środa, 12 grudnia 2018

Disneyland czy Toronto dla Orlando Magic?

Drogi Mateuszu,

W zeszłym roku Orlando (jeszcze pod wodzą Franka Vogela) zaskoczyło na początku sezonu, trafiając wszystko za trzy, i dając fanom nadzieje, akumulując bilans 8-4. Oczywiście 12 spotkań w NBA nie musi jeszcze niczego oznaczać, a Magic na koniec sezonu doczłapali się do zaledwie 25 wygranych, co dało im 6. numer w drafcie, gdzie wybrali Mo Bambę. Zarządzający klubem John Hammond nie był zadowolony z pracy Vogela, więc po pożegnaniu go, zatrudnił Steve'a Clifforda, który wykonywał dobrą, lecz ciężką pracę w Charlotte Hornets. Sam sezon dał kilka małych, optymistycznych rzeczy, na których fani mogli się oprzeć. Przede wszystkim, Aaron Gordon wykonał kolejny kroczek do przodu, jednocześnie podpisując latem znośny kontrakt. Jonathan Isaac błysnął talentem, kiedy tylko nie był kontuzjowany, a przychodzącego do składu Bambę uznawano za jednego z najlepiej rokujących młodych zawodników w drafcie. Cóż jednak z tego, skoro żaden z tych panów nie jest rozgrywającym? Wielokrotnie udowodniono, że do funkcjonującej ofensywy potrzeba kogoś, kto potrafi przytomnie wgryźć się w defensywne zasieki przeciwnika. W tym sezonie to zadanie wykonuje rachityczny D.J. Augustin, który prezentuje się O.K.  Czy obecna sytuacja w tabeli Magic odzwierciedla to co widzimy na boisku?

Zacznijmy od fundamentalnych statystyk:

Bilans: 12 - 15 (z czego trzy ostatnie spotkania przegrane, ale nadchodzi mecz z Bulls w stanie wojny domowej.

Konferencja: 8. miejsce (1.5 meczu straty do Hornets, 0.5 meczu przewagi nad grającymi coraz lepiej Miami Heat, do walki mogą chcieć też włączyć się Washington Wizards, czy też nawet Brooklyn Nets). Nawet przy słabszej formie, jeśli Magic chociaż trochę utrzymają tempo, to do końca sezonu będą liczyć się w walce o ostatnie premiowane miejsca w słabiutkiej konferencji.

Ofensywa: 27. miejsce w lidze (uff, brak rozgrywającego daje o sobie znać po raz pierwszy)

Defensywa: 15. miejsce w lidze, co prawdopodobnie trzyma ich tam, gdzie są.

Wyrównanie między tymi dwoma liczbami (-3.4 punkta) powoduje, że tak naprawdę Orlando oceniane jest jako 24. zespół w lidze, a nie jeden z 16 najlepszych. Gratulujemy Wschodowi zajebistego poziomu.

Przewidywania: FiveThirtyEight, które bierze pod uwagę zdrowie zespołu i przewidywaną trudność harmonogramu spotkań, widzi przyszłość Magic pesymistycznie (pomimo faktu, że teoretycznie Orlando do końca sezonu ma jedną z najłatwiejszych ścieżek w lidze). Według ich wyliczeń Magic ma 30% szans na awans do play-off, i zakończy sezon z bilansem 34-48. Lepszymi procentami mogą pochwalić się zespoły wymienione wcześniej, zwłaszcza ze względu na mniejszą dysproporcję między ofensywą i defensywą.

Najlepszy zawodnik: Nikola Vucevic omówiony bardziej szczegółowo w poście na temat wyścigu po MVP.

Kto gra ponad swoje zwyczajowe umiejętności: Patrz kategorię wcześniej. Możliwy jest jednak fakt, że NBA w obecnym kształcie po prostu podeszło Vucevicowi, będącemu w odpowiednim wieku i przejawiającemu talent już wcześniej.

Szukam więc odpowiedzi po rozlicznych statystykach, i oprócz tej rzucającej się w oczy ofensywy ciężko zdefiniować, gdzie dokładnie zmierza sezon Magic. Przyzwoicie zbierają piłki pod swoim koszem (14. miejsce w lidze), grają rozważnie (6. miejsce pośród najmniej tracących piłkę zespołów), i dosyć wolne tempo gry.
Hm, może gdzieś tutaj tkwi ta drzazga? Nie ma w NBA bezpośredniej korelacji między graniem szybko, i graniem wydajnie ofensywnie, ale taki zespół jak Magic, którego talent opiera się na szybkich i skocznych zawodnikach, powinien wykorzystywać każdą sytuację, aby pchać piłki do przodu. W przypadku gdy muszą zwolnić, a rywal ustawi swoją obronę, brak rozgrywającego z prawdziwego zdarzenia daje o sobie znać.

Co mogą zrobić zatem, aby poprawić ofensywę?

Po pierwsze, ktoś w Orlando mógłby wreszcie dać się sfaulować. Magic są najrzadziej(!) faulowanym zespołem w całej lidze, a przecież rzuty wolne to darmowe punkty. Dla przykładu, Los Angeles Clippers, lider tej kategorii, słyszy gwizdki przy 33% swoich akcji, Magic przy ledwo 19%. Co z tego, że całkiem nieźle idzie im rzucanie za trzy (35%, blisko ligowej średniej), skoro zdobywanie jakichkolwiek innych punktów to brodzenie po bagnach.

Do kolejnego ofensywnego kroku do przodu potrzeba przede wszystkim rozwoju Isaaca i Bamby. Na ten moment najważniejszą zębatką w maszynie jest Vucevic, i to akurat dobrze, bo radzi sobie z tym wzorowo. Nie wolno jednakże doprowadzić do momentu, gdy w młodym zespole więcej zadań w ataku biorą na siebie weterani Evan Fournier i Terence Ross, których następny bardzo dobry skład Magic już nie będzie zawierał.

Łatwo mówić o rozwoju młodych zawodników, kiedy wiedziano, że wybierając zarówno Isaaca, jak i Bambę postawiono ma niedokończone produkty. Relatywnie do swojej pozycji Mo i Jon mają najdłuższe ramiona i fundamentalne podstawy, aby pozytywnie dokładać się do kompetentnej obrony. Co prezentują jednak w ataku?

Kiedy na boisko wychodzi Bamba, to ofensywa tonie niczym Titanic. Magic z nim w składzie szorują po absolutnym dnie, nawet biorąc pod uwagę fakt, że 34% skuteczności za trzy u młodego, tak wysokiego centra to statystyka prawie niespotykana. Problem leży w tym, że Mo jeszcze nie umie nic innego. Ani nie porusza się sprytnie pod koszem, ani nie kończy efektownie alley-oopów (trzy w sezonie, przy 213 cm wzrostu), ani nie rzuca z półdystansu.
Wybaczamy mu, bo w pierwszym sezonie nie każdy zawodnik musi grać na takim spokoju jak Luka Doncic. 
Po stronie Isaaca wygląda to ... dziwniej, ale chyba tylko dlatego, że gra w lepszych kombinacjach z innymi zawodnikami. W przeciwieństwie do młodszego kolegi, Jon nie umie w ogóle rzucać z dystansu, i jeszcze mniej angażuje się w ofensywę. W jakiś sposób, w trakcie jego obecności na boisku, wskaźniki Magic wyglądają lepiej, ale to na pewno nie zasługa Isaaca.
Śmiesznie robi się kiedy obaj grają razem, bo wtedy tankują zespół do poziomu licealnego. Najskuteczniejsza piątka Magic nie zawiera żadnego z nich, co albo oznacza, że potrzebują czasu i zdrowia, albo Magic przestrzeliło swoje wybory w drafcie. Jestem zwolennikiem oceniania młodych zawodników dopiero po kilku latach, pytanie brzmi, czy zarząd Orlando wykaże tyle cierpliwości, zwłaszcza, że lepsi Gordon i Vucevic grają na tych samych pozycjach co młodzicy. W statystykach jedyne pozytywy znaleźć można, kiedy Gordon gra albo z Bambą, albo z Isaakiem, nigdy wszyscy na raz.

Dobra wiadomość? Przed nami jeszcze całkiem sporo sezonu, a to właśnie rookie i drugoroczniacy zdobywają wiedzę najszybciej. Przez katastrofalną ofensywę Orlando wpadnie jeszcze w niejeden dołek, gdzie zaczniemy ich szybko skreślać. Niespecjalnie ruchliwa konkurencja w konferencji powinna im pozwolić zachować nadzieje do samego końca. Nawet jeśli występ w play-off to punkt honoru dla Clifforda i spółki, to ważniejszym zadaniem jest obserwacja, jak rozwijają się wysokie wybory w drafcie. Od ósmego miejsca wolałbym, żeby Isaac nauczył się rzucać, a Bamba wykorzystywał swoje warunki fizyczne. Jeśli jednak będą mieli okazję wyczarować play-off bez większego nakładu many, to proszę kontynuować

Michał

czwartek, 6 grudnia 2018

Wyścig po MVP

Drogi Mateuszu,

Będąc w 1/3 sezonu zasadniczego, możemy powolutku zacząć spekulować na temat tego, kto zasługuje na nagrody. Oczywiście, nikt nie jest w stanie włożyć statuetki do swojego sejfu po 26 spotkaniach, jednakże pewne zarysowane trendy często da się ekstrapolować na resztę sezonu. W przypadku nagrody dla najbardziej wartościowego zawodnika w sezonie zasadniczym, kandydaci z grudnia często wracają do konwersacji w maju. Jak jednak określić "wartościowość"?

Dla głosujących na MVP, przy wyborze kandydatów, do gry wchodzą różne składniki. Czasami wszystko zależy od fabuły, którą napisał w konkretnym sezonie dany zawodnik. Gdy Derrick Rose przyjmował honory w 2011, jawił się jako młody zbawca ligi, potrafiący odebrać prymat niepodzielnie dominującemu LeBronowi Jamesowi. Nawet jeśli statystyczne rezultaty Rose'a nie psuły matematycznych wzorów analitykom opisującym grę (25pkt/8as/4zb, na dosyć niskiej skuteczności z gry), to ponieważ poprowadził Chicago Bulls do pierwszego miejsca w konferencji, w sezonie zasadniczym, przywracając franczyzie blask, część ekspertów wolała zagłosować na niego, niż trzeci raz z rzędu na LeBrona. Od tego (kontrowersyjnego) sezonu wyznaczamy limes obserwowania kryteriów, które obrałem przy tworzeniu listy. Skrajne wartości pozwolą wyeliminować zawodników nie zasługujących na nagrodę, oraz budowaniu spójnej narracji i zasad mojego głosowania od początku do końca. Po drodze opiszę, na jakie kryteria mocniej zwracają uwagę niektórzy głosujący, i dzięki temu zostaniemy ze skróconą listą zawodników, wśród których subiektywnie wybiorę najlepszego do tej pory zawodnika sezonu.

1. Oparcie wstępnej listy o PER

PER to wzór stworzony przez obecnego wiceprezydenta Memphis Grizzlies, Johna Hollingera. Kiedy jeszcze był statystykiem i autorem pracującym dla ESPN, sprowadził wszystkie liczby z box-score'a do jednego, wygodnego numeru, dającego nam do zrozumienia jak dobrze radzi sobie dany zawodnik w konkretnym sezonie.
15 wyznacza średnią ligową, 20-25 poziom All-Star, a 25-32 sezon wybitny. Jak zawsze, sprowadzanie skomplikowanej tematyki do prostej odpowiedzi zawiera poważne błędy i uproszczenia. PER premiuje dużych, dobrze zbierających piłkę zawodników, i nie docenia obrony. Kiedy najlepszy sezon pod względem PER należy jednak do Michaela Jordana, a doroczne listy 20-30 najlepszych zawodników nie zawierają specjalnych anomalii, musi to oznaczać, że PER coś robi dobrze. 

Kiedy Rose wygrywał MVP, jego PER wyniosło 23.72 punkta. Wystarczyło mu to na 9. miejsce w lidze (pierwszy był LeBron, a przed Rosem między innymi Dwight Howard, lol). Ustalając dolną granicę na takiej wartości i segregując według niej listę, zostaje nam dziewiętnastu zawodników. Największy kwiatek? Boban Marjanovic z Los Angeles Clippers, który zawsze gra 10 produktywnych minut na mecz, lecz jest zbyt duży i nieruchliwy, aby zostawać na boisku na dłużej. Poza nim niespodziewanie na liście znajdują się energetyczni gracze podkoszowi, zazwyczaj nie marnujący rzutów, i nie podejmujący ryzykownych decyzji na boisku: Montrezl Harrell (Clippers), Clint Capela (Rockets), Nerlens Noel (Thunder), Domantas Sabonis (Pacers), Jusuf Nurkic (Blazers). Ich też od razu wykreślam, jednocześnie doceniając zasługi zespołowe. Nie od nich zależy jednak prawdziwy sukces zespołu. Gdyby któryś z nich okazał się typową gwiazdą, potwierdzając swoje umiejętności przy rozszerzonych wymaganiach, to oczywiście wróci na tę listę.

Na ten moment pozostaje w dyskusji trzynastu koszykarzy.

1. Anthony Davis
2. Giannis Antetokounmpo
3. Kevin Durant
4. Stephen Curry
5. Nikola Vucevic (WHO?)
6. James Harden
7. LeBron James
8. Joel Embiid
9. Nikola Jokic
10. Kawhi Leonard
11. Damian Lillard
12. Rudy Gobert
13. Kyrie Irving

Przejdźmy do progu eliminacyjnego numer 2.

2. Wynik zespołowy

Nie będę wchodził w debatę, czy ciągnięcie słabego zespołu do przyzwoitego rezultatu jest trudniejszym zadaniem, niż zmiana bardzo dobrego składu w kandydata do tytułu. Głosujący (z nielicznymi wyjątkami) uznają, że w sezonie zasadniczym należy wynagradzać wygrywanie. Praktycznie każdy MVP pochodzi z zespołu, który skończył sezon z 55 zwycięstwami. Na całe szczęście, kiedy Westbrook łamał rekordy triple-double Oscara Robertsona, stworzył nam furtkę na wpuszczenie zawodników, których koledzy z drużyny nie domagają. W 2017, Oklahoma City Thunder wygrała "zaledwie" 57% swoich spotkań, zajmując 6. miejsce w konferencji. Od tej granicy zaczniemy zatem patrzeć na potencjalnych MVP. Nie wróży to dobrze dla niektórych.

Od razu robi się przykro, bo musimy wykreślić Davisa. New Orleans Pelicans po piorunującym starcie, doczołgali się zaledwie do bilansu 12 - 13. W żadnym wypadku nie jest to wina AD, który robi co może, aby łatać dziury w obrusie defensywy, jednocześnie imponując pełnym zaangażowaniem w ofensywę. Kiedy nastąpi moment, że Davis odejdzie z Pelicans, nie wygrywając chociaż jednej indywidualnej nagrody, całą winę położymy na organizacji i przeniesiemy ją do Seattle. 

Następny leci Nikola Vucevic, z i tak zaskakującego zespołu Orlando Magic. Jego obecność szokuje, ponieważ to 28-letni zawodnik, po którym spodziewano się, że dotarł do krańca swoich możliwości. W tym sezonie Czarnogórzec jest nie do powstrzymania pod koszem, zaczął regularnie trafiać za trzy, a jego koledzy korzystają z 3.5 asysty na mecz. Relatywnie do oczekiwań Magic osiągnęli znakomity rezultat. Jeśli będą kontynuować zwyciężanie, to Vooch następnym razem nie odpadnie na tym etapie listy. Nie spodziewam się, że dotrze do jej szczytu (zwłaszcza jeśli zaliczy spodziewaną regresję celności za trzy), ale szacunek za robienie niespodzianek w lidze, w której teoretycznie znamy głównych bohaterów.

Do widzenia James Harden - Rockets nie mogą znaleźć formy, cały czas oscylując wokół 50% wygranych. Harden już prawie na pewno nie wygra tej nagrody w swojej karierze, zwłaszcza, że kilku młodszych zawodników wyrosło z jego cienia, a Chris Paul (na czteroletnim kontrakcie) zestarzał się z dnia na dzień, stawiając brodatego przed trudnym zadaniem niesienia zespołu na swoich ramionach. 

Damian Lillard również wypada, przede wszystkim ze względu na słabe dla Portland ostatnie dwa tygodnie. Trail Blazers znajdują się jednak tuż przed sztucznie wyznaczoną przeze mnie granicą, i mają charakterny, zgrany skład. Z przyjemnością powitam w szeregu kandydatów następnym razem. 

Nie upierałbym się, gdyby ktoś chciał wstawić Rudy'ego Goberta do ekipy dużych, energetycznych kolesi, o której pisałem w paragrafie o PER. Jego zadania, na pierwszy rzut oka, opierają się na tych samych zasadach, co na przykład Clinta Capeli. Różnica jest taka, że Gobert jest najważniejszym zawodnikiem w drużynie (może obok Donovana Mitchella). Od jego gry w defensywie zależy postawa całego zespołu, a rola Francuza w ofensywie rośnie z roku na rok. Eliminując go dopiero teraz chciałem zauważyć i docenić, jak nietypowy zawodnik może należeć do elity ligi. Na przyszłość spodziewam się też, że Utah nie będzie za Sacramento Kings.

Boston zaczyna wracać na właściwe tory, ale cały czas brakuje im jednego zwycięstwa do 57%, plus Kyrie Irving ma najniższe PER z całej omawianej ekipy, i nie wiadomo, czy to on jest najlepszym zawodnikiem w zespole. 

Pozostali: Giannis, Durant, Curry, James, Embiid, Jokic, Leonard

3. Za mało spotkań

MVP musi grać bez przeszkód. Przy dobrym zdrowiu zarówno Kawhi, jak i Steph wrócą na tę listę z hukiem.

Pozostali: Giannis, Durant, James, Embiid, Jokic.

Subiektywny ranking pięknej pięcioosobowej ekipy

5. Nikola Jokic - Denver Nuggets przewodzą konferencji zachodniej, między innymi dzięki temu, że przewodzi im najlepiej podający center w historii. 7.5 asysty na mecz? Niektórzy rozgrywający powinni wrócić do domu, spojrzeć w lustro, i się zawstydzić. Przez osobowość Jokica, nie do końca wiadomo, czy chce brać na swoje barki tytuł najważniejszego zawodnika Nuggets, do tego jeszcze nie wstrzelił się za 3, plus gra zaledwie 29.7 minuty na mecz, stąd ostatnie miejsce wśród elity.

4. LeBron James - Po chaotycznym początku sezonu, Bron przejął kontrolę nad działaniami Lakers, co zaowocowało awansem w tabeli. W tym sezonie James imponuje przede wszystkim zdobywaniem punktów, za to zaliczył drobny zjazd w asystach i zbiórkach. Wiem, że najlepsze jeszcze przed Los Angeles, zwłaszcza, gdy Król pozna się lepiej z nowymi dworzanami, albo gdy Lakersi dokonają spodziewanego transferu. Dlatego zostawiam LeBrona na czwartym miejscu, chcąc zachęcić go do dalszej, wytężonej pracy.

3. Kevin Durant - W trakcie nieobecności Curry'ego, Golden State stracili trochę ze swojego czaru, a Durant zdążył pokłócić się z Draymondem Greenem. Nie zmienia to faktu, że Warriors mają lepszy bilans niż Lakers, KD rzuca więcej punktów, i ma prawie tyle samo asyst i zbiórek co LeBron. Zobaczymy, na ile podzieli się rolami ze Stephem po jego powrocie.

2. Joel Embiid - Odpukujemy w niemalowane, chyba nie ma nic strukturalnie złego ze zdrowiem Joela. Uczciwie przepracował okres przygotowawczy, gra 34.5 minuty na mecz i dewastuje kolejnych centrów. Ponieważ Embiid podjął grę w kosza stosunkowo późno, wydaje się, że co mecz uczy się jakiegoś nowego manewru. 27 punktów/13.5 zbiórki/3.5 asysty i 2 bloki to są liczby godne Shaqa w prime. Dodatkowo Embiid trafia rzuty wolne, i sam w sobie tworzy znakomitą obronę. Strach pomyśleć jak może wyglądać liga, kiedy Embiid wskoczy na 35% za trzy, zamiast dotychczasowych 30. 

1. Giannis Antetokounmpo - Daję drobną przewagę Giannisowi, ponieważ Milwaukee kiedy wygrywa, to absolutnie dewastuje przeciwników. Ostatnio Bucks troszkę zwolnili, pozwalając sobie na przegranie kilku meczów, ale nie odbiera to niczego kandydaturze Antetokounmpo. Wszystkie liczby równają się tym, które wykręca Embiid, przy czym Giannis potrafi też rozprowadzić akcję niczym rasowy rozgrywający (6 asyst na mecz). Sytuacja może wyglądać tak, że obaj będą zamieniać się pierwszym i drugim miejscem do końca sezonu. Na ten moment, moim zdaniem, bardziej wartościowy jest Grek, ale Kameruńczyk nie skończył pisać swojej historii.

Michał




piątek, 30 listopada 2018

Będziesz respektował Kevina Duranta swego

Drogi Mateuszu,

Kevin Durant przeszedł do zespołu, w którym fani emocjonalnie przywiązali się już do jednego z najlepszych zawodników nowej ery koszykówki. Nawet kibice Golden State traktowali go jako najemnika, korzystającego z usług wyhodowanego w domu zespołu. Dominacja nowych Warriors była nieunikniona, pytanie brzmiało, czy wkład Duranta będzie widoczny?
Gdy zgarnął dwa tytuły finałów MVP z rzędu, zapewnił sobie miejsce wśród legend (w historii było tylko 11 zawodników, którzy wygrywali tę nagrodę wielokrotnie), przynajmniej w kategorii surowych liczb. To, co próbuje zdobyć, a wydaje się nieuchwytne, to właściwy ton jego koszykarskiej fabuły. Golden State wygrywało przed jego przybyciem, a Steph Curry odmieniał oblicze ligi na naszych oczach. Durant dołączył do stabilnej infrastruktury, porządnie naoliwionej maszyny, i wszyscy zapomnieli o tym, że mamy przed oczami jednego z najwybitniejszych zawodników w historii, skupiając się na "słabości" manewru - dołączania do zespołu faworytów.

Czasami potrzeba naciągniętego ścięgna Curry'ego, aby przypomnieć sobie jak absurdalną broń GSW w każdym momencie chowa w kieszeni. W trzech ostatnich meczach Durant rzucił odpowiednio 44, 49 i 51 punktów. Takie rezultaty zazwyczaj pojawiają się na konsolach w NBA 2K, kiedy trzymający pady gracze dokładają do umiejętności agresywność, którą eliminuje niesamolubny system gry Warriors i pasywniejsza osobowość Duranta.

Mimo wszystko - nie ma drugiego takiego widoku w koszykówce, jak Durant podchodzący rzutu, ramiona rozciągnięte wysoko nad obrońcą, trafiający czyściutko z każdej pozycji na boisku. Nikt w NBA nie potrafi tak zdemoralizować przeciwnika jak KD w gazie. Kiedy obserwowałem mecz z Toronto, które grało w najlepszym możliwym składzie, wreszcie zauważyłem Duranta-yeti - jednoosobową ofensywę, w pojedynkę trzymającą wynik na styku. Golden State nie wytrzymało tempa do końca dogrywki (bez Curry'ego i Greena w składzie, Warriors to płytki zespół), jednakże dało sygnał, że gdy tylko wrócą kluczowi zawodnicy, ponownie zdominują ligę. Na ile sezonów uda im się utrzymać taką przewagę nad resztą ligi?

Tak jak reszta koszykarskiego świata, nie mam zielonego pojęcia, co stanie się z Durantem po sezonie. Jeśli kiedykolwiek chce zbudować opinię niezaprzeczalnie najlepszego gracza w lidze w danym sezonie, to musi uciec z Golden State. Z drugiej strony, utrzymanie składu i wizja nowoczesnego stadionu w San Francisco, gdzie Durant rozwija swoje biznesy, oznaczają, że Warriors w tym składzie mogą rządzić NBA przez jeszcze parę dobrych lat. Przy takim napływie gotówki (przede wszystkim z wynajmu nieruchomości), być może właściciele gotowi będą zapłacić potężny podatek od wzbogacenia. Przenosiny Duranta do GSW w 2016 pokazały, że niespecjalnie zależy mu na indywidualnej chwale, czy zatem w wieku 30 lat zmieniło się jego podejście? A może po prostu zostając na miejscu, będzie pracował tak mocno i nieustannie, że wszyscy będą w końcu musieli przyznać (na przykład po 4 MVP finałów), że KD wkroczył na nieosiągalny dla innych panteon, bez względu na to, co wykrzykuje na niego Draymond Green.

Na ten moment, podobnie jak z LeBronem, powinniśmy doceniać Duranta za to, czym jest. Po 23 meczach, jego statystyki oscylują blisko najlepszych liczb w trakcie kariery. Kevin rzuca 30 punktów na mecz (najwięcej od 2013/14), zbiera 8 piłek i asystuje 6 razy w meczu. Ta ostatnia statystyka pokazuje, że cały czas się rozwija, bo tylko w tym elemencie gry pozostawał za LeBronem. Kiedy Warriors nie dysponują swoimi etatowymi kreatorami akcji, za podania bierze się Durant. Strach przeciwników przed jego łatwością zdobywania punktów, otwiera pole do popisu na ustawianie kolegów w dobrych sytuacjach. Pomimo takiej wydajności, Durant jeszcze nie wstrzelił się za trzy. 34% to w jego wykonaniu wynik niedostateczny. Gdy zacznie trafiać, po raz kolejny będziemy obserwować sezon, w którym może otrzeć się o klub 50/40/90 (z gry/za trzy/rzuty wolne).

Zaawansowane statystyki jeszcze nie chwalą go tak bardzo, ale do tego potrzeba przekonujących zwycięstw. Golden State ma czas na ustatkowanie się, bo najwyższej formy będą potrzebować przecież w czerwcu. Rola Duranta zmniejszy się trochę, albowiem w sobotę Steph ma wrócić do gry. W poprzednich sezonach, kiedy Curry czarował i naginał geometrię boiska, Durant potrafił zejść na drugi plan, przypominając o sobie w kluczowych momentach. Czy rozpędzając się tak mocno na początku tego sezonu, zdecyduje się na większą dominację? Zdrowie Stepha, mimo że niezagrożone tak mocno jak na początku kariery, ciągle jest kruche. Oszczędzanie go powinno być priorytetem dla Golden State. Durant wielokrotnie udowadniał, że potrafi przejąć cały ciężar gry na siebie. Jeśli znowu chce wrócić do konwersacji o nagrodzie MVP, to musi zachować się jak prawdziwy alfa.

Michał

niedziela, 25 listopada 2018

Nie rozumiem Bostonu

Drogi Mateuszu,

Muszę przyznać, że przed sezonem kupiłem hype na Boston Celtics. W zeszłym roku postawili bardzo twarde warunki LeBronowi w finale konferencji, ich młodzi zawodnicy zebrali play-offowe doświadczenie, a do składu, po roku przerwy miał wrócić Gordon Hayward.  Trener Brad Stevens mógł kontynuować pracę w spokoju, ze znaną sobie ekipą. Najtrudniejszy element, czyli obronę, Celtics śrubowali od wielu lat na celujący, a ich następnym zadaniem było podzielić ofensywne role między wszystkie dostępne strzelby.

Na początku sezonu 2018/19 broń jeszcze nie wypaliła. Na ten moment Boston wygrał i przegrał po 10 spotkań, zdecydowanie za mało jak na to, że chcieli powalczyć o pierwsze miejsce w konferencji, a może nawet lidze. W żadnym wypadku nie można mówić o katastrofalnym kryzysie, bo na przykład jeśli łódka Wizards ma dziurę w podłodze i pół wiosła, to Celtics wpłynęło na moment na trudniejsze wody, sterowane przez zdolnego kapitana. Jednakże zbiór koszykarzy co najmniej bardzo dobrych powinien frunąć przez kolejne mecze. Spróbujmy zdiagnozować gdzie leżą przyczyny tego, że jest inaczej.

1. Gordon Hayward

Gordon uciekł z Utah po kilku udanych sezonach, aby wrócić pod skrzydła swojego uniwersyteckiego trenera. Pod pewnymi względami kibice czekali na niego nawet bardziej, niż na Kyrie Irvinga. Przede wszystkim dlatego, że teoretyczny Hayward spełnia wszystkie potrzeby współczesnego NBA - broni, rzuca, podaje, a wszystko to bez narzekania na swoją sytuację w zespole. Nawet jeśli Gordon nie prezentuje się wybitnie w żadnym elemencie gry, to dzięki swojemu wzrostowi i umiejętnościom gwarantuje pełną uniwersalność na boisku. W przeciwieństwie do np. Kyrie Irvinga, który zmasterował jeden skill (drybling, prowadzący do kreowania niekrytych rzutów), lecz jednocześnie potrafi bronić tylko przeciwnym rozgrywających (a i to słabo).
Cały problem polega na tym, że Hayward nie może wrócić do siebie po poważnej kontuzji. 10 punktów na mecz na 40% skuteczności, to nie to czego oczekiwali w Bostonie. Marzeniem kibiców było doprowadzenie do pierwszej piątki Irving/Brown/Hayward/Tatum/Horford, która miała terroryzować przeciwników (łącznie z Golden State). Na ten moment jest to najczęstsza, i jednocześnie jedna z najgorszych kombinacji zawodników Celtics. W 137 minutach spędzonych razem na boisku całkiem nieźle powstrzymują rywali (Defensive Rating, statystyka im niższa tym lepsza, w ich przypadku wynosi 95, co oznacza klasę światową), ale nie potrafią zdobyć żadnych punktów (Offensive Rating, im wyżej tym lepiej, wynosi 90, gdzie 105 oznacza przyzwoitość). Przez kilka ostatnich meczów Brad Stevens zmienił taktykę, zaczynając mecz z Haywardem na ławce. Ocenę tego zagrania będziemy mogli prawdziwie ocenić dopiero po serii spotkań.

2. Gdzie jest ofensywa?

W zeszłym sezonie mierząc się z Bostonem spodziewano się jednej rzeczy - żaden zdobyty punkt nie przyjdzie łatwo. Al Horford dyryguje orkiestrą składającą się z ambitnie walczących kolesi, a czasami z łańcucha spuszczano znanego buldoga - Marcusa Smarta. W analitycznych kręgach uznaje się, że celność przeciwników za trzy to zazwyczaj losowa statystyka, jednakże Boston udowadnia, że można mieć na nią wpływ, gdyż w prawie każdym sezonie od 5 lat jest w samym czubie tej kategorii. Dzięki tak skonstruowanej strefie obronnej, Celtics mogli liczyć na wygrywanie tych spotkań, w których po prostu nie idzie. W tym sezonie przeciwnicy nadal nie lubią grać przeciwko Celtom, ale tym razem nie zostają ukarani po drugiej stronie. Ofensywa Bostonu szoruje po dnie ligi (27. miejsce), ze względu na najprostszą możliwą przyczynę - nic nie wpada do kosza. Biorąc pod uwagę fakt, że Celtics trafiają 44% wszystkich rzutów (28. miejsce), i 34% trójek (20.), to trudno się dziwić, że wygrywanie przychodzi im z takim trudem. Połączenie talentów Irvinga i Haywarda, wraz z rozwojem Tatuma i Browna miało stworzyć przesadnego potwora. Na ten moment wygląda, że wszystkie głowy hydry sprzeczają się ze sobą.

3. Za dużo dobrych graczy?

Z filozoficznej perspektywy budowy zespołu, Boston nie mógł przygotować się do sezonu lepiej. Powrót wszystkich najważniejszych zawodników, rok doświadczenia dla młodzieży i Sezam pełen skarbów niecierpliwie oczekujący, jak tylko Anthony Davis ogłosi, że znudził mu się Nowy Orlean, powinny oznaczać spektakularne wejście, ogłaszające "przejmujemy tę ligę na następne 5 lat. Jak pokazuje rzeczywistość, być może kumulacja takiej ilości talentu nie przekłada się na natychmiastowy sukces? Teoretycznie najlepszym zawodnikiem Celtics jest Kyrie Irving. Defensywą włada Al Horford (który nigdy w życiu nie narzekał na ilość minut/rzutów/pozycję w zespole). Tatum szybko zapukał do szybki Irvinga, chcąc zająć jego miejsce. Hayward oczekuje na powrót formy sprzed kontuzji. A co z Jaylenem Brownem, jednym z najinteligentniejszych zawodników w lidze, królu rozwoju? Co z Marcusem Smartem, Terrym Rozierem, Marcusem Morrisem, bohaterów poprzednich play-off, z których każdy zasługuje na więcej minut i odpowiedzialności, niż obecnie otrzymuje? Jedynym graczem, który na tę chwilę dostatecznie bierze na klatę ofensywę, jest Kyrie Irving (29% usage rate). W każdym innym zespole Tatum, Brown, Horford, Rozier i Hayward rzucaliby o wiele częściej, niż dzieje się to w Bostonie.
Jednym z większych atutów Brada Stevensa jako trenera, było to, że umiał zjednać całą szatnię dookoła wspólnego celu. Nikt nie przejmował się małą ilością rzutów, bo jednocześnie wiedział, że cały projekt zmierza ku prawdziwemu celowi. Zawodnicy poświęcali indywidualne statystyki na rzecz socjalistycznemu parciu ku większemu dobru. Kiedy jednak cel zaczyna tracić swoją wyrazistość, zaczynają się pojawiać pytania i pretensje. Stevens na początek wybrał Haywarda jako kozła ofiarnego, wiedząc, że może przekazać mu trudną informację i zostać zrozumianym. Danny Ainge będzie przyglądał się temu zespołowi cierpliwie, ale jeśli Boston nie zacznie grać jak kandydat do mistrzostwa, to kiedy bunt na statku zmusi go do aktywnych działań? Wyobrażam sobie, że bardziej prawdopodobny jest transfer zawodniczy (Ainge ma w pompie kto ma jakie zasługi dla Celtics, patrz Pierce, Paul), aniżeli zwolnienie trenera, który aż do teraz uchodził za genialne dziecko koszykówki w NBA. Zimowy deadline transferowy (jak zawsze) będzie HUCZAŁ od plotek.

4.  Jaylen Brown cofnął się w rozwoju

Pozwolę przedstawić sobie garść statystyk:

- 39% celności rzutów (jako nieopierzony rookie - 45%)
- 25% za trzy (nigdy nie był b.dobry, ale 25%? Geez)
- PER 8.7 (średni zawodnik w lidze ma 15)
- Zbieranie fauli na sobie spadło o 9 punktów procentowych
- Praktycznie wszystkie ofensywne statystyki spadły

Czy sezon numer dwa okazał się mignięciem na radarze, nieprawdą, ułudą, zjawą, iluzją? Do pewnego momentu Brown był takim zawodnikiem, którego chciano otoczyć szczególną opieką, a Ainge syczał na każdego, kto zbliżał się z ofertami transferowymi. Jeśli jego cena zacznie spadać, to może zespoły ponownie uruchomią telefony dzwoniące do Celtics, wyczuwając potencjalny łakomy kąsek. Moim zdaniem stary Brown wróci, zwłaszcza przy strategii usadzającej Haywarda na ławce. Pytanie będzie brzmiało, czy sam Jaylen nie będzie chciał spróbować się w roli wymagającej od niego więcej odpowiedzialności.

Nie mam żadnych wątpliwości, że Boston wróci na właściwe tory, zwłaszcza patrząc na to, że przed nimi jeden z najłatwiejszych rozkładów gier w lidze. Ofensywa zajmuje zespołom więcej czasu na prawdziwe ugranie się, a przy powrocie Haywarda do składu pewne zagrywki nie działają już tak harmonijnie. Poza tym, jeśli nadejdzie taka możliwość, to Celtics dokonają tylu transferów, ile potrzeba, aby nie było wątpliwości, że to oni rządzą konferencją. Moje przedsezonowe przewidywania mówiące, że zostaną najlepszą drużyną ligi (i to bez problemu) raczej się nie sprawdzą, ale jeśli któryś z rywali myśli po 20 meczach, że grając z Bostonem w play-off dostanie łatwą przeprawę, to grubo, grubo się myli. Na ten moment, mimo wszystko, teoretyczni Celtics, muszą znaleźć prawdziwe odpowiedzi. 

piątek, 16 listopada 2018

Listopadowy przegląd graczy pierwszorocznych, czyli Luka Doncic to profesor

Drogi Mateuszu,

W przeciwieństwie do właścicieli polskich klubów piłkarskich obserwujących swoich trenerów, uważam, że półtora miesiąca sezonu to zbyt krótko by poprawnie oceniać pierwszorocznych zawodników. Moim zdaniem ostateczny werdykt o przydatności zawodnika powinien zapaść nie prędzej niż po 4-5 latach, a fani Luki Toniego mogą czekać nawet dłużej. Ta zasada nie przeszkodzi mi jednak w wyciągnięciu kilku szybkich wniosków na temat nowego narybku NBA. Na podstawie kilku statystyk ustalimy kto zaczął pracować na drugi, lukratywny kontrakt, a kto powoli dopytuje jakie zespoły grają w greckiej ekstraklasie.

Minuty na mecz


Niezbędny składnik diety rozwoju młodego zawodnika. Jeśli nie grasz, nie masz szans popełniać błędów, a jeśli nie popełniasz błędów, to nie może na ciebie nakrzyczeć trener. Gdy trener nie krzyczy, to nie dowiadujesz się, że się do niczego nie nadajesz i nie stajesz się lepszy. Z tego eksperckiego równania wynika nam: więcej minut = lepszy zawodnik. Ważna jest także jakość minut, ponieważ, gdy do dobrego zespołu trafia przyzwoity rookie, często znajduje się w sytuacji, w której przywilej grania posiadają starsi (i lepsi) zawodnicy. Cierpliwość szkoleniowców dla młodzików wyczerpuje się szybciej, zwłaszcza gdy taki gagatek nie wypełnia podstawowych zadań taktycznych. Odwieczną zagwozdką analityków tematu prawidłowego rozwoju zawodnika jest to, czy granie w czerwonej latarni ligi, ale bez smyczy, buduje złe nawyki, czy pozwala nauczyć się brania odpowiedzialności za zespół.

Co ciekawe, w tym roku prawie każdy rookie trafił na odpowiednią sytuację życiową i gra mniej więcej tyle, ile oczekiwaliśmy. Nie ma nic dziwnego w tym, że Luka Doncic, DeAndre Ayton i Trae Young grają do bólu. Zaskakuje natomiast czwarty na liście Shai Gilgeous-Alexander, wybrany z 11. numerem w drafcie rozgrywający, który mocno wbił się do składu Los Angeles Clippers, walczących o bilet do play-off. Suns, Hawks i w mniejszym stopniu Mavericks wykorzystują ten sezon, aby zobaczyć gdzie jeszcze potrzebują wzmocnień, dlatego fakt, że młody PG z Kentucky gra tak regularnie mocno zaskakuje, zwłaszcza, że Doc Rivers notorycznie nienawidzi rookiech. Po analizie profilu statystycznego Shaivonte (10pkt/3as/3zb/1stl/2str przy 57% True Shooting), który przypomina wieloletniego weterana, możemy wnioskować, że jego przyszłość jako nowego Rondo jawi się świetlanie.

Gorzej wygląda temat u Mohameda Bamby (Orlando Magic). Center o największym zmierzonym rozstawie ramion w historii ligi i elokwencji uniwersyteckiego profesora, nie może zmieścić się w zapchanym pod koszem składzie Magic. Nie oznacza to, że brakuje mu talentu, ale na boisku nie ma po prostu tyle miejsca, żeby korzystać z Nikoli Vucevica, Aarona Gordona, Jonathana Isaaca i Bamby jednocześnie. W tym momencie sezonu wygląda też na to, że Orlando serio podchodzi do walki o play-off, skracając cierpliwość Steve'a Clifforda do prostych błędów. Bamba jak na wzrost jest też absolutnym szczawiem. Ewidentnie widzę tutaj kandydata do prawdziwego skoku umiejętności w trzecim roku gry.

Kto jeszcze zaskakuje: Josh Okogie (Timberwolves), Allonzo Trier (New York Knicks), Landry Shamet (Philadelphia 76ers)

Kto rozczarowuje: Marvin Bagley III (Sacramento Kings), Mikal Bridges (Phoenix Suns)

Proste statystyki dla plebsu


Pierwsza punktująca trójka jest ta sama, co w minutach, oprócz tego, że Young i Ayton zamieniają się miejscami. Zgodnie w przewidywaniami, Luka przeniósł wszystkie swoje umiejętności z Realu za ocean, i momentalnie wkroczył do gry z pewnością weterana grającego od 10 lat. Można mieć też sporo zarzutów do Aytona, ale jeśli rzuca 16 punktów na mecz, przy 63% True Shooting, to akurat za ofensywę ma wybaczone. Poza nimi, w punktach ciężko znaleźć jakieś odstępstwa od normy. Patrząc na skuteczność, należałoby oczekiwać, że Charlotte Hornets znajdą kilka rzutów więcej Milesowi Bridgesowi. Nie sądzę, aby w tym drafcie wybrano jakiegoś przyszłego punktującego rekordzistę, ale stabilność pierwszej dziesiątki robi wrażenie.

Jeśli chodzi o zbiórki to, bez niespodzianek, rządzą dwaj centrzy - Ayton i Wendell Carter jr. z Chicago Bulls. O grze Cartera mówi się, że czaruje inteligencją przerastającą jego wiek, i gdyby zespół, w którym gra nie składał się z tak dziwnych części, mówiłoby się o nim jeszcze więcej. Trzecie miejsce dla Doncica (dopóki DeAndre Jordan nie podpierdala mu zbiórek). Wydaje mi się, że rysuje się nam klarowny obraz dominatora tego sezonu, prawda?

Najlepiej asystującym pierwszorocznym jest oczywiście Trae. Co bardziej spostrzegawczy eksperci zauważali przed sezonem, że jego największego atutu nie stanowi wcale rzut z dystansu, ale właśnie przegląd pola. Kiedy Young wbiega pod kosz, to trochę w stylu Nasha, ma oczy dookoła głowy i dostrzega lepiej ustawionych partnerów, stąd aż 8 asyst na spotkanie. Na drugim miejscu Luka Doncic, który dotyka piłki o wiele mniej niż Trae (66.7 razy na mecz, do 81.4), i trzyma ją o wiele krócej (3.4 sekundy, do 4.7). System Dallas i Ricka Carlisle nakazuje też, aby inni zawodnicy mocniej wykazywali się w rozegraniu, podczas gdy w Atlancie Young sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem.

W blokach pojawia nam się jedno znane nazwisko, czyli Carter jr., oraz ulubieniec zaawansowanych statystyk, Mitchell Robinson z Knicks. Robinson wyrobił sobie małą sławę przed draftem, kiedy zrezygnował z występowania na uniwersytecie dwa tygodnie przed sezonem, po czym przez cały rok sam przygotowywał się do NBA, pracując nad swoją grą w sali gimnastycznej. Pod tym względem okazał się pionierem i może zainspirował następnych, gdyż jego reputacja nie ucierpiała aż tak bardzo, aby Nowy Jork nie podjął ryzyka z 36. wyborem. Być może trafili doskonale i wartościowo, bo nawet grając 18 minut na mecz, Robinson daje dużo pozytywów drużynie, zwłaszcza w defensywie.
Żałośnie w statystyce bloków prezentuje się za to Ayton, który ma 18 cm przewagi nad Gilgeousem-Alexanderem, a blokuje dokładnie tyle samo rzutów na mecz. Kiedy na boisku pojawia się taki potwór, to powinien odstraszać rywali samą swoją obecnością. Może w trakcie gry obronnej Ayton ma ważniejsze rzeczy do roboty?

Czub kategorii "steals" należy do jednego zawodnika, który przybył do ligi jako najnowocześniejszy defensywny center, czyli Jaren Jackson jr. Oprócz tego, że okrada rywali 1.1 raza na mecz, to jeszcze blokuje 1.7 rzutu na spotkanie. Podobnie jak w przypadku Shai, ilość minut w meczu w ambitnym zespole Memphis zależy od dyspozycji dnia. Na ten moment Jackson jr. buduje swoją markę i powoduje, że w Tennessee znowu pojawił się optymizm, a Marc Gasol i Mike Conley odżyli (Grizzlies legitymują się bilansem 8-5, i 6. miejscem w zachodniej konferencji). Drugie miejsce zajmuje Josh Okogie, o którym wiem mało, ale jeśli Tom Thibodeau zaufał tak mocno pierwszoroczniakowi, to znaczy, że ten poświęca się jak Tom Hanks w "Szeregowcu Ryanie".

Rozmaite zaawansowane statystyki


Mitchell Robinson prowadzi w TS% - 64.5% i ma najwyższy Block Percentage - 9.3% (co oznacza, że kiedy już jest na boisku najczęściej blokuje rzuty, dla przykładu Ayton nie sięgnął nawet 2%)

Trae Young asystuje przy 43% swoich akcji.

DeAndre Ayton ma najwyższe PER - 20.3, statystyka, która trudnym wzorem matematycznym zlicza wszystkie osiągnięcia na boisku i zmienia je w jeden numerek. Krytycy sugerują, że zbytnio szanuje zbiórki, a że w tych Ayton jest niezły, stąd wysoki wynik. (Robinson jest drugi, 18.3). Luka Doncic trzyma się koło ligowej średniej, 15.3.

Kiedy już tylko grają, najbardziej lubią rzucać Harry Giles i Kevin Knox. Obaj mają USG% (usage rate, procentowa ilość akcji zakończonych rzutem albo stratą) na poziomie 27%. W przypadku Knoxa niespecjalnie to dziwi, bo reklamowano go jako zawodnika odpowiedzialnego za ofensywę. Giles mało wchodzi na boisku, ale widocznie gdy już się pojawia, to desperacko próbuje się pokazać.

Najkorzystniejszy wkład w wygraną drużyny (i oczywiście mówimy to z przymrużeniem oka) ma Donte DiVincenzo z Milwaukee. Kiedy gra, Bucks rzucają o 10 punktów więcej niż przeciwnik. Czy to rudy obrońca wpływa tak pozytywnie na zespół? Może jako jako maskotka?

RotY


Na ten moment myślę, że ilością minut i pomaganiem zespołowi Luka Doncic gra w zupełnie innej lidze, co nie oznacza, że nie ma żadnych innych wyróżniających się noobków. Z przyjemnością oglądać będę rozwój Jarena Jacksona i Wendella Cartera juniorów, którzy w przeciwieństwie do Aytona nie mają alergii na obronę. Trae Young na pewno wystrzeli jeszcze kilkoma epickimi spotkaniami do końca sezonu, a jeśli Mitchell Robinson otrzyma chociaż kilka minut więcej, to wejdzie do tej konwersacji jako czarny koń.

Michał







środa, 7 listopada 2018

Kemba, Sacramento, Zachód i Rose

Drogi Mateuszu,

Zapytałeś mnie o cztery kwestie dotyczące ligi, poświęćmy zatem każdej z nich krótszą lub dłuższą chwilę:

1. Kemba Walker

Rozgrywający Charlotte Hornets wchodził do ligi w 2011 z reputacją prawdziwego zwycięzcy, wszakże dopiero co wygrał uniwersyteckie mistrzostwo dowodząc drużyną z Connecticut. Eksperci nie wątpili w jego "zdolności przywódcze" i serce, ale zadawali sobie pytanie, czy zawodnik o niezbyt imponującym wzroście (zawyżone w metryce 185 centymetrów) poradzi sobie w lidze wymagającej coraz więcej elitarnego atletyzmu od rozgrywających (patrz Russell Westbrook, John Wall, Dame Lillard).
Kemba poświęcił całą karierę na to, aby uspokoić zmartwionych krytyków, jednocześnie zapominając o tym, że gra w miejscu, gdzie progres praktycznie przechodził niezauważony. Od 8 lat Hornets nieudolnie próbują znaleźć równie utalentowanego partnera dla Walkera, ale ich próby zazwyczaj kończą się na tym, że odpowiedzialność pozostaje na nim samym.

Dzięki stabilnemu rozwojowi wszystkich najważniejszych umiejętności, Kemba był w stanie dwa razy zaciągnąć Hornets do play-off (ostatnio w 2016). Kiedy wydawało się, że krzywa rozwoju Walkera zatrzyma się standardowo w wieku 27-lat, a Charlotte będzie musiało szukać sposobu, aby jednocześnie nie skrzywdzić lojalnego zawodnika, a z drugiej strony nie płacić mu gigantycznego kontraktu latem, Kemba zaskoczył ponownie. Na początku tego sezonu wszedł na kosmiczny poziom, dostępny zazwyczaj tylko dla samej czołówki ligi. Spójrzmy najpierw na jego podstawowe statystyki, wyrównane do 36 minut gry (statystyki dzięki Basketball Reference i NBA Stats):

30.2 PTS (wcześniej najwięcej 24.1)/6.4 AST (najwięcej od 2014)/4.5 REB (blisko rekordu kariery)

Od razu widać, że największa zmiana zaszła w jego podejściu do zdobywania punktów. Już na początku kariery widać było, że Walker najbardziej pasował do modelu współczesnego rozgrywającego, który najpierw myśli o rzucie, a potem o podaniu (jak Steph, czy Kyrie). Dopiero w tym sezonie wyłączył wszystkie hamulce, oddając o trzy rzuty więcej na mecz niż kiedykolwiek w karierze. To, jak często podejmuje decyzję o oddawaniu rzutu w stosunku do reszty kompanów (tzw. Usage Rate), plasuje go na 9. miejscu w lidze, między prawdziwymi ofensywnymi liderami (i Zachiem LaVinem). Nawet biorąc pod uwagę fakt, że Walker zawsze stanowił centrum ofensywy Hornets, to i tak w tym roku dołożył sobie obowiązków.

Nowy trener, James Borrego, odświeżył styl gry Hornets, kładąc nacisk na szybkość budowania akcji i czętsze oddawanie rzutów za trzy punkty. Rzetelność rzutu młodego Walkera bywała chybotliwa (nie więcej niż 33% do sezonu 2014/15). Jak taka przeszkoda stanąć może jednak przed etyką pracy jednej z najskromniejszych gwiazd NBA? Od kilku lat Kemba trafia celnie jak Simo Hayha, a w tym roku przekroczył granicę 40% skuteczności, przy oddawaniu aż połowy rzutów z dystansu. Wiesz kto jeszcze ma Usage Rate powyżej 30%, próbuje tak często rzucać za trzy, i gra ponad 30 minut w meczu? Steph Curry i James Harden. Curry na ten moment to najlepszy ofensywny zawodnik w lidze, a Kemba prawdopodobnie w tym momencie sezonu gra lepiej niż Harden.

Czy jest w stanie utrzymać takie tempo, i jak przekłada się to na grę drużyny?

a) Myślę, że celność (61% True Shooting) ma szansę pozostać tam gdzie jest. Punkty rzucane na mecz trochę spadną, zwłaszcza jeśli Nicolas Batum przejmie chociaż trochę ofensywnych obowiązków. Gdyby okazało się, że ten Kemba zostaje z nami przez cały sezon, to raz, że nie ma się co martwić o kontrakt, a dwa musi pojawić się w rozmowie na temat MVP (nie na czele stawki, ale trzeba przynajmniej o nim wspomnieć).

b) Charlotte Hornets legitymują się bilansem ... 6-5. Kilka rzeczy nastraja optymistycznie - porażki przyszły z naprawdę dobrymi zespołami (oprócz Bulls), i nie więcej niż czterema punktami (oprócz Raptors, drugą najlepszą drużyną w lidze). Ich różnica między zdobywanymi, a traconymi punktami w meczu wynosi +7.9 (co oznacza, że średnio wygrywają różnicą prawie 8 punktów, jest to jeden z najlepszych długofalowych wskaźników sukcesu). W konferencji w tym aspekcie lepiej radzą sobie tylko Bucks i Raptors. Zanosi się na to, że Walker po kilku latach przerwy ponownie dowiezie Hornets do play-off.

2. Sacramento Kings dobrze gra w kosza?!

Patrzę na skład Kings i nie mogę znaleźć ani Chrisa Webbera, ani Peji Stojakovica. Kto pozwolił im zatem wygrywać? 6 wygranych w 10 spotkaniach to dawno niewidziana skuteczność w stolicy Kalifornii. Próbuję przejrzeć zawodników i statystyki, które wskazałyby mi skąd takie cuda; bezskutecznie poszukuję jawnych odstępstw od normy i anomalii. I nic. Sacramento znajduje się mniej więcej tam gdzie powinno: 12 ofensywa, 19 defensywa, margines zwycięstwa idealnie w środku ligi. Ponieważ mówimy o Kings nie spodziewam się, aby dotarli do końca sezonu z tak wysokimi wynikami, ale trener Dave Joerger chyba znalazł receptę, aby nie przejść przez kolejny sezon z opuszczoną ze wstydu głową.

Wśród zawodników kluczem do sukcesu (na co mocno liczono już po zeszłorocznym drafcie) jest De'Aaron Fox, 21-letni rozgrywający z Kentucky, mocno pchający Kings do przyspieszania tempa (2. miejsce w lidze). Pierwszy raz od czasu DeMarcusa Cousinsa kibice z Sacramento mogą się uśmiechnąć myśląc o swoim zawodniku (a Fox nie niesie ze sobą kontrowersyjnego bagażu).

Niespodziewanie koszykarzem z hasłem otwierającym sezam porządnej gry okazał się Nemanja Bjelica. Serbskiego reprezentanta marnowano przez trzy lata w Timberwolves, ustawiając na błędnej pozycji. W Sacramento Joerger widzi go jako silnego skrzydłowego, rozciągającego obrony precyzyjnym rzutem za trzy. Nie ma szans, aby Bjelica utrzymał obecne tempo i celność rzutu, ale sam fakt, że należy go szanować, kiedy stoi daleko kosza, powoduje, że obrońcy zostawiają więcej miejsca dla fizolskiego centra Willie Cauley-Steina, albo Foxa właśnie. Swoją drogą Bjelicę powinna spotkać karma, bo najpierw kontrakt latem zaproponowali mu 76ers, który podpisał. Następnie stwierdził, że ze względu na rodzinę woli wrócić do Europy. Może nastąpiły zmiany geograficzne, których nie jestem świadomy, ale Europą okazało się Sacramento, z ofertą nieco wyższą niż tą z Philadelphii. Co gorsza, właśnie takiego zawodnika brakuje w 76ers.

Wracając do Sacramento Kings - szkoda zatem, że decyzje na górze organizacji spowodowały, że Kings nie mają w przyszłym roku wyboru swojego w drafcie, a poważni wolni agenci prychają śmiechem na propozycje z Sacramento.


3. Zespoły przeprowadzające operację "tankujemy" na Zachodzie

15. Phoenix Suns (2-8) - wszystko na swoim miejscu, młodzi zawodnicy nie umieją wygrywać

14. Dallas Mavericks (3-7) - Luka Doncic przywraca nadzieje, a Mavericks na pewno wyglądają lepiej niż ich bilans, ale nawet stracony sezon nie musi oznaczać tragedii (wybór w drafcie chroniony jest na pozycjach od 1-5)

13. Minnesota Timberwolves (4-7) - Jimmy Butler wstając rano decyduje, czy Timberwolves mają szanse. Kto to panu zrobił? Tu się przecież wszystko rozleci!

12. New Orleans Pelicans (4-6) - Cztery wygrane mecze z rzędu na początku sezonu - ANTHONY DAVIS MUROWANYM KANDYDATEM NA MVP. Sześć porażek z rzędu zaraz po tym? A, no tak przecież nie ma wsparcia. Danny Ainge zaczyna wysyłać SMSy do AD z przedpłaconego telefonu.

11. Los Angeles Lakers (4-6) - Los Angeles oznacza dramę przez cały sezon. LeBron gra na autopilocie. Obudźcie mnie jak zaczną robić transfery, albo ich bilans wyniesie 11-25.

10. Utah Jazz (4-6) - Tak się dzieje, kiedy przestajesz zaskakiwać drużyny wysokim poziomem gry. Obrona jeszcze nie wpadła we właściwe tory. Będzie ok, ale może nie aż tak dobrze, jak oczekiwano przed sezonem.

9. Houston Rockets (4-5) - Wygrali trzy spotkania z rzędu, zaczynają przyspieszać. Chris Paul był zawieszony, Hardena męczyła kontuzja, a zawodnicy poboczni potrzebują czasu na zgranie. Pomoże ponowne zatrudnienie defensywnego koordynatora, Jeffa Bzdelika, który chciał odejść na emeryturę, ale portfel właściciela Rockets wypchany dolarami przekonał go, że może warto trenować Carmelo Anthony'ego.

4. Derrick Rose i sprawa 50 punktów

Derrick Rose nie rozumie, że jeśli nabzdryngolona (potencjalnie nafaszerowanym drinkiem) dziewczyna jedzie taksówką do chaty, i nie odpisuje na SMSy, to nie należy wchodzić niezaproszonym do jej domu z dwoma kolesiami i z nieprzytomną uprawiać seks. Apelacja poszkodowanej od oryginalnego wyroku odbędzie się jeszcze w tym roku. W związku z tym Rose może rzucić sobie nawet 150 punktów, dla mnie jest skreślony.

Michał

poniedziałek, 22 października 2018

Falstarty i wygrani początku sezonu

Drogi Mateuszu,

Prawie wszystkie zespoły w lidze zagrały już po trzy spotkania. Za tę granicę, od której warto wyciągać długofalowe wnioski, uznaje się mniej więcej mecz 20, może 25. Ponieważ tym blogiem zarządza raptus, to rzucę okiem na ligę już teraz, i porozmawiamy krótko o tym, kto kiepsko wyszedł z progu, a kto może poklepać się po plecach.

Oklahoma City Thunder (0-3)

Porażkę w pierwszym meczu da się usprawiedliwić, jako że spotkali się z Golden State, a Russell Westbrook cały czas kończył rehabilitację po kontuzji kolana. Kolejni rywale, czyli Clippers także walczą o awans do play-off, dlatego sprawili taki problem Thunder w niepełnym składzie. Ale przegrać z Kings? I dać sobie rzucić 131 punktów? W spotkaniu, w którym Westbrook wrócił do gry? Ciężko to uzasadnić, zwłaszcza, kiedy zapomniany jak Milli Vanilli Iman Shumpert, rzuca efektowne 26 punktów (po raz trzeci w karierze, ostatnio w 2014; wszystkie statystyki z Basketball Reference). Przed sezonem wspominałem, że kluczem do dobrego sezonu Thunder będzie defensywa (mocno osłabiona brakiem Andre Robersona), ale pierwsze trzy mecze wskazują, że o ile obrona się wyreguluje, to do kompletnej rewolucji musi dojść w ataku. Po trzech meczach ofensywa Oklahomy leży na dnie ligi. Jedną z głównych przyczyn należy upatrywać w niemożności trafienia jakiejkolwiek trójki (23.9%, najgorzej ze wszystkich drużyn). Chciałoby się wierzy, że Thunder wyrównają ten wynik do ligowej średniej, tylko że Thunder nie mają reputacji strzelców wyborowych. Zeszły sezon w tej samej kategorii kończyli na 24. miejscu.
Powrót Westbrooka przeciwko Kings pomógł w ilości zdobytych punktów (120), tylko cały wysiłek został zniweczony przez otwarcie przeciwnikom autostrady do kosza. Zanosi się na to, że bilans jeszcze spadnie, zanim się podniesie, ponieważ w piątek do Oklahomy przyjedzie rozpędzony Boston. Nawet Phoenix w kolejnym spotkaniu nie jawi się już jako darmowe zwycięstwo.

Billy'emu Donovanowi powoli zaczynają dymić się spodnie.

Los Angeles Lakers (0-2)

Zespoły z LeBronem miewają problemy z dobrym wejściem z sezon, dlatego nieciekawy start Lakers nie dziwi. Porażka ze zgranym zespołem Trail Blazers to nie wstyd, nikt nie oczekiwał też ogrania mocnych Rockets. Gorsze od bilansu zwycięstw i porażek jest to, co niektórzy Jeziorowcy zaprezentowali w starciu z Houston. Spokojny zazwyczaj Brandon Ingram popchnął Jamesa Hardena, po czym na boisku wywiązało się starcie. Główne role obsadzili Chris Paul i Rajon Rondo, ten drugi podobno splunął na pierwszego (od połowy filmiku dobra jakość). Mówię podobno, bo ta chmurka, która wychodzi z ust Rondo, mogła być odebrana jako celowa, ale jestem w stanie sobie wyobrazić, że coś "wyszło" z ochraniacza na zęby przypadkowo. Reakcją Paula było wsadzenie Rondo palca do oka, na co Rondo zrewanżował się lewym prostym. Po odważnym przyjęciu ciosu, rozgrywający Houston wyprowadził dwa celne uderzenia, a Ingram niczym Reed Richards wymierzył sierpowe stojąc 5 metrów od kotłowaniny. W nagrodę za sprowokowanie powstania kalifornijsko-teksańskiego został zawieszony na 4 mecze, Rondo na 3, a Chris Paul na 2. W pewien sposób przyćmiło to fakt, że do momentu młócki, Lakers szli łeb w łeb z Rockets, ostatecznie zostając pokonanymi przez stare tricki Jamesa Hardena.

Sytuacja w Los Angeles przypomina tę w Oklahomie, przede wszystkim dlatego, że nikt poza Kylem Kuzmą nie potrafi rzucić z dystansu (Lakers zajmują 29. miejsce w lidze). Oba zespoły różnią z kolei oczekiwania. Wbrew pozorom, moim zdaniem, to Thunder grają pod cięższym balastem psychologicznym. Już tłumaczę. Po przyjściu Jamesa do LA, włodarze klubu i sam zawodnik spojrzeli na młody skład, i rozsądnie podeszli do tematu budowy. Ostatecznie Lakers z Bronem mają robić rzeczy wielki (takie jak na przykład dotarcie do mistrzostwa), ale nikt nie spodziewa się, że drużyna sklei się od pierwszego dnia. W Oklahomie za to muszą zacząć się spieszyć, gdyż zeszłoroczne rozczarowanie play-offami tłumaczono brakiem zgrania. Sezon numer dwa, bez rozpraszającej obecności Carmelo Anthony'ego, miał rozpocząć się o wiele lepiej. Trzy porażki z rzędu mogą okazać się katastrofalne w ogólnym rozrachunku. Nawet jeśli Thunder awansują do play-off, niższa pozycja niż czwarta oznacza kolejny wypad w pierwszej rundzie. Lakers cały czas mogą zrzucić niepowodzenia na karb braku doświadczenia większości składu, Thunder igrają z ogniem.

Washington Wizards (0-2)

A Dwight Howard jeszcze nawet nie zagrał!

Wygrani początku sezonu:

Toronto Raptors (3-0)

Ważne zwycięstwo nad Bostonem, przy Kawhim jeszcze nie w pełni formy, dobrze świadczy o przyszłości Raptors. Dobre nawyki z poprzednich lat zostały uzupełnione nową agresywnością obronną. Nie jestem w stanie znaleźć w ich początkowosezonowych trendach czegoś, czego nie da się utrzymać w przyszłości. Za trzy rzucają w okolicach ligowej średniej, atak i obrona znajdują się w czołówce ligi bez anomalnie wysokich wartości. Wymiana słabego obrońcy, jakim jest DeRozan na Leonarda siłą rzeczy musiała spowodować załatanie niektórych dziur, w czym pomaga także Danny Green. Z optymizmem można także oczekiwać stopniowego powrotu Kawhi do pełnej formy. Na razie niektóre automatyczne elementy jego gry, jak rzut z półdystansu, czy wejścia pod kosz są niepewne i wymagają wygładzenia. Wszystko to wynika jednak z nieogrania, a nie z kontuzji. Fizycznie Leonard przypomina samego siebie sprzed dwóch lat. Nie da się rokować przebiegu sezonu po trzech meczach, ale Toronto na pewno uczestniczy w konwersacji dotyczącej najlepszego zespołu na zachodzie, a może nawet drugiego najlepszego zespołu w lidze.

Denver Nuggets (3-0)

Oddanie kluczyków do zespołu Nikoli Jokicowi skończyło się tym, że Nuggets wjechali na pas szybkiego ruchu, włączyli NOs, i uciekli konkurencji. Serbski gigant nadal niespecjalnie interesuje się defensywą, za to w ataku dzieli i rządzi jak nikt inny w lidze. Przez pierwsze trzy spotkania średnio rzuca 26 punktów, zbiera 11 piłek i ma po 8 asyst w meczu. Dzięki jego grze Nuggets pokonali nie byle kogo, bo samych Warriors. Wydaje się, że lekcja o zostawianiu rozstrzygnięć na ostatnią chwilę została przyjęta po poprzednim sezonie. Na zachodzie każda zaliczka tego typu odegra rolę w końcowych podsumowaniach. Patrząc na statystyki, można zauważyć, że Denver na pewno zejdzie trochę na ziemię (nie uwierzę, że ofensywnie nastawiony zespół utrzyma najlepszy w lidze defensywny wskaźnik), jednak każdego wieczora będą ciężkim wyzwaniem dla przeciwników.


Szacunek należy się też Anthony'emu Davisowi i Giannisowi Antetokounmpo za dotrzymanie przedsezonowych obietnic. Zarówno Milwaukee Bucks, jak i New Orleans Pelicans grają efektowniej niż w poprzednich sezonach. Jak długo taka sytuacja się utrzyma ciężko powiedzieć. Na pewno łatwiej mają Bucks, których niektóre zespoły ze wschodu nie będą zbyt mocno testować. Bez porażki pozostają także Pistons i Trail Blazers, ale na ich temat ciężko wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Za kilka dni znowu spojrzymy na tabelę, i zobaczymy, czy trendy, o których wspominałem utrzymały się, lub zniknęły w euforii początku sezonu. Duże nadzieje pokładam w Dallas.



wtorek, 16 października 2018

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Washington Wizards

Drogi Mateuszu,

W poprzedniej zapowiedzi (Utah Jazz) mieliśmy do czynienia z modelową organizacją, profesjonalnymi zawodnikami, wymagającym trenerem i brakiem personalnych konfliktów. Z kolei następni na liście Washington Wizards zawsze operują na granicy Trzeciej Wojny Światowej. Ryba psuje się od głowy i nie inaczej jest w Waszyngtonie (nie mylić z obecnymi wydarzeniami politycznymi). Prezes drużyny, czyli Ernie Grunfeld, cieszy się niepodważalnym zaufaniem właściciela, w zasadzie nie wiadomo dlaczego. Od początku swojego działania najczęściej podejmuje krótkofalowe decyzje, przepłaca za zawodników i oddaje wybory w drafcie, jak cukierki na Halloween. Wszystko co dzieje się w Waszyngtonie, wygląda na takie... nieprzygotowane. Jakże symptomatyczne jest, że największa gwiazda drużyny, John Wall, doskonały rozgrywający, ułatwiający życie kompanom na boisku, to jednocześnie konfliktowy malkontent. W Wizards nie ma już Gortata, ponieważ miał czelność krytykować kapitana zespołu i zwracać mu uwagę, że nie pomaga w budowaniu zespołu. Bradley Beal to zawodnik nr 2 w hierarchii, który specjalnie nie dąży do konfrontacji. O nim też Wall powiedział kilka nieprzyjemnych słów. Kiedy w zeszłym sezonie leczył kolano, to drużyna tak się zintegrowała bez niego, że pozostali zawodnicy wymyślili sobie slogan "Everybody eats", niezbyt subtelnie odnosząc się do tego, że gdy Wall gra to monopolizuje posiadanie piłki, ograniczając wkład w grę innych. W takiej atmosferze Wizards dokulali się do play-off, po czym odpadli w pierwszej rundzie.

Poważnie zmiany nie nastąpią szybko, ponieważ John Wall zarobi przez następne 5 lat $200 milionów dolarów. Decyzję Wizards o daniu mu takiego kontraktu da się obronić, bo to jeden z najlepszych zawodników w historii franczyzy, ale jednocześnie znacznie ograniczyli szanse na transfer, gdy kolana rozgrywającego trzeba będzie zastąpić cybernetycznymi w 2023 roku.
Na razie zarząd nie myśli o rozbijaniu zespołu, gdyż cały czas spodziewa się, że wielka trójca Wall, Beal i Otto Porter jeszcze nie zagrała sezonu na miarę swojego pełnego potencjału. Patrząc czysto koszykarsko, być może mają rację. Problem pojawia się, gdy analizujemy w jaki sposób budują ławkę i osobowość drużyny. Nietrafione wybory w drafcie i słabe transfery zawsze powodowały, że gdy tylko ktoś z trójcy nie mógł zagrać, jakość gry Wizards znacznie spadała. Powiedzmy, że Wall nie gra 15 spotkań, Beal 10 innych, i nagle zamiast 50-kilku zwycięstw, Washington desperacko walczy o play-off, zostawiając kibiców w niedosycie.

Wymieniając Gortata za Austina Riversa z Los Angeles Clippers, Grunefeld próbował rozwiązać ten problem. Szkoda tylko, że syn trenera Clippers też przychodzi z problemami wychowawczymi. Ciężko znaleźć miejsce w szatni Wizards na zawodnika buńczucznego, przekonanego, że jego wartość jest o wiele wyższa, niż ma to miejsce w rzeczywistości. Zapewne rozmowy w szatni z Wallem będą festiwalem kurtuazji i wzajemnego doceniania. Jakby mało było niezgody na tle charakterologicznym, to w przyszłym sezonie w barwach Wizards zagra Dwight Howard, którego od jakiegoś czasu notorycznie pozbywają się wszystkie zespoły. Plotka głosi, że kiedy gracze Hawks dowiedzieli się o jego transferze, to w szatni zaczęła się celebracja. Gdyby jeszcze Howard zapewniał takie doładowanie w obronie, jak za czasów Orlando Magic, to jego głupkowate zachowanie dałoby się usprawiedliwić. Wizards wierzą, że za $5 milionów i po wielu upokorzeniach warto podjąć ryzyko za chociażby 50% umiejętności Dwighta. Najciekawsze rzeczy, które dobiegną fanów z szatni w Waszyngtonie to niestety serial w postaci tego, kto na kogo się obraził.

To może się udać, bo Wall w formie to pierwszoligowy rozgrywający, Beal to gwiazda mniejszego kalibru, a Porter w cichy sposób łata każdą możliwą dziurę w składzie. Wchodząc udanie w sezon kłótliwe głosy mogą zamilknąć. Wizards mają jednak sposoby na to, aby zrujnować każdą sytuację.

Przewidywania

Las Vegas widzi mieszankę wybuchową, i mówi pas. Over/under to 43.5. Dla mnie nieduże under 43-39 

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Utah Jazz

Drogi Mateuszu,

Gdy wybierasz z 13. numerem w drafcie, i trafisz na gwiazdę, to znaczy, że potrafisz znakomicie oceniać potencjał zawodników, i należy pogratulować twoim skautom. Jeśli dodatkowo ten wybór uzyskasz w transferze, zniechęcając drużynę przeciwną do wybrania twojego celu w drafcie, to twój zarząd wykonał doskonałą robotę. W przypadku rozwinięcia się tego zawodnika, i wskoczenia na wyższy poziom w play-off, ukłon należy się trenerom. Dziękujemy też zawodnikowi za to, że wykazał się odpowiednim profesjonalizmem i inteligencją w swoim pierwszym sezonie, dając fanom nadzieję na budowę nowej potęgi na zachodzie. Wszystko to w ojczyźnie Karla Malone'a i Johna Stocktona. Nowym zbawcą Utah Jazz jest Donovan Mitchell.

Taki transfer, jakiego Jazz dokonali z Denver Nuggets odmienia losy organizacji na lata. Jeszcze przed debiutanckim sezonem Mitchella, Utah dysponowało solidną obroną sterowaną przez Rudy Goberta oraz trenerem, który słynął z obsesyjnego przywiązania uwagi do szczegółów taktycznych i ich wykonania. Ucieczka Gordona Haywarda do Celtics zachwiała optymizmem w Salt Lake City, ale dzięki Mitchellowi sny o potędze szybko wróciły. Jazz przystępują do sezonu wiedząc, że ich obrona stanowi podstawę sukcesu. Kiedy wszyscy zawodnicy są zdrowi, Utah wytrąca wszystkie ofensywne atuty z ręki przeciwnikom. Joe Ingles i Mitchell ścigają rywali po obwodzie, a jeśli któryś się prześlizgnie, to pod koszem spotyka się z karzącym ramieniem sprawiedliwości Goberta. Głównym zadaniem Francuza pozostaje być zdrowym przez cały sezon, umożliwiając Jazz wystawianie najlepszej piątki jak najczęściej. W zeszłym sezonie miał problemy z kolanami, zwłaszcza po tym, jak Derrick Favors (kolega z drużyny) wpadł mu w nogi. Poza tym, Gobert jest w idealnym wieku, aby terroryzować ligę przez lata. Jazz liczą też na to, że wreszcie w pełni zdrowia rozegra się Dante Exum. Australijski rozgrywający był wysokim wyborem w drafcie, ale nieszczęśliwe kontuzje zastopowały jego karierę. Gdy gra widać dlaczego Utah zdecydowało się na danie mu szansy, ale w tym sezonie musi zacząć się spłacać, jeśli ma stanowić część następnego wielkiego zespołu Jazz.

Ofensywa Utah oprze się na rozwoju Mitchella i skuteczności Ricky Rubio, Jae Crowdera, Inglesa i Favorsa. Wszyscy lepiej pasują do siebie w defensywie, bo w ataku brakuje im umiejętności indywidualnego rozbijania obrony. Tu ma pomóc agresywność Mitchella. System ataku trenera Quina Snydera niweluje braki poszczególnych koszykarzy wykorzystując skomplikowany system zasłon, i położenie nacisku na podania piłki. W play-off taką egalitarną ofensywę łatwiej zastopować, zwłaszcza dysponując większym materiałem do analizy, ale w sezonie zasadniczym znakomicie sprawdza się przy praniu zespołów niedostatecznie skoncentrowanych na obronie. Do tego trzeba pamiętać, że taki Rubio to jeden z najlepszych podających w lidze. Piłka nie przykleja się do rąk pozostałych zawodników.

Niektórzy eksperci odważnie przewidują, że Jazz mogą być nawet drugim najlepszym zespołem na zachodzie. Ja chyba nie poszedłbym tak daleko, ale gdyby różnice między zespołami okazały się podobne do zeszłego roku, to nie zaskoczyłoby mnie trzecie miejsce. Utah przystępuje do sezonu z przewagą znajomości swoich możliwości. Przy założeniu, że dominują defensywnie od początku, zwycięstwa z października i listopada mogą okazać się kluczowe pod koniec sezonu. Ciężko też znaleźć jakikolwiek dramat, czy konflikt, który może zniszczyć chemię pomiędzy zawodnikami. W tej organizacji wszyscy znają swoje miejsce, i wiedzą, że nikt nie gra za zasługi.

Przewidywania

Las Vegas jest konserwatywne niczym Mormoni. 48.5 wydaje się nisko jak na over/under zespołu, który wygrał 48 spotkań rok temu. Moim zdaniem 52-30.

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Toronto Raptors

Drogi Mateuszu,

Cały sezon Toronto Raptors opiera się na tym, który Kawhi Leonard raczy zjawić się w Kanadzie. Jeśli będzie to ponownie jeden z najlepszych zawodników w lidze, realny kandydat do nagrody MVP i defensywny potwór, niszczący psychikę przeciwników, Raptors mogą zacząć rozmawiać o tym jaką taktykę przyjąć przeciwko Golden State w finałach. Z drugiej strony mamy też nieobecnego Kawhi, próbującego zdiagnozować niecodzienną kontuzję, występującego tylko w 9 meczach, grającego w miejscu, do którego nie chciał trafić. Na ten moment zanosi się, że Leonard przynajmniej da sobie szansę na dobry sezon, ale wszystko może ulec zmianie w okamgnieniu.

Dyrektor sportowy Raptors, Masai Ujiri podjął gigantyczne ryzyko decydując się na ten transfer. Po pierwsze wypuścił do San Antonio gościa, który jako pierwszy zdecydował się na pozostanie legendą w Toronto (Vince Carter i Chris Bosh byli lepsi w kosza, ale uciekli po kilu sezonach). Co zrozumiałe, DeRozana mocno to ubodło i przystąpi do sezonu z dodatkową motywacją. Jeśli intelektualnie wiedział, że NBA to przede wszystkim biznes, to i tak ciężko go winić za emocjonalne podejście do transferu. Po drugie, Ujiri sprowadził do Raptors zawodnika, który dał do zrozumienia, że najbardziej interesuje go granie w Los Angeles, a latem zostaje przecież wolnym agentem. Wiara zarządu w moc przyciągania Toronto jest tak wielka, że mimo wszystko dokonali tego odważnego kroku. Ujiri wiedział, że drobne ruchy nie zmienią przyszłości organizacji marzącej o mistrzostwie, stąd to trzęsienie ziemi. Raptors mają przekonanie co do słuszności swojego działania i muszę powiedzieć, że opierają się na mocnych przesłankach:

1. Kawhi trafił na wschód, gdzie łatwiej będzie mu powalczyć o nagrodę MVP. Raptors konkurują z Bostonem i Philadelphią o koronę konferencji, a indywidualny wkład Leonarda w wyniki zespołu będzie bardziej widoczny niż w egalitarnym systemie Spurs.

2. Kibice Toronto doceniają swoje gwiazdy, bojąc się, że uciekną.

3. Skład Raptors ma lepszą mieszankę doświadczenia i młodości niż skład San Antonio, gwarantując, że będą liczyć się przez kilka najbliższych lat.

4. Razem z Leonardem do Toronto trafił Danny Green, wszechstronny obrońca Spurs, którego obecność zniweluje poczucie izolacji Kawhi.

5. Raptors mogą zapłacić mu maksymalny kontrakt, i zrobią to z przyjemnością.

Rok temu wydawało się, że kiedy Paul George przechodził do Oklahomy, to i tak zdecydowany był na sprawną ucieczkę do Los Angeles. Cieplejsza atmosfera małego miasta przekonały go o pozostaniu. Raptors zagrają o wiele lepiej niż OKC w poprzednim sezonie, a walka o najwyższe cele może przekonać Leonarda o wartości pozostania w Toronto.

Kyle Lowry, rozgrywający Raptors, chodził obrażony na fakt, że wytransferowano jego kolegę. Już początkowe treningi szybko przywróciły uśmiech na jego twarzy, widząc jakość gry wnoszoną przez Kawhi. W przeciwieństwie do DeRozana Leonard sprawdził się już w play-off (wygrywając MVP finałów w 2014) i faktycznie można na niego liczyć w obronie. Wielkie ręce Kawhi wyeliminują najtrudniejszych przeciwników Raptors, tak jak robiły to na zachodzie. W ofensywie Lowry dostanie więcej miejsca do pracy, jako że wykształcony w systemie Spurs Kawhi naturalniej ucieka za linię za trzy punkty.

Dodatkowo, Raptors dysponują 6 lat młodszym klonem Kawhi, czyli OG Anunoby. Jest to typowy przykład zawodnika, którego podstawowe statystyki kłamią. Grając w tak dobrej drużynie, zadaniem pierwszoroczniaka nie było rzucanie 20 punktów na mecz, tylko uzupełnianie tych ról, o które prosił trener. Anunoby miał myśleć o obronie w pierwszej, drugiej i trzeciej kolejności. Gdy wykonywał tę misję dobrze, dostawał więcej minut na boisku. Ponieważ okazało się, że można na nim polegać, trener pozwalał mu w nagrodę oddawać 2.7 rzutu za trzy na mecz. Rzadko zdarza się, aby rookie pomagał drużynie wygrywać, jednocześnie adaptując się do wymagań NBA. Nie dosyć, że OG zrobił to po poważnej kontuzji, to teraz jeszcze dostał prawdziwego mentora do intensywnej nauki. Nie wiem czy wszystko wypali w Toronto tak, jak zakładają to sobie włodarze, ale stawiam dolary przeciwko orzechom, że Anunoby nie rozczaruje.

Nie stresuje mnie nawet zmiana trenera. Dwayne Casey pracował w Kanadzie przez 7 lat, co pozwoliło uczciwie ocenić jego wyniki. Na pewno nie można mu odebrać wprowadzenia Raptors w w erę kompetencji, oraz zapewnienie nie widzianych wcześniej wyników w sezonie zasadniczym. Dlaczego zatem stracił pracę? Masai Ujiri widział, że konserwatywne podejście Caseya nie sprawdza się w play-off. Ciężko stwierdzić czy sprawiedliwie potraktował trenera, który odpadał po trudnych seriach z najlepszym graczem w historii, ale to znowu pokazuje, że dyrektor sportowy Raptors nie boi się brać odpowiedzialności za grube decyzje.
Nick Nurse, który przejął posadę, wzrastał w tym samym systemie jako asystent Casey (podobna sytuacja miała miejsce w Miami), i jeśli wierzyć mediom, odpowiadał za unowocześnienie ofensywy w zeszłym sezonie. Nie mamy tutaj takiej sytuacji, że ktoś zewnątrz przybywa zrewolucjonizować koszykówkę. Główną misją Nurse'a jest wydobyć 100% z Kawhi Leonarda, i upewnić się, że etyka bronienia pozostała na miejscu. Czy podoła? Z elitarnej trójki na wschodzie 76ers mają najlepszy duet, Celtics głębią składu prawie nie ustępują Warriors, a Toronto potencjalnie dysponuje najlepszym indywidualnie zawodnikiem, a reszta zespołu jest zgrana. Wierzę w Raptors całkiem mocno, ale debata na ich temat rozstrzygnie się dopiero wtedy, kiedy zagrają z poważnym przeciwnikiem w kwietniu.

Przewidywania

Las Vegas raczy sobie żartować z over/under 54.5. Wybieram grube over, bez zawahania - 60-22.

Zapowiedź sezonu 2018/19 - San Antonio Spurs

Drogi Mateuszu,

Sezon jeszcze się nie zaczął, a San Antonio Spurs już dostali dwa razy w dziób. Pierwszym ciosem była kontuzja Dejounte Murraya, który miał przejąć obowiązki rozgrywającego po Tonym Parkerze (obecnie w Charlotte Hornets). W zamian za to, Murray zerwał więzadła w kolanie i zapewne w tym roku już go nie zobaczymy. Granie bez PG w NBA równa się katastrofie, więc na całe szczęście Spurs mieli w odwodzie Derricka White'a, młodego zawodnika, wybranego późno w drafcie, ale chwalonego z każdej możliwej strony. Wszyscy się cieszyli (oprócz Murraya), kiedy nagle nadszedł drugi cios - White doznał kontuzji stopy, eliminując się z gry na prawie dwa miesiące. Kto przejmie po nich schedę? Najprawdopodobniej Patty Mills, którego najważniejszym zadaniem do tej pory było dawanie Spurs dobrych minut, gdy Parker siedział na ławce. Australijczyk to niezły zawodnik, szczególnie w ataku, ale ze względu na nieduży wzrost i masę łatwo go stłamsić. Na zachodzie gra sporo mocnych fizycznie PG, którzy będą zakreślać w kalendarzu datę meczu z San Antonio na czerwono. Kultura Spurs automatycznie robi dobrych obrońców z przeciętnych obrońców, jednak przy stracie takiego talentu defensywnego jak Murray, cały system musi nabrać nowego kształtu. Grający pod koszem Pau Gasol, LaMarcus Aldridge, czy nawet nowy nabytek DeMar DeRozan też raczej nie słyną z twardej obrony.

Czy trener Gregg Popovich postawi zatem na ofensywę? Chyba nie będzie miał wyjścia. Po zeszłorocznym fiasko z Kawhim Leonardem, Spurs przystępują do sezonu bez konfliktu w swoich szeregach. Wytransferowanie największej gwiazdy z San Antonio do Toronto pozwoliło Spurs kontrolować chaos w swoich szeregach. Jednym z powodów, dla których dogadali się z Raptors był fakt, iż w zamian za Leonarda oczekiwali zawodnika o statusie gwiazdy.
Czas DeRozana w Toronto dobiegł końca, jako że nie potrafił pomóc drużynie przeskoczyć pewnego poziomu w play-off (albo umówmy się - LeBrona Jamesa). Swoje przywiązanie do Kanady (która była jego domem przez 9 lat) okupił złamanym sercem. Ten niespodziewany manewr ma swoje jasne strony, gdyż DeMar trafił to najbardziej profesjonalnego zespołu w lidze. Jeśli odda San Antonio tyle serca co Toronto, to koledzy z drużyny, trenerzy i kibice przyjmą go jak swego. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że szczyt jego umiejętności nie sięga tak wysoko jak Leonarda, to nie można nie docenić stabilności jego gry i trochę pozytywniejszej osobowości. DeRozan operuje na boisku w staroszkolnym stylu. Przede wszystkim rzuca dużo za dwa punkty, co nie spełnia obecnych standardów wydajności Jego praca nóg i przyłożenie się do rozwoju techniki przywołuje na myśl Kobe Bryanta (bez takiego talentu, ale też bez bycia absolutnym dupkiem). Kiedy DeRozan idzie do roboty, to może wybrać dowolne narzędzie, w metodyczny sposób krojąc obronę. Rezultat jego pracy to albo trafiony rzut, albo faul przeciwnika. Kreatywny trener (jakim jest Pop) znajdzie mu miejsce w warsztacie, i stworzy mu szanse, o jakich nie pomyślano w Toronto.

Wydaje się, że ofensywnie Spurs cofnęli się w czasie do lat 90. Ich najważniejszy ofensywny zawodnik, czyli Aldridge, również preferuje grę w półdystansie. Może to jakiś pomysł, aby na ligę która idzie w jedną stronę zareagować idąc w przeciwną?

Ten sezon oznacza też przywitanie się z nowym. W składzie Spurs nie ma Tima Duncana, Manu Ginobiliego i Tony'ego Parkera. Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce 21 lat temu. Trener Popovich przejął także na siebie obowiązki selekcjonerskie reprezentacji USA. Wszyscy dobrze wiedzą, że powoli trzeba się z nim żegnać, ale jednocześnie pokładać nadzieję, że zostawi franczyzę w dobrych rękach. Wątpienie w Spurs to nie jest dobry pomysł, zważywszy jak dobrze ta maszyna funkcjonowała przez ostatnie dwie dekady, ale każda organizacja musi w końcu przejść swoją rewolucję. San Antonio dołączyło do dramatycznego serialu, jakim jest "NBA", walcząc cały poprzedni rok z Kawhi. Po tak burzliwym sezonie myślę, że marzą o stabilizacji.

Przewidywania

Las Vegas nie wierzy w Spurs. Eksperci nie chcą nie wierzyć w Spurs, bo zazwyczaj to słaba propozycja. Ta sama drużyna w zeszłym roku wygrała 47 spotkań praktycznie bez Kawhi, walcząc z dramą. DeMar DeRozan doda wartości. Over/under to 43.5. Nie czuję się aż takim kontrarianinem, aby kwestionować jedną z najlepszych franczyz w sporcie. Nie wiem czy awansują do play-off, ale na pewno nie odpuszczą - 46-36.

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Sacramento Kings

Drogi Mateuszu,

Zacząłem przygotowywać arkusz kalkulacyjny z pensjami Sacramento Kings, i kiedy sprawdziłem nazwisko na szczycie na liście głośno się zaśmiałem. Najwięcej piniendzy z kasy Viveka Ranadive idzie do 37-letniego Zacha Randolpha, który po kilku dobrych latach w Memphis przygotował sobie emeryturę w Sacramento. Idąc dalej - Sacramento ma umowy opiewające na więcej niż 10$ milionów tylko z Randolphem i Imanem Shumpertem . Najlepsze kluby w NBA bez mrugnięcia okiem płacą gwiazdom po 30 baniek, a Sacramento przez 12 lat patologii nie mogło znaleźć nikogo, kto wart byłby godnego kontraktu. Chciałbym móc zainteresować się ich obecnym sezonem i kierunkiem, który obiorą Kings, ale nie widzę drogi, dzięki której mogłoby być inaczej niż zawsze.

Zacznijmy od draftu. Być może numer dwa w 2018, Marvin Bagley III zaskoczy wszystkich i okaże się tak samo dobrym zawodnikiem w lidze, jak był na uniwersytecie. Ponieważ wylądował w stolicy Kalifornii, obawiam się, że zobaczymy go w Anwilu Włocławek za cztery lata. Stare NBA przyjęłoby go z furią. Taki gość! Tak wysoko skacze? Tyle zbiera? Fajnie wsadza? Dawać go do meczu gwiazd.
Nowe NBA rozumie, że zawodnik, który odstaje od kolegów z uniwersytetu skocznością, niekoniecznie przeniesie to na pole z profesjonalistami. Bagley dominował frajerów w amatorskiej koszykówce, ale porównując go z pozostałymi graczami podkoszowymi z draftu (Ayton, Jackson, Bamba, Carter Jr.), na ten moment nie posiada żadnej umiejętności, która predysponuje go do powtórzenia sukcesu w NBA. Mój brak wiary opieram na fakcie, że zainteresowali się nim Kings. W przypadku, gdyby po raz pierwszy od bardzo dawna Sacramento podjęło dobrą decyzję, jestem gotowy wszystko odszczekać.

W najlepszym wypadku Kings będą najgorszym zespołem w konferencji, w najgorszym - w lidze. Dla normalnie prowadzonych organizacji oznacza to nagrodę w postaci wysokiego wyboru w drafcie. W przypadku Sacramento będziemy obserwować jak ich wynik na loterii wędruje do 76ers (jeśli Kings wygrają loterię), lub do Celtics (w każdej innej sytuacji). Smutna przyszłość nie odmieni się dla Kings, bez względu na to, jak pójdzie im w obecnym sezonie.

Powody do (umiarkowanego) optymizmu

De'Aaron Fox, wybrany w drafcie 2017, ma zadatki na ciekawego rozgrywającego. Dysponuje znakomitą szybkością i instynktem zabójcy (trafił rzut wygrywający spotkanie jako rookie). Aby dołączyć do czołówki ligi, Fox musi pracować nad rzutem z dystansu i podejmowaniem decyzji. Najczęstszą wadą młodych zawodników jest gra w jednym tempie i wykorzystywanie maksymalnej szybkości w każdej możliwej sytuacji. Nawet Russellowi Westbrookowi potrzebne było kilka sezonów do zrozumienia, że czasami hamulec odgrywa ważniejszą rolę niż gaz. Foxa wybrano w drafcie, ponieważ udowodnił na uniwersytecie, że potrafi wprowadzić do szatni atmosferę wygrywania. Pobyt w Sacramento wyciągnął najgorsze cechy z wielu zawodników, dlatego młody PG stoi przed dużym wyzwaniem.

Kings podjęli też ryzyko wybierając mocno utalentowanego, ale kontuzjowanego Harry Gilesa dwa lata temu. Młody center wchodzi do NBA mając za sobą dwie poważne operacje na kolanach. W zeszłym sezonie organizacja skupiła się na odbudowywaniu jego zdrowia. Grając w lidze letniej i przedsezonie, Giles ponownie zabłysnął umiejętnościami, które czyniły go tak wysoko ocenianym rekrutem. Prawdziwą odpowiedź uzyskamy dopiero, kiedy zmierzy się z trudnościami występów co drugi dzień, przeciwko poważnym rywalom.

Reszta składu to w najlepszym wypadku uzupełnienia, albo zawodnicy ławkowi. Ciężko zachwycić się kimkolwiek, skoro nie ma gwiazdy, wokół której można te uzupełnienia dopasować. Pozostałe słabe zespoły w lidze mają przynajmniej pojedyncze elementy, na których można zawiesić oko. Oglądanie Kings może grozić śmiertelnym znudzeniem.

Przewidywania

Over/under to 25.5. Przy Sacramento dla zasady daję under - 21-61

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Portland Trail Blazers

Drogi Mateuszu,

Portland Trail Blazers jadą w pociągu z tą samą drużyną już od kilku ładnych lat. Maszynistą Damian Lillard, konduktorem C.J. McCollum, a logistykiem trener Terry Stotts. Nawet pasażerowie nie zmieniają się tak często, a dojazd do stacji play-off zawsze odbywa się o czasie. Wydaje się, że istnieje jednak prędkość, której tak obsadzony pojazd nie przeskoczy (szczytem okazało się wyeliminowanie Los Angeles Clippers w 2016, poza tym zazwyczaj w dziób w pierwszej rundzie). Czy nie należałoby się zastanowić nad zmianami w konstrukcji?

Do tej pory prezes Blazers Neil Olshey konsekwentnie opowiadał się przeciwko rewolucji, tłumacząc, że nawet jeśli zespół nie walczy o mistrzostwo, to istnieje inherentna wartość w oglądaniu kompetentnej koszykówki co rok. Nawet przy transferze Lillarda, ulubieńca kibiców, nie ma gwarancji, że uda się znaleźć kogoś, komu tak samo zależy na mieście i kibicach, i który zapewnia równie wysoki poziom na boisku. Stylowi gry Dame'a najbliżej do Stepha Curry, i to bez większej obrazy dla dwukrotnego MVP. Podobnie jak Steph, rozgrywający Blazers to czołówka ligi w rzucaniu trójek po dryblingu, i łamaniu serc kibicom przeciwnych drużyn w ostatnich sekundach meczu. Za każdym razem, kiedy Portland wychodzi na boisko, nabiera osobowości swojego kapitana - walecznej, agresywnej i nieustępliwej. Lillard traktuje wszystkich kolegów z drużyny jak prawdziwy lider, sprawdza czy mądrze przygotowują się do nowego sezonu, pociesza strudzonych i udziela rad młodzikom. Dzięki temu z Portland rzadko kiedy docierają narzekania na zespół, bo ciężko mieć problemy, kiedy najważniejszemu zawodnikowi zależy tak mocno. Jeśli Dame utrzyma formę z zeszłego sezonu (wybrany do najlepszej piątki sezonu), a nie powinno być z tym problemu, to Trail Blazers dysponują bazą, na której mogą oprzeć swoje oczekiwania co do sezonu.

O ile w wewnątrz organizacji rzeczy mają się jak się miały, problem stanowi jej otoczenie. W zeszłoroczny krwiożerczym pojedynku w konferencji zachodniej, doświadczenie Portland przeważyło, dając im trzecie miejsce w konferencji. W tym roku przynajmniej kilku pretendentów do tronu wzmocniło szyki, wzrok kierując ku górze tabeli. Załóżmy, że Portland ponownie wygrywa 49 spotkań - o ile pozycji obsuną się w tabeli? Czy fatalna porażka z New Orleans Pelicans nie symbolizowała oddania władzy w inne ręce?

Wiemy, co drużynie da Lillard, pewne oczekiwania mamy też do McColluma, którego rozwój w strzelca wyborowego zszokował nawet optymistycznych skautów. Ta dwójka gwarantuje Trail Blazers siłę rażenia gotową zaskoczyć wszystkich gigantów. Postęp, który muszą zrobić, dotyczy defensywy. Rozsądny wzrost i zdolności fizyczne Dame'a kłócą się z tym, jak słabo prezentował się w obronie, natomiast warunki McColluma nie przeszkadzają mu w ofensywie, ale do bronienia rzucających obrońców jest po prostu zbyt mały. Niektóre zespoły rozwiązują to ustawiając pod koszem centra eliminującego błędy mniejszych kolegów. Grający na tej pozycji Jusuf Nurkic też tak robi... czasami. Gdy mu zależy, Trail Blazers konstruują zaskakująco skuteczną defensywę, niwelującą niedociągnięcia Lillarda i C.J.. Nurkiciowi zdecydowanie zbyt często nie zależy. Wielkość jego ciała (nawet na skalę NBA) powoduje, że zawsze stanowi przeszkodę w drodze do kosza, ale dopiero przy pełnym zaangażowaniu widać, jak uprzykrza życie atakującym.

Reszta składu to uzupełnienie tej trójki. Nikt nie wychyla się ze swojej roli, chociaż przy podpisanych umowach może powinni. Szczególnie rażący kontrakt: Evan Turner otrzymuje $18 milionów na sezon, bez szczególnie wyróżniającej się umiejętności. Nieźle rozgrywa akcje, ale od tego w zespole są gwiazdy, z kolei do zbierania piłek Portland ma zawodników podkoszowych. W tym roku Trail Blazers podobno wypróbują go w roli lidera ławki, więc jeśli jego gwiazda jeszcze ma zaświecić w Oregonie, to nadszedł najwyższy czas.

Ponieważ Portland zawsze trzyma się wysokich standardów (podobnie jak Miami Heat), nie mają w składzie mocno rozwojowych zawodników wybranych w drafcie. Wyjątek stanowi były kolega Przemka Karnowskiego z Gonzagi, czyli drugoroczniak Zach Collins. Wszystkie teoretyczne umiejętności defensywne, podaniowe i rzutowe zamknięte są na razie w gigantycznym, 20-letnim ciele. W dobrym zespole potencjał ocenia się na bazie błysków, stopniowo wprowadzając zawodnika do drużyny. Każda dobra piłka, rzut, czy ruch od Collinsa sugerowały, że mamy do czynienia z prawdziwym talentem. Rzucając okiem na czyste statystyki nie ma się czym zachwycać, ale Portland może pozwolić sobie na to, aby dobrą minutę Collinsa na boisku zmienić w drugim sezonie w dobre dwie minuty. Warto zwrócić uwagę na ten krótki czas, kiedy Collins znajduje się na boisku, bo może on oznaczać więcej niż 35 minut np. Trae Younga. 

Całością zarządza jeden z najdłużej pracujących trenerów w lidze. Kiedy uniknął zwolnienia po hańbie z Pelicans, można było ocenić Trail Blazers dwojako. Z jednej strony cały czas taplają się w tym samym sosie, ale z drugiej (dla mnie, zwolennika długoletnich trenerów) dali szansę jednemu z najbardziej kreatywnych trenerów w lidze, na dalszą pracę ze znanym sobie składem. Za swojego coacha ręczył też Lillard, a jemu franczyza nie chce dawać żadnych argumentów do odejścia. Stotts wie z kim pracuje, rozumie zalety i ograniczenia personelu. Wykonanie dobrej roboty w tym sezonie może oznaczać po prostu awans do play-off. Będzie ciężko.

Przewidywania

Ciężko nie wierzyć w zespół, który gra ze sobą tak długo. Las Vegas wykłada na to pałę (over/under 41.5). Chciałem wziąć under, gdyby ustawili zakład blisko zeszłorocznego rezultat. Tak, to nie mam wątpliwości, że Portland zaskoczy oczekiwania obstawiających. 44-38.

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Phoenix Suns

Drogi Mateuszu,

Kojarzysz polskich właścicieli klubów piłkarskich, prawda? Impulsywni, słuchający złych doradców, wpierdalający się w decyzje podwładnych, opowiadających o długofalowym planie, który trwa najwyżej dwa tygodnie, co powoduje, że nikt z polskiej ligi nie może pochwalić się stałym sukcesem. Dokładnie taką samą osobą jest Robert Sarver, właściciel Phoenix Suns. Kilka dni przed pojawieniem się tej zapowiedzi zwolnił dyrektora do spraw sportowych. Dziewięć dni przed startem sezonu! To oznacza, że pozwolił mu podjąć decyzje co do draftu (kiedy Suns dokonali niekorzystnego dla siebie transferu), podpisać umowy z wolnymi agentami i szukać partnerów do rozmów transferowych. Po tym całym czasie, Sarver tuż przed sezonem stwierdził, że nie podobało mu się jak pracował Ryan McDonough, mimo pięciu lat dowodów? Abstrahując już samej oceny pracy McDonough (negatywna), właśnie takie zachowania powodują, że kibice stają się anty-Suns. Jak można w takiej atmosferze wrócić do wielkości osiągniętej za czasów Steve'a Nasha?

Szkoda że sezon zaczyna się w takiej atmosferze, bo Suns wyglądają najciekawiej od kilku lat. Oprócz porządnego rozgrywającego (za brak którego pewnie oberwał McDonough), Suns mocno obsadzili kilka kluczowych pozycji. Na ten moment najważniejszy zawodnik w kadrze to Devin Booker, znany z rzucenia 70 punktów w meczu w swoim drugim sezonie. Booker udowodnił, że potrafi punktować na równi z najlepszymi, a kadra trenerska wierzy w to, że do tych umiejętności dołoży elementy rozgrywania. Jeśli kontuzja ręki zagoi się przed sezonem, to zacznie jako podstawowy PG Suns.

Po raz pierwszy w historii Phoenix wybierało z pierwszym numerem w drafcie, i zdecydowali się na potężnego centra z Arizony DeAndre Aytona. Przez cały rok uniwersytecki Ayton grał na tyle dobrze, że eksperci zgodnie umieszczali go na szczycie swoich list. Nie ma wątpliwości co do jego połączenia surowej siły i gracji poruszania się. W najgorszym wypadku zadaniem DeAndre będzie kończenie alley-oopów i odkurzanie zbiórek. Suns spodziewają się po nim jeszcze więcej. Podobnie jak w przypadku Mo Bamby Ayton pokazał, że potrafi rzucać z dystansu i nieźle podawać. Czego nie potrafi? Bronić.
W tej części gry cechuje go apatia i brak naturalnej świadomości przekładający się na złe reakcje. Grający w Minnesocie Karl Anthony-Towns też nie radzi sobie w obronie, a wchodził do ligi z reputacją inteligentnego defensora, gotowego w mig podłapać schemat. Pomimo upływu trzech lat, KAT wygląda coraz gorzej. Ayton na razi nie pokazał na żadnym poziomie rozgrywkowym, że potrafi bronić. W ataku na pewno też odstaje za Townsem. Zobaczymy, może jego potworna fizyczność lepiej przełoży się na realia NBA.

Za $15 milionów udało się Phoenix wyciągnąć Trevora Arizę z Houston Rockets. Jako weteran, który grał o najwyższe cele, Ariza może wprowadzić powiew profesjonalizmu do względnie młodej szatni. Patrząc tylko ze strony boiska, Trevor cały czas potrafi bronić na wysokim poziomie i można polegać na jego rzucie za trzy. Myślę, że w jego kontrakt wpisane jest przede wszystkim, aby pilnował czy młodzi słuchają trenera Igora Kokoskova. Jak się okazało, w późniejszym transferze z Houston do Phoenix przeniósł się też Ryan Anderson, kolejny mocny głos w szatni.

Podobnie jak inne zespoły z dna tabeli, Suns liczą na atomowy rozwój swoich wyborów w drafcie: Josh Jackson musi dorobić się rzutu z dystansu, a Mikal Bridges przenieść dojrzałą, bezbłędną grę z uniwersytetu na boiska NBA.

Duże ryzyko Phoenix podjęło też zatrudniając serbskiego trenera (pierwszy europejczyk w tej roli!). Kokoskov zdobył doświadczenie jako asystent w kilku klubach NBA, wygrał też Eurobasket jako trener Słowenii. Jego głównym zadaniem będzie balans między rozwojem młodych i trzymaniem weteranów w ryzach. Nie mam pojęcia jak wymyśli inaugurowanie akcji bez prawdziwego rozgrywającego, ale od wejścia ma okazję wykazać się jako strateg. Nie ma łatwych sezonów dla pierwszorocznych trenerów, ale przy chaosie Suns Kokoskov od razu zaczyna z nieciekawej pozycji.

Przewidywania

Las Vegas daje tej wybuchowej mieszance szanse na over/under 28.5 zwycięstw. Nie wierzę w to. Under: 24-58


Zapowiedź sezonu 2018/19 - Philadelphia 76ers

Drogi Mateuszu,

76ers przystępują do sezonu z ogromnymi oczekiwaniami. W zespole panuje wiara, że druga runda play-off z Celtics nie musiała zakończyć się porażką (mimo dużej dysproporcji w ostatecznym wyniku). Patrząc obiektywnie, taki rezultat dla drużyny grającej ze sobą pierwszy poważny sezon to sensacja. Normalnie franczyza, w której rozgrywający to odmawiający rzutów z dystansu pierwszoroczniak, a center zagrał dopiero 90 spotkań, spodziewałaby się postępu i może 43 wygranych.

Skala talentu Joela Embiida i Bena Simmonsa pozwala 76ers stawiać przed sobą o wiele wyższe cele. Gdy Embiid wychodzi na boisko, to daje argumenty, aby uznać go za najbardziej dominującego centra w lidze. Od czasów Shaqa nie ma w lidze gościa, który tak przerastałby podkoszowych przeciwników siłą i eksplozją. Do tego Joel dokłada celność z rzutów wolnych, i rozwijający się rzut z dystansu. Kibice powoli zapominają też o dwóch straconych przez kontuzje latach, bo nawet 15 spotkań, które opuścił w zeszłym roku były wynikiem tragicznego wypadki. Embiid nadział się na twarzą na ramię Markelle'a Fultza i złamał kość oczodołową. Pod względem szkody dla koszykarskiego zdrowia znajduje się to daleko od zerwań więzadeł i złamań stopy. Oprócz tego nieszczęśliwego wypadku, Joel żyje w dobrym zdrowiu od roku. Miejmy nadzieję, że tak już pozostanie.

W przeciwieństwie do swojego kolegi z Kamerunu, Australijczyk Ben Simmons musiał odczekać tylko rok zanim zaczął grać. Podobnie jak Embiid, gra Simmonsa składa się z elementów anormalnych dla ligi. Po pierwsze, jest 208 centymetrowym rozgrywającym (dla porównania, Steph Curry mierzy 190 cm). Po drugie, konsekwentnie odmawia rzucania piłką do kosza z odległości dalszej niż dwa metry. Siła fizyczna, szybkość, i przewaga wzrostu nad większością rywali spowodowała, że Ben nigdy nie musiał posiłkować się czymś tak prostym jak rzut. Już w przypadku Giannisa pisałem, że do rozwinięcia skrzydeł w pełni, ten element gry musi zaistnieć w jego repertuarze. O ile grecki gigant podejmuje już jakieś próby, to Simmons stoi na początku drogi, ze zgaszonym silnikiem. Porażka z Bostonem, wbrew pozorom, może okazać się dobrą motywacją, gdyż defensywnym kluczem Celtics było prowokowanie Bena do rzutów i skupienie krycia na pozostałych zawodnikach Sixers.

Nie zapominajmy jednak o najważniejszym. Simmons i Embiid stanowią jeden z najlepszych młodych duetów w lidze, dwóch zawodników kandydujących potencjalnie o najważniejsze indywidualne nagrody (MVP, Defensive Player of the Year). Czepiam się ich niedoróbek ze względu na to, jak wysoko chcą zajść. Drużyn wygrywających mistrzostwa nie da się zaskoczyć, ponieważ są przygotowane na każdą ewentualność. Obnażenie takich słabości, jakie zaprezentowali 76ers w zeszłym roku, kończy się smutnym odpadnięciem w drugiej rundzie.

Nadchodzący sezon nie posłuży jako dalsze rozliczanie Simmonsa i Embiida, ponieważ wiemy czego się po nich spodziewać. Najbliższe 82 spotkania dadzą nam za to odpowiedź, czy Markelle Fultz może stanowić część mistrzowskiego zespołu. Wybrany z pierwszym numerem w drafcie Fultz rozpoczął poprzednie lato z zupełnie zmienioną, tragicznie wyglądającą formą rzutu. Później przez cały rok rozgrywała się tragikomedia, w której epicentrum znajdował się 19-latek. Czy zmianę formy spowodowała kontuzja ramienia, czy przestrach przed NBA? Sprzeczne informacje na temat dostępności Fultza w sezonie docierały od: trenera, zarządu, reporterów i samego zawodnika. W końcu Markelle wrócił na ostatnie spotkania sezonu, odmawiając rzucania z dystansu z takim samym przekonaniem jak Simmons. Przy jednym nierzucającym zawodniku da się skonstruować niezłą ofensywę, przy dwóch to Mission Impossible, zwłaszcza, że 76ers wybrali Fultza w drafcie m.in. na podstawie jego celności za trzy. Markelle zamknął się latem w sali gimnastycznej, i po czterech miesiącach ciężkiej pracy, w meczach przedsezonowych trafił nawet trójkę. Teraz będzie musiał udowodnić, czy przez cały rok nie opuści go pewność siebie.

W przypadku awarii, trener Brett Brown zawsze może sięgnąć po pierwszą piątkę, która niszczyła rywali w zeszłym roku. Embiid, Simmons, J.J. Redick, Robert Covington i Dario Saric zapewniają wszystkie elementy, które można wymagać od koszykarskiego zespołu. Siła, rozegranie, rzut z dystansu i solidny defens. W tym sezonie miejsce Redicka na początku zajmie Markelle, ale dobrze wiedzieć, że w odwodzie pozostaje klasyczne i sprawdzone rozwiązanie.

W porównaniu z zeszłym sezonem uszczupliła się ławka w Philadelphii. Zawodnicy którzy zastąpili Marco Bellinelliego i Ersana Ilyasovę wykonują trochę inne zadania, a sprowadzony z Denver Wilson Chandler przystąpi do sezonu walcząc z kontuzją.

Marzeniem 76ers na ten sezon jest też zareklamowanie franczyzy dla jakiejś konkretnej gwiazdy, której mogą zaoferować maksymalny kontrakt. Następne lato będzie ostatnim z miejscem w budżecie, potem trzeba zapłacić też Simmonsowi i Sariciowi. W zależności też od tego jak potoczy się sezon, reporterzy chętnie doniosą newsy o uczestnictwie 76ers w dyskusjach transferowych.

Priorytetem pozostaje walka o tytuł. Boston i Toronto na ten moment zdają się lepsze, ale poprawa Embiida i Simmonsa może wystarczyć aby przeskoczyć ich tzw. "star power"

Przewidywania

Las Vegas widzi poprawę (54.5 wygranych). Przy eksperymentach z pierwszą piątką myślę, że powtórzy się scenariusz z zeszłego roku 52-30.  

sobota, 13 października 2018

Zapowiedź sezonu 2018/19 - Orlando Magic

Drogi Mateuszu,

Orlando Magic grają beznadziejnie od kiedy opuścił ich Dwight Howard, i będą beznadziejni też w tym roku. Znasz to uczucie jak czasami przychodzisz do domu, i ani nie możesz wciągnąć się w film, ani nie chce ci się grać na konsoli, przejrzałeś wszystkie strony w internecie, a ostatecznie twoją uwagę przykuwa drzemka na kanapie? To jest właśnie skład Magic. Patrzę, myślę, dumam i próbuję się przekonać do kogoś, jako do podstawy następnego znakomitego zespołu z Orlando. I nic, drzemka.

Magic od kilku dobrych lat mają zagwarantowany stały etat w loterii draftowej, ale zazwyczaj wybierają zbyt nisko (4-8), aby zapewnić sobie najwyższe szanse na zawodnika transformującego franczyzę. Analiza wyborów w drafcie wskazuje, że po numerze 1, procentowa szansa na trafienie megagwiazdy spada na łeb, na szyję. Właśnie dlatego Magic dysponują kombinacją zawodników, którzy może, gdzieś tam, przy pomyślnych wiatrach pokażą wszystkie pozytywy, o których mówili skauci.

Kiedy Orlando oddawało bez żalu Victora Oladipo, nie sądzili, że stracą gracza niezbędnego tej drużynie. Victor potrafi zdobywać punkty i podawać piłkę zawodnikom pod koszem, czego w Orlando nie ma. Przebieg sytuacji spowodował, że Oladipo znakomicie rozwija się w Indianie, a Magic dysponuję najgorszym zestaw rozgrywających w całej lidze, tuż obok Phoenix Suns.

Na kim zatem chce opierać swoją przyszłość Orlando? I jak możemy prawidłowo ich ocenić, skoro nikt nie poda im piłki?

1. Aaron Gordon

Gordon to najstarszy zawodnik z młodzieżowego zaciągu, najbliższy swojej pełnej wersji. Nie wiem czy w NBA gra ktokolwiek inny, kto potrafi na takich sprężynach wyskoczyć do kosza, kończąc wsadami z nieludzkich pozycji. Zach LaVine wygrał z Gordonem w konkursie wsadów, ale wzrost i masa AG wygrywają w trakcie normalnej rozgrywki. Gracz Orlando wszedł do ligi jako atleta w stanie absolutnej koszykarskiej surowości. Przez cztery sezony mocno pracował nad sobą, i niektóre elementy zaczynają wyglądać nieźle. Naturalna przewaga sportowa pozwala mu zdobywać darmowe punkty pod koszem i kasować zbiórki, ale rzut nadal pozostawia wiele do życzenia. W zeszłym sezonie przez pierwsze dwa miesiące trafiał trójki z regularnością, co zbiegło się z serią zwycięstw Orlando. Potem cała drużyna zeszła na ziemię, a wraz z nią celność z dystansu Gordona. Porównując z poprzednimi latami, to i tak zaliczył w tym elemencie wyraźną poprawę. Orlando ma nadzieję, że trend jest wznoszący, i w tym sezonie skuteczność AG za trzy wyniesie około 36%, co zrobi miejsce do gry dla innych zawodników. Trener Steve Clifford musi też zdecydować, która pozycja najbardziej pasuje do Gordona. Do tej pory najlepsze wyniki przychodziły gdy grał silnego skrzydłowego, ale przy takiej ilości zawodników podkoszowych w składzie, ciężko będzie mu przejąć to miejsce na stałe.

2. Jonathan Isaac

Nieco cherlawy, ale wysoki zawodnik z długiiiiimi ramionami. Z jednej strony zwiastuje przyjście nowego w lidze: pozbycie się masywnych, nieruchomych centrów, ale z drugiej znakomicie obrazuje jakiego ryzyka podejmują się franczyzy, aby znaleźć nowatorską receptę na zmieniającą się ligę. Gdyby Isaac wszedł do NBA 10 lat temu, trener kazałby mu bronić rzucających obrońców, albo niskich skrzydłowych, marnując wszystkie podkoszowe atuty tego niecodziennego zawodnika. W tym roku Clifford może wypróbować go na praktycznie wszystkich pozycjach defensywnie, ze względu na długie ramiona i zwrotność. O ofensywie na razie nie ma co mówić, bo ten element gry istnieje tylko w postaci schematów technicznych.

Niczego nie będzie można sprawdzić, jeśli Isaac nie wróci w końcu do zdrowia. W pierwszym sezonie zagrał zaledwie 25 spotkań, walcząc z problemami z kostką. Trudno się dziwić problemom zdrowotnym patrząc na jego zdjęcie. Magic zainwestowali dużo wybierając go z nr 6, więc w tym roku muszą przynajmniej zobaczyć, czy zachodzi jakikolwiek postęp.

3. Mohamed Bamba

Popularny "Mo" ma 213 cm wzrostu i najdłuższy zasięg ramion w historii ligi. W Utah Jazz gra francuski center Rudy Gobert, który może pochwalić się podobnymi wymiarami i jest jednym z najlepszych defensywnych zawodników w lidze. Jego gra ogranicza się jednak tylko najbliższych okolic kosza, natomiast Bamba przez całą dotychczasową karierę pracował nad rzutem z dystansu, który jak na wielkoluda wygląda zaskakująco płynnie. Nie można oczekiwać, że taki żółtodziób od razu powtórzy karierę Goberta, ale wszystkie narzędzia są na miejscu. Bamba pokazał także, że potrafi poruszać się na tyle sprawnie, żeby nie objeżdżano go na obwodzie. Ze wszystkich stron dobiegają też słowa pochwał na temat jego inteligencji i etyki pracy. Wielu gigantów wchodziło już do ligi tylko na bazie wzrostu i szybko z niej wypadało. Jeśli Bamba nie pokaże czegoś więcej, to Magic zaliczą kolejne kosztowne pudło.

Reszta składu będzie miała znaczenie dopiero jeśli któryś z wymienionych przeze mnie graczy eksploduje i wyciągnie Magic z bagna. Zarząd (a w nim wcześniejszy prezes Milwaukee) nie ma sentymentu do żadnego z zawodników w drużynie, co oznacza, że każda sensowniejsza propozycja transferowa może zakończyć się remanentem składu.

W tym sezonie Magic i tak nie będą się liczyć.

Przewidywania

Las Vegas ustawiło swoje oczekiwania na 31.5 wygranych. Magic nie mają umiejętności, ani motywacji do tylu wygranych. Kogo będą ogrywać regularnie? Atlantę? 27-55.