czwartek, 14 marca 2019

W poszukiwaniu zaginionego szczęścia

Drogi Mateuszu,

Ponieważ w obecnym składzie demograficznym NBA funkcjonują przede wszystkim tak zwani "Millenialsi" (do których należymy także my, bo formalne definicje sugerują rozpoczęcie tego pokolenia od 1983; na ten moment w lidze ciągle funkcjonuje 11 zawodników, teoretycznie należących do innej generacji), dlatego liga zaczęła mierzyć się z problemami, wynikającymi z psychologicznego położenia dzisiejszych młodych dorosłych.
W tym momencie, nawet komisarz NBA, Adam Silver, zauważa, że większość zawodników czuje się niezadowolona, biorąc pod uwagę oczekiwania, jakie mają od miejsc, w których grają, jak i drużynowej sytuacji, a także wielu innych czynników.

Kiedy Travis śpiewał w "Side"o tęsknym spoglądaniu na życie po drugiej stronie płotu, nie do końca rozumiałem, w jaki sposób może odnosić się to do mnie, a tym bardziej do znakomicie uposażonych gwiazd sportu, pracujących w wymarzonym zawodzie. Im bardziej jednoczę się z millenialną myślą niezadowolenia z systemu, w który zostałem wpędzony wbrew mojej woli, tym bardziej jestem w stanie wykazać empatię dla ludzi, którzy stanęli przed wymarzonym szansą zarabiania na życie w okupacji, która ekwiwalentnie opłaca ich za faktyczne umiejętności (często dające się skalkulować matematycznie). Nie da się mentalnie przekroczyć progu odczuć drugiego człowieka, ale przy obserwacji graczy wystawionych na permanentną ocenę i mierzącą się z realnymi oczekiwaniami, okazuje się, że życie, i natura ludzka nadal wygrywają ze sztucznie wyłożonymi granicami tego, kiedy z zewnątrz uznajemy człowieka za osiągającego prawdziwy sukces.

Ponieważ obecnie mamy w lidze tyle przykładów zawodników, którzy próbują określić swoje miejsce na ziemi, nie możemy łatwo zganić ich rozterek na jednoznaczną przyczynę. Gdyby ten sam wirus przechodził przez gwiazdy, klasę robotniczą, i odrzutków, wtedy można byłoby pytać o diagnozę stanu ligi, i zastanawianiu się nad jej przyszłością. Sytuacja kontraktowa i pieniężna nie chyboce się, i nie stanowi źródła konfliktu między kosmicznie bogatymi właścicielami klubów, a bardzo bogatymi zawodnikami.
Wręcz przeciwnie, wygląda na to, że negocjacje przebiegają we wzajemnej atmosferze zrozumienia, wynikającej ze zmiany pokoleniowej biznesmenów kupujących kluby, i wzrastającej inteligencji finansowej pracowników (którzy też zdają sobie sprawę, jaką władzę mają nad kształtem ligi). Oczywiście, to wszystko może rozpaść się przy kolejnych związkowych negocjacjach w 2022, natomiast w tym momencie przyjmujemy, że finansowe zdrowie ligi rozgrywa się słusznie między dwoma stronami. Skoro zatem podstawa piramidy Maslowa zostały wypełnione, co powoduje, że zawodnicy wydają się być coraz bardziej niezadowoleni z życia? Miliony winny wypełniać wszystkie luki w osobowości, relacjach, i niwelować działanie chemii w głowie i sercu człowieka. Spójrzmy zatem niesprawiedliwym spojrzeniem na głównych producentów obecnego zamieszania w nieprzewidywalnym sezonie telewizyjnym i sportowym NBA.

Anthony Davis rozlicza swoją bibliografię w kontekście historycznym po napisaniu pierwszego rozdziału

Od momentu kiedy wkroczył do ligi, New Orleans Pelicans próbowali złożyć koło niego zespół gwarantujący atak na pozycję behemotów, zwłaszcza, gdy tylko okazało się, że Davis może być najlepszym zawodnikiem w lidze. Największym sukcesem okazało się ściągnięcie Jrue Holidaya, jednakże kumulacja pozostałych ruchów sprowadziła Pelicans do mierności. A może to wcale nie od nich zależało? Może to Davis gwarantujący 30 punktów, 12 zbiórek i 2.5 bloku nie sprostał oczekiwaniom? Jeśli ktoś myśli w ten sposób, i dał upust swoim przekonaniom w publiczny sposób, to przyczynił się do zmiany Davisa z tego, który chce wyciągnąć Pelicans ponad przeciętność, w tego, który doskonale zdaje sobie sprawę co zrobiły lata poświęcania się Minnesocie Kevinowi Garnettowi.
Czy świadomie, czy nie, AD bierze kwestię swojej legendy w swoje ręce. Przeglądając dostępne mu manewry, dobrze widzi, że do najskuteczniejszych ruchów należy przeprowadzka. Przymyka oko na "niedolę" Kyrie Irvinga i LeBrona Jamesa walczących z niespełnianymi oczekiwaniami, ale widzi radość Paula George w Oklahomie, i ciężar zdjęty z Chrisa Paula w Houston. Oraz obserwuje to, co czuje Kawhi Leonard w Toronto, ale podobnie jak reszta ludzkości, nie jest w stanie rozczytać jego komputerowego kodu.
Wbrew oczekiwaniom wszystkich, domagając się transferu, poniesie także stratę finansową, ale dzięki obecnej strukturze kontraktów, tę różnicę zniweluje mądrym zarządzaniem dalszą karierą. Pytanie brzmi zatem, czy w nowym miejscu odnajdzie spokój i szczęście? Jeśli trafi do Lakers, to znajdzie się wśród LeBronowskiego cyrku, który na ten moment zdaje się dobiegać końca. Działalność około-Lebronowska zawsze przynosiła mniejsze zyski dla zawodników podkoszowych. Zarówno Chris Bosh, jak i Kevin Love zmienili się z niepodważalnych gwiazd swoich zespołów w pomocników wypełniających drobne role, ograniczając swoje działania w ofensywie do niezbędnego minimum. Davis stanąłby przed ostatecznym egzaminem, jako najlepszy zawodnik, z którym LeBronowi przyszło grać w zespole. Czy wreszcie doczekalibyśmy się odpowiedzi na pytanie, jak wygląda drużyna, w której James ustępuje pola komuś, kto ciągle nie osiągnął szczytu trajektorii swojej kariery? Wbrew pozorom nawet uniknięcie budującej się obecnie tragedii Los Angeles nie oznacza, że Davis spotka swoje szczęście wybierając inne miasto. Na każdym kroku czekają te same pułapki, w które wpadła franczyza w Nowym Orleanie, wzmagane przez fakt, iż jeśli AD będzie chciał zostać wytransferowany przed wolną agenturą, to musi liczyć się z tym, że w zamian za jego przybycie, klub zapłaci karę w postaci oddania większej i utalentowanej części składu. Zakładając, że dysponujący najciekawszą skarbnicą Boston składa wymarzoną przez Pelicans ofertę, nadal zostawia to przetrzebiony skład Celtics, w którym może nawet zabraknąć Kyrie Irvinga, a to przecież moc gwiazd decyduje o ostatecznym sukcesie.

Podsumowując. Niezadowolony (słusznie) z tego, jak patrzymy na jego karierę, ze względu na nieudolność Pelicans, podejmuje decyzję (zgodnie z radą swojej nowej agencji) o żądaniu transferu. Nawet te osoby, które sympatyzują z jego pozycją, rozumieją, że postawił się w najtrudniejszej sytuacji. Po pierwsze, dwa lata przed końcem kontraktu, tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia na temat zespołu, w którym wyląduje. Po drugie, zamienia koszykarską siekierkę na kijek, nie zyskując uznania w oczach publiczności. Jego głowa chodzi pomiędzy opiniami o jednym z najlepszych zawodników w lidze, a notorycznym rozczarowaniem, które dodatkowo nie może wykazać się cierpliwością dotyczącą budowy franczyzy. Anthony Davis pozostaje w środku, sam, ostatecznie płacąc za wszystkie konsekwencje swojej decyzji.

Kyrie Irving docenia swoje młodzieńcze doświadczenia za późno, i aplikuje je w niewłaściwy sposób

Historia Kyrie przyjmuje za dużo twistów, aby donosić o nich tutaj w formacie reporterskim. W tej chwili Irving żyje między przeświadczeniem, że domyślnie nie istnieją dobre sytuacje w NBA, a przekonaniem, że to on sam tworzy nieznośną atmosferę miejsca pracy. Początkowe lata jego kariery opierały się na wyobrażeniu tego, co oznacza Kyrie. Sezon w Duke został skrócony przez kontuzję pleców, a początkowe lata w Cleveland nie miały znaczenia, jak przystoi to zespołowi notorycznie przegrywającemu ponad 50 spotkań w sezonie. Osobowość Kyrie zaczęła nabierać kształtu dopiero wtedy, kiedy LeBron wrócił do Cavaliers. Wraz z formulacją super-drużyny w Ohio nadszedł czas, aby rozliczać Irvinga z przydatności i osobowości. Na boisku Kyrie okazał się niezbędnym elementem krucjaty LeBrona stawiającego czoła lepiej uzbrojonym przeciwnikom z Kalifornii. Po zdobyciu tytułu, jego myśli popłynęły w stronę ledwo widocznej, utopijnej wyspy, na której palmy rosły trochę wyżej, trawa była zieleńsza, a LeBron nie siedział na tronie (gotowy ustąpić przy oznakach starzenia). Dopiero wtedy poznaliśmy Kyrie jako gościa, który woli wystąpić po swoje zbyt wcześnie, niczym Luke Skywalker urywający trening na Dagobah, przekonany, że jego marionetkowy mistrz przekazał mu wszystkie możliwe informacje.
Nie jestem nieprzekonany, że to ten Brutusowy moment nie oznaczał prawdziwego końca kariery Jamesa walczącego o ostateczne trofeum (wszakże nikt nie spodziewał się, że Cavaliers mają jakiekolwiek szanse na wywalczenie tytułu przeciwko tytanom z Oakland). Irving wypłynął więc zadowolony w wyspy bostońskie, ale napotkał nieznane sobie problemy, nieobecne postaciom drugoplanowym. Młodzi zawodnicy nie rozumieją powagi play-off? Ktoś oczekuje od swojej pozycji więcej, niż przydałoby się drużynie? Ależ drogi Kyrie, przed chwilą to byłeś ty, pytając Mike Millera w trakcie 37. meczu w sezonie czy tak wygląda atmosfera play-off. Nie umiałeś zrozumieć też, że w mistrzowskim zespole każdy dopasowuje się do swojej roli. Twoja przeprowadzka do Bostonu miała udowodnić, że umiesz zarządzać ludźmi... i wykazała kompletne przeciwieństwo. Nie umiem stwierdzić, czy jest spokojne miejsce, w którym Kyrie znajdzie swój zen, wyrównujący jego oczekiwania i drużynowe umiejętności, ale jeśli nie zadowala go zbiór, który proponują Celtics, to ciężko wyobrazić sobie kombinację podchodzącą pod ideał.

Najgorsze są te momenty, kiedy Irving wypowiada się jak najstarszy na świecie człowiek, odwołujący się do czystości sportu i uwłacza biznesowej stronie NBA, krytykując obecność kamer, reporterów, artykułów, a może nawet fanów, nie pozwalających mu cieszyć się pięknem koszykówki na najwyższym poziomie. Rozumiem w pełni, że kieruje nim nostalgia za graniem w parku/podjeździe, z kolegami, w niewymiarowych halach, i innych archetypach, o których zazwyczaj opowiadają ligowi zawodnicy. Zagłębienie się w świat budowania światowej marki i granie w Hollywoodzkim filmie, przeczą słowom Irvinga, który chce zjeść ciastko i mieć ciastko. Z takim nastawieniem nie spodziewam się, aby łatwo było mu znaleźć miejsce, w którym będzie naprawdę szczęśliwy. Z tego co wiem, to za każdą franczyzą podążają fani, reporterzy, i media społecznościowe, a Kyrie zazwyczaj gra na takim poziomie, że to jego rozlicza się z odpowiedzialności za drużynowe wyniki. Czasami jest tak, że marzenia o samodzielności oznaczają walkę z najgorszym szefem na świecie - samym sobą.

