piątek, 30 listopada 2018

Będziesz respektował Kevina Duranta swego

Drogi Mateuszu,

Kevin Durant przeszedł do zespołu, w którym fani emocjonalnie przywiązali się już do jednego z najlepszych zawodników nowej ery koszykówki. Nawet kibice Golden State traktowali go jako najemnika, korzystającego z usług wyhodowanego w domu zespołu. Dominacja nowych Warriors była nieunikniona, pytanie brzmiało, czy wkład Duranta będzie widoczny?
Gdy zgarnął dwa tytuły finałów MVP z rzędu, zapewnił sobie miejsce wśród legend (w historii było tylko 11 zawodników, którzy wygrywali tę nagrodę wielokrotnie), przynajmniej w kategorii surowych liczb. To, co próbuje zdobyć, a wydaje się nieuchwytne, to właściwy ton jego koszykarskiej fabuły. Golden State wygrywało przed jego przybyciem, a Steph Curry odmieniał oblicze ligi na naszych oczach. Durant dołączył do stabilnej infrastruktury, porządnie naoliwionej maszyny, i wszyscy zapomnieli o tym, że mamy przed oczami jednego z najwybitniejszych zawodników w historii, skupiając się na "słabości" manewru - dołączania do zespołu faworytów.

Czasami potrzeba naciągniętego ścięgna Curry'ego, aby przypomnieć sobie jak absurdalną broń GSW w każdym momencie chowa w kieszeni. W trzech ostatnich meczach Durant rzucił odpowiednio 44, 49 i 51 punktów. Takie rezultaty zazwyczaj pojawiają się na konsolach w NBA 2K, kiedy trzymający pady gracze dokładają do umiejętności agresywność, którą eliminuje niesamolubny system gry Warriors i pasywniejsza osobowość Duranta.

Mimo wszystko - nie ma drugiego takiego widoku w koszykówce, jak Durant podchodzący rzutu, ramiona rozciągnięte wysoko nad obrońcą, trafiający czyściutko z każdej pozycji na boisku. Nikt w NBA nie potrafi tak zdemoralizować przeciwnika jak KD w gazie. Kiedy obserwowałem mecz z Toronto, które grało w najlepszym możliwym składzie, wreszcie zauważyłem Duranta-yeti - jednoosobową ofensywę, w pojedynkę trzymającą wynik na styku. Golden State nie wytrzymało tempa do końca dogrywki (bez Curry'ego i Greena w składzie, Warriors to płytki zespół), jednakże dało sygnał, że gdy tylko wrócą kluczowi zawodnicy, ponownie zdominują ligę. Na ile sezonów uda im się utrzymać taką przewagę nad resztą ligi?

Tak jak reszta koszykarskiego świata, nie mam zielonego pojęcia, co stanie się z Durantem po sezonie. Jeśli kiedykolwiek chce zbudować opinię niezaprzeczalnie najlepszego gracza w lidze w danym sezonie, to musi uciec z Golden State. Z drugiej strony, utrzymanie składu i wizja nowoczesnego stadionu w San Francisco, gdzie Durant rozwija swoje biznesy, oznaczają, że Warriors w tym składzie mogą rządzić NBA przez jeszcze parę dobrych lat. Przy takim napływie gotówki (przede wszystkim z wynajmu nieruchomości), być może właściciele gotowi będą zapłacić potężny podatek od wzbogacenia. Przenosiny Duranta do GSW w 2016 pokazały, że niespecjalnie zależy mu na indywidualnej chwale, czy zatem w wieku 30 lat zmieniło się jego podejście? A może po prostu zostając na miejscu, będzie pracował tak mocno i nieustannie, że wszyscy będą w końcu musieli przyznać (na przykład po 4 MVP finałów), że KD wkroczył na nieosiągalny dla innych panteon, bez względu na to, co wykrzykuje na niego Draymond Green.

Na ten moment, podobnie jak z LeBronem, powinniśmy doceniać Duranta za to, czym jest. Po 23 meczach, jego statystyki oscylują blisko najlepszych liczb w trakcie kariery. Kevin rzuca 30 punktów na mecz (najwięcej od 2013/14), zbiera 8 piłek i asystuje 6 razy w meczu. Ta ostatnia statystyka pokazuje, że cały czas się rozwija, bo tylko w tym elemencie gry pozostawał za LeBronem. Kiedy Warriors nie dysponują swoimi etatowymi kreatorami akcji, za podania bierze się Durant. Strach przeciwników przed jego łatwością zdobywania punktów, otwiera pole do popisu na ustawianie kolegów w dobrych sytuacjach. Pomimo takiej wydajności, Durant jeszcze nie wstrzelił się za trzy. 34% to w jego wykonaniu wynik niedostateczny. Gdy zacznie trafiać, po raz kolejny będziemy obserwować sezon, w którym może otrzeć się o klub 50/40/90 (z gry/za trzy/rzuty wolne).

Zaawansowane statystyki jeszcze nie chwalą go tak bardzo, ale do tego potrzeba przekonujących zwycięstw. Golden State ma czas na ustatkowanie się, bo najwyższej formy będą potrzebować przecież w czerwcu. Rola Duranta zmniejszy się trochę, albowiem w sobotę Steph ma wrócić do gry. W poprzednich sezonach, kiedy Curry czarował i naginał geometrię boiska, Durant potrafił zejść na drugi plan, przypominając o sobie w kluczowych momentach. Czy rozpędzając się tak mocno na początku tego sezonu, zdecyduje się na większą dominację? Zdrowie Stepha, mimo że niezagrożone tak mocno jak na początku kariery, ciągle jest kruche. Oszczędzanie go powinno być priorytetem dla Golden State. Durant wielokrotnie udowadniał, że potrafi przejąć cały ciężar gry na siebie. Jeśli znowu chce wrócić do konwersacji o nagrodzie MVP, to musi zachować się jak prawdziwy alfa.

Michał

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz