu pretendentów.

Przewidywania

Over/under Las Vegas - 35.5. Biorę zdecydowane over: 42-40.

piątek, 5 października 2018

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Indiana Pacers

Drogi Mateuszu,

Od czasów Reggiego Leszka Millera Indiana Pacers twardo idą obraną przez siebie drogą, nie zważając na kierunek przyjęty przez resztę ligi. Według wewnętrznej biblii, w każdym sezonie w składzie mają znaleźć się ciężko pracujący, dobrzy zawodnicy, którzy przy pomyślnym układzie gwiazd staną do walki o play-off i przyniosą chwałę dobremu stanowi Indiana. Najlepszą próbę zagrali niestety w czasie, kiedy LeBron James przeszedł do Miami i przejął absolutne panowanie nad wschodnią konferencją.

Od tamtego czasu Pacers nie zaznali smaku beznadziejności jak Nets, czy Cavaliers, docierając do gry o stawkę w każdym z poprzednich trzech sezonów (trzykrotny wpierdol w pierwszej rundzie). Jak się okazuje, "dobrymi" graczami można walczyć tylko i wyłącznie o "dobrą" pozycję, co w końcu zrozumiał Paul George, żądając transferu przed upływem kontraktu. Wbrew swoim zachciankom został wytransferowany przez Kevina Pritcharda (dyrektor sportowy, przejmujący schedę po legendarnym Larry Birdzie) do OKC, zamiast do wymarzonego Los Angeles. Z obu stron uczestniczących w transakcji śmiano się - z OKC, że George będzie siedzieć na spakowanych walizkach, sprawdzając online czy Lakers mają dostatecznie miejsca w budżecie na jego kontrakt, a z Indiany z faktu, że za jednego z najlepszych zawodników w historii klubu otrzymali zaledwie Domantasa Sabonisa oraz Victora Oladipo. Po roku śmichów-chichów okazało się, że być może obie strony zyskały na tym transferze. Paul George przedłużył swój pobyt w Oklahomie o przynajmniej trzy lata (Russell Westbrook musi być znakomitym kumplem), a Indiana doczekała się nowego bohatera z powodu następującego faktu:

Eksplozja Victora Oladipo

Draft w 2013 roku przejdzie do historii dzięki Anthonemu Bennettowi, który okazał się jednym z najgorszych pierwszych wyborów (miejsce na podium obok Michaela Olowokandi i Kwame Browna). Większość skautów największe szanse na sensowną karierę w NBA dawała Oladipo, który grając na uniwersytecie nie miał dużych umiejętności, ale dysponował zabójczym przyspieszeniem i agresywną grą w obronie. Początek jego kariery w Orlando Magic przyniósł spore rozczarowanie. Nie można powiedzieć, że grał tak źle jak Bennett, ale przez trzy sezony nie widać było oznak rozwoju, który zagwarantowałby mu miejsce pomiędzy prawdziwymi gwiazdami ligi. W związku z tym Magic bez żalu oddali go do Thunder, gdzie w dominującej obecności Westbrooka przygasł jeszcze bardziej. Po drugim transferze w trakcie tak krótkiej kariery coś musiało ulec zmianie. Oladipo przerzucił sporo miedzi na siłowni, i zakładając koszulkę Pacers wszedł w sezon bez pardonsu. Warunki fizyczne i bezlitosna agresja w atakowaniu kosza przełożyły się na namacalne efekty. Wystarczy powiedzieć, że jego średnia punktowa podskoczyła z mało inspirujących 15 punktów do 23. Zauważając taki rozwój, trener Nate McMillan rozkazał przestawić ofensywę w ten sposób, aby zostawić Victorowi jak najwięcej miejsca do pracy. Nowa wersja Oladipo zaszokowała nieprzygotowane obrony elitarnym odejściem (coś jak Messi na pierwszych kilku metrach dryblingu), a podobne podejście prezentował przecież w defensywie. W ten sposób na koniec sezonu powędrowała do niego zasłużona nagroda Most Improved Player, którą zapowiadałem dla niego kilka miesięcy temu. W nowy sezon Pacers wkraczają wiedząc kto jest ich najlepszym zawodnikiem, wierząc że przemiana Oladipo nie okazała się tymczasowa. 

Co z resztą składu?

Największe nadzieje na "efekt Oladipo" pokłada się w Mylesie Turnerze, który przynajmniej teoretycznie wygląda jak najbardziej nowoczesny center w lidze. Do jego zalet należy bycie ruchomą łapką wychwytującą piłki zmierzające do kosza, oraz celny rzut z dystansu. Jego mobilność pozwala mu też tańczyć z mniejszymi zawodnikami na obwodzie (podobną rolę pełni Clint Capela w Houston). Niestety, w pojedynczych meczach ciężko zobaczyć wszystkie umiejętności w tym samym czasie, jako że Turner ma tendencję do znikania na długie minuty, dlatego ten sezon będzie tak kluczowy w decydowaniu, czy sparowanie go z Victorem Oladipo oznacza pozytywną przyszłość dla Pacers. Przed sezonem znaki, fizyczność i nastawienie Turnera są pozytywne, ale żaden zawodnik w NBA (oprócz Andre Millera) nie przyzna się, że zmarnował wakacje na jedzenie hamburgerów.

Źle wykorzystywany w Oklahomie był też Sabonis (syn legendarnego litewskiego centra Arvydasa), którego parkowano za linią rzutów za trzy, rezygnując z jego umiejętności podkoszowych. W Pacers pozwolono mu dominować rezerwowych centrów drużyn przeciwnych, albo współpracować z Mylesem Turnerem. Patrząc dalej na skład Indiany widzi się tylko profesjonalizm - PG Darren Collison nie traci piłek i trafia czyste rzuty z dystansu, Bojan Bogdanovic daje południowoeuropejski ogień, a Thaddeus Young od 10 lat rzuca o 0.5 sekundy wcześniej albo później niż spodziewają się jego rywale, wprowadzając ich w stan konfuzji.

Na poprawę wyniku z poprzedniego sezonu ma wpłynąć Tyreke Evans, 10 lat temu uznawanego za potencjalną gwiazdę, której blask przyćmiewały kontuzje kolan. Od dwóch sezonów Evans jawi się jednak jako inteligentny weteran, który dorobił się rzutu z dystansu, na którym można polegać (mało komu się to udaje). Pacers zapłacą mu prawie $12.5 miliona za to, aby wymieniał się rolami z Oladipo.

Przewidywania

Nie mam wątpliwości, że ten zespół będzie dobry.. jak na konferencję wschodnią. Szansa na taki awans sportowy jaki zaliczył Victor Oladipo jest jednak mała, dlatego uznaję, że do walki o play-off przystąpi praktycznie ten sam zespół. Las Vegas stawia over/under na 47.5. Dla mnie minimalne over: 48-34.