Kevin Durant osiąga szczyt, jednocześnie zmieniając się w coraz większego cynika

Największa zmiana charakteru jaką zaobserwowałem w trakcie mojej przygody z NBA. Kiedy grał w OKC, sprawiał wrażenie tego typu gwiazdy, za którą wszyscy mogą się wstawić. Nienaganne umiejętności na boisku, przyjemna osobowość, nie tocząca walki z bezustannie wściekłym Russellem Westbrookiem. Jeśli Kyrie Irving dążył do modelu czystości koszykarskiego istnienia, to Durant był najbliższym tego wzorem. Nie potrafię sobie racjonalnie wytłumaczyć w jaki sposób osiągnięcie ostatecznego sukcesu po przejściu do Golden State Warriors (przypomnę - szczyt OKC to przedwczesne finały w 2012, i tragiczna porażka z Warriors w 2016) spowodowało, że obecna wersja KD brzmi jak zgorzkniały typek, któremu uciekły wszystkie życiowe szanse. Myślę, że nie było żadnego kibica koszykówki, i samego Duranta, który myślał, że po podpisaniu kontraktu z GSW czeka go cokolwiek innego niż niepodważalny sukces. Odejście Kevina z OKC można było interpretować w prosty sposób - uciekł z czyśćca mało zaawansowanej koszykówki, i trenerów, którzy nie potrafili stworzyć boiskowej sytuacji, maksymalizujące jego talenty. Mistrzowscy Warriors jawili się jako studenci wyższej szkoły nowej koszykówki, zachęcającej swobodą nauczania i szerokim wachlarzem programów gwarantujących sukces w przyjemnej atmosferze w otoczeniu równie utalentowanych zawodników.

Dlaczego zatem pamiętam Duranta jako bardziej szczęśliwego człowieka, kiedy tyrał na wymagającej posadzie zbawiciela Oklahoma City? Dlaczego współczesny Durant nie potrafi odpowiadać na pytania w inny sposób, niż odstrzeliwując cierpkie słowa w stronę reporterów, którzy chcieliby się dowiedzieć takich rzeczy jak: skoro nie chcesz debat na temat twojej przyszłości, to dlaczego nie podpisałeś kontraktu na kilka lat?
Jego podcasty z Billem Simmonsem, oraz zbiór poezji wywiadów zdradza tendencje kogoś, kto mówi o tej samej czystości produktu, co Kyrie Irving, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że bezapelacyjny sukces (2x MVP finałów) nie rozwiązuje mentalnych problemów, i nie ubezpiecza go przed krytyką. Gdy Michael Jordan sięgał po trzecią z rzędu nagrodę w finałach, a potem uciekł grać w baseball, to tłumaczył się pewnym zmęczeniem materiału, ale jego pozycję można było uzasadnić tym, że stał się jednostkowym ambasadorem NBA, graczem odpowiedzialnym za wizerunek ligi, i uniwersalnym idolem, przyciągającym magnetycznie ludzi, których koszykówka kompletnie nie interesowała. W 2019, Kevin Durant może być najlepszym zawodnikiem w lidze (i gra w Golden State nigdy nie powinna wyciągać go z tej dyskusji), ale na jego barkach nie stoi reputacja i promocja całej ligi. To zadanie nie leży też na LeBronie Jamesie, gdyż NBA pozwoliło na budowę marek i ulubieńców na wskroś całej ligi. Skąd zatem to zgorzknienie, frustracja, i zrujnowanie publicznego wizerunku? Być może chodzi o dźwięk rozbitego lustra, dotyczącego osiągnięcia ostatecznego sukcesu. Tak, Kevin Durant dopiął swego, wychodząc z OKC i zdobywając tytuły w Oakland, ale czy okazało się to niewystarczające? W jego wypadku mamy do czynienia z połączeniem wcześniej omawianych czynników: zadbał o swoją reputację wygrywając, podjął świadomą decyzję na temat swojej przyszłości, i zmaksymalizował finansowe zyski. Jeśli pomimo tego jego marzenia wracają do czystości wykonywanego zawodu, to znaczy, że w końcu musimy zrozumieć, że to nie rzeczy opisywalne z zewnątrz oznaczają wewnętrzny spokój. Zwłaszcza, kiedy social media gotowe są przyczepić się do wszystkiego, poczynając od niezadbanej brody, do wężowatego dołączenia do najlepszego zespołu w lidze. Durant istnieje jako posąg w świecie koszykówki, ale jego człowieczeństwo otrzymuje ciosy, niczym pinata specjalnie przygotowana dla mediów społecznościowych.

To tylko kilka z najważniejszych przykładów obrazujących różnicę między wewnętrznymi i zewnętrznymi oczekiwaniami tego pokolenia, i niespełnienia ludzi, którzy dotarli do szczytu swojej profesji. A przecież mamy jeszcze szukającego miejsca na swoją kłótliwą osobowość Jimmy'ego Butlera, LeBrona Jamesa godzącego dyskusję o swoim postrzeganiu w annałach z planowaniem przyszłości, i mnóstwo młodych graczy często środowiskowo programowanych na niezadowolenie z suboptymalnych sytuacji sportowych i życiowych.
Kształt ligi zawsze będzie opierał się na dwóch rzeczach - ekonomicznej sytuacji ustawiającej życie koszykarzy, i odzwierciedlenia społeczeństwa, w którym żyjemy. Bardzo łatwo prychnąć z lekceważeniem na problemy ludzi zarabiających więcej, niż nasze rodziny będą widziały w sumie przez kilkanaście pokoleń, ale czytanie profili, wywiadów i słuchanie rozmów z nimi uświadamia mi, że większość (nawet jeśli przynajmniej pozornie) zdaje sobie sprawę w jak uprzywilejowanej sytuacji stoi. Myślę zresztą, że to kolejny z punktów nacisku, który stawia ich na świeczniku i zmusza do walki z wizerunkiem rozpuszczonych milionerów, a także wymaga odpowiedniego wkładu zwrotnego w społeczeństwo. Paradoksem pozostaje, że przez jednoekranową bliskość do nich, oczekujemy od sportowców o wiele więcej, niż od miliarderów, którzy płacą ich pensje, a odwracają każde możliwe prawo, tylko po to, by oddawać społeczeństwu jeszcze mniej. Nawet zakładając, że wszyscy gracze w NBA spełniają nasz pesymistyczny wizerunek mieszkańców wieży z kości słoniowej, to i tak gracze AD2019 jawią się bardziej światłymi, ciekawymi i społecznie uświadomionymi, niż ci z początku tysiąclecia. Niektórzy pracują charytatywnie na lokalnych rynkach, a inni poświęcają swój czas na akcje o większym zasięgu. Mam wrażenie, że czasem ta rzeczywistość i praca daje większą satysfakcję w porównaniu z trudnym do nawigacji światem profesjonalnej koszykówki. Z takiego dystansu mogę oceniać to mylnie, i wtedy nie ma ratunku dla naszego pokolenia? Póki nie dotarłem do nieskończenie cynicznego wieku, pozwolę sobie zatrzymać optymizm, ukryty za ciągle atakującym poczuciem niespełnienia. 99% millenialsów nigdy nie będzie umiało zrobić wsadu, ale może w publicznie rozliczających się z życiem rówieśnikach bez prawidłowych odpowiedzi leży jakaś uniwersalna lekcja.

Michał.