wtorek, 16 października 2018

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Philadelphia 76ers

Drogi Mateuszu,

76ers przystępują do sezonu z ogromnymi oczekiwaniami. W zespole panuje wiara, że druga runda play-off z Celtics nie musiała zakończyć się porażką (mimo dużej dysproporcji w ostatecznym wyniku). Patrząc obiektywnie, taki rezultat dla drużyny grającej ze sobą pierwszy poważny sezon to sensacja. Normalnie franczyza, w której rozgrywający to odmawiający rzutów z dystansu pierwszoroczniak, a center zagrał dopiero 90 spotkań, spodziewałaby się postępu i może 43 wygranych.

Skala talentu Joela Embiida i Bena Simmonsa pozwala 76ers stawiać przed sobą o wiele wyższe cele. Gdy Embiid wychodzi na boisko, to daje argumenty, aby uznać go za najbardziej dominującego centra w lidze. Od czasów Shaqa nie ma w lidze gościa, który tak przerastałby podkoszowych przeciwników siłą i eksplozją. Do tego Joel dokłada celność z rzutów wolnych, i rozwijający się rzut z dystansu. Kibice powoli zapominają też o dwóch straconych przez kontuzje latach, bo nawet 15 spotkań, które opuścił w zeszłym roku były wynikiem tragicznego wypadki. Embiid nadział się na twarzą na ramię Markelle'a Fultza i złamał kość oczodołową. Pod względem szkody dla koszykarskiego zdrowia znajduje się to daleko od zerwań więzadeł i złamań stopy. Oprócz tego nieszczęśliwego wypadku, Joel żyje w dobrym zdrowiu od roku. Miejmy nadzieję, że tak już pozostanie.

W przeciwieństwie do swojego kolegi z Kamerunu, Australijczyk Ben Simmons musiał odczekać tylko rok zanim zaczął grać. Podobnie jak Embiid, gra Simmonsa składa się z elementów anormalnych dla ligi. Po pierwsze, jest 208 centymetrowym rozgrywającym (dla porównania, Steph Curry mierzy 190 cm). Po drugie, konsekwentnie odmawia rzucania piłką do kosza z odległości dalszej niż dwa metry. Siła fizyczna, szybkość, i przewaga wzrostu nad większością rywali spowodowała, że Ben nigdy nie musiał posiłkować się czymś tak prostym jak rzut. Już w przypadku Giannisa pisałem, że do rozwinięcia skrzydeł w pełni, ten element gry musi zaistnieć w jego repertuarze. O ile grecki gigant podejmuje już jakieś próby, to Simmons stoi na początku drogi, ze zgaszonym silnikiem. Porażka z Bostonem, wbrew pozorom, może okazać się dobrą motywacją, gdyż defensywnym kluczem Celtics było prowokowanie Bena do rzutów i skupienie krycia na pozostałych zawodnikach Sixers.

Nie zapominajmy jednak o najważniejszym. Simmons i Embiid stanowią jeden z najlepszych młodych duetów w lidze, dwóch zawodników kandydujących potencjalnie o najważniejsze indywidualne nagrody (MVP, Defensive Player of the Year). Czepiam się ich niedoróbek ze względu na to, jak wysoko chcą zajść. Drużyn wygrywających mistrzostwa nie da się zaskoczyć, ponieważ są przygotowane na każdą ewentualność. Obnażenie takich słabości, jakie zaprezentowali 76ers w zeszłym roku, kończy się smutnym odpadnięciem w drugiej rundzie.

Nadchodzący sezon nie posłuży jako dalsze rozliczanie Simmonsa i Embiida, ponieważ wiemy czego się po nich spodziewać. Najbliższe 82 spotkania dadzą nam za to odpowiedź, czy Markelle Fultz może stanowić część mistrzowskiego zespołu. Wybrany z pierwszym numerem w drafcie Fultz rozpoczął poprzednie lato z zupełnie zmienioną, tragicznie wyglądającą formą rzutu. Później przez cały rok rozgrywała się tragikomedia, w której epicentrum znajdował się 19-latek. Czy zmianę formy spowodowała kontuzja ramienia, czy przestrach przed NBA? Sprzeczne informacje na temat dostępności Fultza w sezonie docierały od: trenera, zarządu, reporterów i samego zawodnika. W końcu Markelle wrócił na ostatnie spotkania sezonu, odmawiając rzucania z dystansu z takim samym przekonaniem jak Simmons. Przy jednym nierzucającym zawodniku da się skonstruować niezłą ofensywę, przy dwóch to Mission Impossible, zwłaszcza, że 76ers wybrali Fultza w drafcie m.in. na podstawie jego celności za trzy. Markelle zamknął się latem w sali gimnastycznej, i po czterech miesiącach ciężkiej pracy, w meczach przedsezonowych trafił nawet trójkę. Teraz będzie musiał udowodnić, czy przez cały rok nie opuści go pewność siebie.

W przypadku awarii, trener Brett Brown zawsze może sięgnąć po pierwszą piątkę, która niszczyła rywali w zeszłym roku. Embiid, Simmons, J.J. Redick, Robert Covington i Dario Saric zapewniają wszystkie elementy, które można wymagać od koszykarskiego zespołu. Siła, rozegranie, rzut z dystansu i solidny defens. W tym sezonie miejsce Redicka na początku zajmie Markelle, ale dobrze wiedzieć, że w odwodzie pozostaje klasyczne i sprawdzone rozwiązanie.

W porównaniu z zeszłym sezonem uszczupliła się ławka w Philadelphii. Zawodnicy którzy zastąpili Marco Bellinelliego i Ersana Ilyasovę wykonują trochę inne zadania, a sprowadzony z Denver Wilson Chandler przystąpi do sezonu walcząc z kontuzją.

Marzeniem 76ers na ten sezon jest też zareklamowanie franczyzy dla jakiejś konkretnej gwiazdy, której mogą zaoferować maksymalny kontrakt. Następne lato będzie ostatnim z miejscem w budżecie, potem trzeba zapłacić też Simmonsowi i Sariciowi. W zależności też od tego jak potoczy się sezon, reporterzy chętnie doniosą newsy o uczestnictwie 76ers w dyskusjach transferowych.

Priorytetem pozostaje walka o tytuł. Boston i Toronto na ten moment zdają się lepsze, ale poprawa Embiida i Simmonsa może wystarczyć aby przeskoczyć ich tzw. "star power"

Przewidywania

Las Vegas widzi poprawę (54.5 wygranych). Przy eksperymentach z pierwszą piątką myślę, że powtórzy się scenariusz z zeszłego roku 52-30.  

2 komentarze: