środa, 27 czerwca 2018

Marcin Gortat wytransferowany!!

Drogi Mateuszu,

Sezon poważnych zmian w składach dopiero nadchodzi, co nie oznacza, że małe transfery nie powodujące trzęsienia ziemi w lidze, nie mogą mieć miejsca. Bohaterem jednego z nich nasz rodzynek, Marcin Gortat, który został wymieniony z transakcji 1/1 z Austinem Riversem z Los Angeles Clippers. Jak wpłynie to na oba zespoły i przyszłość Marcina?

Po zatwierdzeniu transferu, Gortat zagra dopiero w swoim czwartym klubie w NBA. Zaskakujące, ponieważ zawodnicy o tak określonej i ograniczonej roli często skaczą po lidze, w zależności od tego, gdzie akurat są potrzebni. Marcin wykonywał swoje zadania, czyli stawianie śmiertelnych zasłon, blokowanie zawodnikom drogi, i zbieranie piłki przy obu koszach, na tyle dobrze, że Magic, Suns i Wizards dosyć długo nie widziały potrzeby rezygnowania z niego.

Dzisiaj 34-letni Marcin stał się bohaterem rzadko ostatnio widzianego transferu w NBA, czyli wymiany zawodnik/zawodnik. Doszło do niej w tak prosty sposób, ponieważ, główną zasadą każdej transakcji w NBA jest to, aby zawodnicy zarabiali podobne pieniądze (dozwolone są delikatne odstępstwa). W tym wypadku Clippers i Wizards trafili praktycznie idealnie: Gortat w ostatnim sezonie swojego kontraktu zarabiać będzie około $13.5 miliona, natomiast przychodzący do Wizards Austin Rivers $12.65.

W tym transferze ciężko wskazać jednoznacznego zwycięzcę. Moim zdaniem oba zespoły uzyskały to czego doraźnie potrzebują, bez zawalania swojego budżetu w przyszłości. Ponieważ oba kontrakty wygasają latem, wtedy Wizards i Clippers mogą zdecydować, czy warto złożyć nowym graczom finansowe propozycje.

Istnieje kilka powodów, dla których Los Angeles Clippers zdecydowali oddać się 25-letniego Austina Riversa w transferze. Po pierwsze, wybrali w drafcie Shai-Gilgeous Alexandra i Jerome Robinsona, którzy na boisku pełnią taką samą rolę jak Rivers, a obaj kosztują mniej i odmładzają skład. Dodatkowo, Los Angeles cały czas musi zdecydować co zrobić z innymi obrońcami, takimi jak: Lou Williams, Avery Bradley, Patrick Beverley, czy Milos Teodosic. Clippers nie są w stanie wszystkim zapłacić i zapewnić odpowiedni do umiejętności czas grania.
Najważniejszym powodem, dla którego do Los Angeles w zamian za Riversa powędrował Gortat jest przyszłość podstawowego centra, czyli DeAndre Jordana. Ma on do podjęcia ważną decyzję - albo wykorzystuje zapis w kontrakcie, który przedłuży go o jeden sezon za $24 miliony, albo wypłynie na niepewne wody wolnej agentury tego lata.
Bez względu na jego ruch, wydaje się, że Clippers nie chcą płacić mu ogromnych pieniędzy (których DeAndre oczekuje), stawiając Jordana w pozycji potencjalnego kąska transferowego. Gortat w tym wypadku pełni podwójną rolę, z jednej strony zmieniając DeAndre, gdy ten potrzebuje odpoczynku, a z drugiej może umiejętnie wejść do pierwszej piątki. Los Angeles Clippers w tym sezonie w najlepszym wypadku otrą się o play-off, ale tak naprawdę przechodzą w ważną dla franczyzy fazę, czyli przebudowę po najlepszej w historii erze Chrisa Paula, Blake'a Griffina i DeAndre Jordana właśnie. Marcin Gortat nie figuruje w planach na przyszłość, ale zapewnia dokładnie tyle profesjonalizmu, ile drużyna na ten moment potrzebuje.

Po stronie Wizards: młodszy od Gortata o dziewięć lat Austin Rivers otwiera okno w szatni drużyny, która trochę zatęchła. Najważniejszy koszykarz w Waszyngtonie, czyli John Wall, wielokrotnie dał do zrozumienia mediom, że potrzebuje grać z zawodnikami, którzy poruszają się trochę sprawniej niż Gortat. Marcin w swoim wieku wcale nie wypada źle pod względem skoczności, czy kondycji, ale liga w obecnym kształcie wymaga szybszego poruszania się po boisku, i mniej potrzebuje zawodników typowo podkoszowych. Kto zastąpi Gortata w roli podstawowego centra Wizards dowiemy się prawdopodobnie latem, ale tym czasem Rivers dodaje do składu w Waszyngtonie dynamicznego zawodnika obwodowego, który może dać odsapnąć i Johnowi Wallowi, i Bradleyowi Bealowi, albo inaugurując akcje, albo rzucając z czystych pozycji.
Rivers do ligi wkroczył jako zawodnik surowy, często traktowany jako pupilek tatusia, Doca Riversa (co oczywiście było prawdą, Doc Rivers był trenerem Los Angeles Clippers i wręczył Austinkowi kontrakt, którego nie dostałby od żadnej innej drużyny w lidze). Pomimo ewidentnego nepotyzmu, Austin pracował na tyle ciężko, aby zbudować sobie niezłą pozycję w NBA. Jego największe atuty stanowią: obrona na pozycji rozgrywającego i rzucającego obrońcy, a także zadziorność i waleczność. Zobaczymy, jak sprawdzi się uwolniony spod skrzydeł taty, ale mam wrażenie, że jego umiejętności to właśnie to, czego na teraz potrzeba Wizards (oprócz zastrzyku elitarnego talentu, ale tego nie widać na horyzoncie).

Czy po tym jak wygaśnie jego kontrakt Marcin Gortat skończy karierę? Powiedziałbym, że dużo czynników wskazuje na tak. Gortat jak na wybór w drugiej rundzie draftu zarobił w swojej karierze sporo pieniędzy, a szanse na następny wysoki kontrakt od dobrej drużyny są znikome. Przez praktycznie całą karierę Marcin grał w zespołach, które walczyły przynajmniej o play-off, dlatego ciężko mi wyobrazić go sobie w teamie, który przegrywa na potęgę, łypiąc jednym okiem na draft. Jeśli Gortat zostanie w NBA, to podejrzewam, że na minimalnym kontrakcie w drużynie, która aspiruje do mistrzostwa, bo tego oczywiście mu brakuje. Jeśli nie, to kto wie? Marcin to ciekawy, pomysłowy gość, którego stać na bycie czołowym biznesmanem, ważnym działaczem od koszykówki, albo po prostu podróżującym po świecie emerytem.

Michał

czwartek, 21 czerwca 2018

Nagrody - Most Valuable Player

Drogi Mateuszu,

Ponieważ draft zbliża się nieubłaganie, a w związku z tym wszyscy dyskutują o tym, jak zmieni się przyszłość poszczególnych zespołów po ich wyborze w drafcie, ja wrócę do mojej rozpoczętej w kwietniu dyskusji o nagrodach.

Powody są dwa - po pierwsze, nie oglądam uniwersyteckiej koszykówki, więc cała moja wiedza opiera się na czytaniu i słuchaniu raportów skautingowych różnych ekspertów, a ci nie dosyć, że często się ze sobą nie zgadzają, to jeszcze przyszłość często kompletnie przeczy ich przewidywaniom. Mimo to kilka nazwisk, które teoretycznie mi się podobają: Luka Doncic, Mikal Bridges, Kevin Huerter, i kilka, które nie przekonują: Michael Porter jr., Trae Young, Collin Sexton. Zależy mi przede wszystkim na tym, aby 76ers wybrali kogoś sensownego z numerem 10, a reszta? Czas pokaże.

Drugi powód jest jeszcze bardziej prozaiczny; telewizyjny program modelowany na Oscarach odbędzie się 25 czerwca. NBA w zeszłym roku podjęło decyzję, że zamiast stopniowo rozdawać nagrody w trakcie play-off, poczekają na zakończenie sezonu i zorganizują galę celebrującą sezon zasadniczy, o którym wszyscy zdążyli już zapomnieć. O ile bez show dałoby się pewnie obejść, to nagrody mocno wykorzystuje się do debat o zasługach zawodników, stąd moje skupienie.

Za najważniejszą z nagród zwyczajowo uznaje się MVP, i słusznie, gdyż nie zdarzyło się, żeby kiedykolwiek w historii dostał ją ewidentny placek. Nie oznacza to, że co roku głosujący jednomyślnie zgadzają się co do ostatecznego wyboru, przypomnijmy choćby: zeszłoroczny wyrzut sumienia, czyli Russella Westbrooka,  Derricka Rose'a wygrywającego w 2011 z LeBronem, czy wybór Karla Malone'a nad Jordanem, w ostatnim sezonie MJ.

W tym sezonie główny kandydat uzyskał zdecydowaną przewagę na początku sezonu, i tylko zmęczenie materiału jego równą grą spowodowało poszukiwania dodatkowych kandydatów do dyskusji. Mowa o Jamesie Hardenie z Houston Rockets, który drugi rok z rzędu pełnił rolę najlepszego ofensywnego zawodnika w lidze, prowadząc swój zespół do znakomitego bilansu 65 wygranych, 17 porażek. Dla porównania, mistrzowie NBA, Golden State Warriors, wygrali 58 spotkań, a zwycięzcy konferencji Wschodniej, Toronto Raptors, 59. Dla Hardena to kolejny sezon, w którym stawia się go w roli faworyta do głównej nagrody, ale tym razem zakładam, że nie ominie go niezręczna dziękczynna mowa na scenie, obok raperów, których nie znam, bo jestem starym piernikiem.

Jeśli zwycięstwa drużyny nie wystarczają, żeby zamknąć argumentację, to spójrzmy na statystyki meczowe - 30 punktów (liderował lidze), 9 asyst, 5 zbiórek. Kombinacja 30 punktów i 9 asyst jest zabójcza, zarezerwowana tylko dla legendarnych graczy, a dodatkowo 9 asyst dla kogoś, kto nie wszedł do ligi jako rozgrywający? To już terytorium LeBrona. Zaawansowane statystyki również go bronią. Pamiętasz WinShares z poprzedniego posta? Harden swoją grą dołożył około 15 wygranych dla Rockets.

Dodatkowo, Harden przywrócił wartość, porzuconej przez ligę, nieefektywnej grze 1 na 1, dodając do niej intelektualny komponent. W zamierzchłych latach za prawdziwą gwiazdę uznawano tylko zawodnika, który potrafił przedryblować swojego rywala, i oddać ultratrudny rzut za 2. Jeśli wpadało, to legenda bohatera rosła, jeśli nie, to zawsze nadchodziła następna akcja.
Tak grał m.in. Allen Iverson, Kobe Bryant, a nawet Michael Jordan.
Harden wraz z trenerem d'Antonim zrozumieli, że gra w izolacji ma sens tylko i wyłącznie, jeśli jej zwieńczeniem będzie wysokoprocentowy rzut. Aby uzyskać taką sytuację Harden musi widzieć przed sobą dwie rzeczy - wolniejszego, albo słabszego przeciwnika, i otwartą drogę do kosza. Cała taktyka Houston opierała się na tym, aby koledzy z Rockets zasłonami i ruchem bez piłki zmuszali słabszych obrońców do krycia Hardena.
Jeśli obrońca był wolniejszy, to Harden mijał go dryblingiem i wchodził czysto pod kosz (pozostali gracze Rockets stoją wtedy wokół linii za 3 punkty, robiąc mu miejsce). Gdyby pod koszem czekał wysoki obrońca, to kolega Hardena dostawał podanie na czyściuteńki rzut za trzy. W przypadku obrońcy szybkiego, Harden wchodził w niego tyłkiem, wykorzystując przewagę siły, i rozwiązując sytuację w podobny sposób jak opisałem wyżej. Ten styl gry spowodował, że aż do kontuzji Chrisa Paula, Rockets mieli realne szanse wygrać z Golden State, i do przyszłego sezonu przystąpią ponownie jako faworyci. Harden pokazał też, że każdy styl gry, wykorzystany właściwie, ma swoje miejsce w lidze, która często pochopnie z niemodnych w danej erze elementów rezygnuje.

Czy można krytykować Hardena, nawet po takim sezonie? Oczywiście że tak, Harden w najlepszym przypadku broni średnio, a zazwyczaj przeciętnie, albo nawet słabo. Dwa lata temu internet wywlekał Hardena i GIFy jego horrendalnej defensywy na scenę i śmiał się bardzo, bardzo głośno. Zawstydzony Harden wziął się do roboty, i już nie jest tak źle, ale ze względu na ilość pracy w ataku, Harden po prostu nie otrzymuje trudnych zadań obronnych. Ma szczęście, że przy przyznawaniu nagrody MVP, to właśnie ofensywa ma kluczowe znaczenie, bo obecne NBA to liga znakomitego ataku.

Formuła głosowania na MVP od wielu lat wygląda tak samo - około 130 przedstawicieli mediów wysyła do ligi listę pięciu zawodników typowanych na MVP. Od zeszłego roku, NBA podaje trzech prowadzących kandydatów na miesiąc przed galą. Na liście oprócz Hardena znajdują się LeBron James i Anthony Davis. Ich obecność w tak elitarnym gronie jest w 100% uzasadniona, ponieważ obaj stanowili główny, i czasem jedyny, powód, dla którego Cavaliers i Pelicans wygrywali jakiekolwiek spotkania.
Pomimo 33-lat LeBron rozegrał jeden ze swoich najlepszych sezonów, a Anthony Davis dorósł do uczestniczenia w dyskusji o najlepszych zawodnikach w lidze. Dlaczego zatem uważam, że nie mają szans z Hardenem? Cavs w wielkich bólach wygrali 50 spotkań, a Pelicans 48. Wykluczając Westbrooka z zeszłego roku, praktycznie nie zdarza się, aby MVP wygrał ktoś z zespołu mającego mniej niż 55 zwycięstw (a im bliżej 60 tym lepiej). Gdybym musiał zmienić moją decyzję, to oddałbym MVP w ręce LeBrona, dzięki któremu BEZNADZIEJNY zespół Cavs o dwóch obliczach (przed okienkiem transferowym, i po nim) osiągnął przyzwoity wynik w wysokości 50 wygranych. Wolałbym nie myśleć po jakim dnie szorowałby klub z Cleveland, gdyby zastąpić Jamesa graczem o średniej jakości.

W tym roku, po kilku latach oczekiwania, trofeum powinno wreszcie powędrować do Hardena. Już rok temu zasługiwał bardziej niż Westbrook, ale znakomity sezon zasadniczy przyćmiła kompromitacja w play-off przeciwko Spurs. MVP to nagroda sezonu zasadniczego, ale stawienie poważnego wyzwania Golden State Warriors spowoduje, że głosujący nie będą mieli wyrzutów sumienia, gdy Harden stanie przed mikrofonem burcząc o tym jaki jest wszystkim wdzięczny.

Michał

czwartek, 14 czerwca 2018

Kto rządzi erą po Jordanie?

Drogi Wojtku,

W 1998 z fanfarami zakończył swoją karierę Michael Jordan. Zaraz po jego odejściu w lidze zapanowała susza, ponieważ nikt nie był gotowy na to, aby położyć na swoje barki wszystkie obowiązki, których dopilnowywał MJ, czyli znakomitą grę połączoną z byciem twarzą ligi.
W NBA w tym czasie grali zawodnicy charyzmatyczni, znakomicie punktujący i potrafiący się wygęgać, ale nikt nie łączył tego w jedną, spójną całość. Niektóre legendy dopiero rozpoczynały swoje kariery, a obecni dominatorzy dopiero ogrywali swoich kolegów w szkołach średnich i podstawowych.

W sezonie 98/99 zagrano tylko 50 spotkań, ponieważ zawodnicy i właściciele klubów nie potrafili na czas dogadać się co do pieniędzy, co spowodowało tak zwany "lockout". Wyglądało to kruchuteńko, teoretycznie liga pogrążyła się w marazmie, ale z perspektywy czasu widać, że bessa pojordanowska stanowiła tylko preludium do szokująco sprawnie rozwijającej się ligi, która w A.D. 2018 ma przed sobą znakomite perspektywy.
W prawie każdym drafcie do kadr zespołów dociera świeży dopływ talentu, poszerzony o poprawiony skauting w Europie, Azji i Afryce, z młodzikami znacznie lepiej przygotowanymi do występów pod czujnym i bezwzględnym obliczem obserwatorów, tak profesjonalnych, jak i tych Twitterowych. W tym poście nie pojawią się takie nazwiska potencjalnych ikon NBA jak Donovan Mitchell, Joel Embiid, Giannis Antetokounmpo, Anthony Davis, Kyrie Irving, czy Ben Simmons, ale to oni zaczną uzupełniać poniższą listę, gdy ci na niej wymienieni pokończą kariery.

Co oznacza "najlepszy" zawodnik? Uważam, że pod uwagę należy wziąć zarówno występy na boisku, ze szczególnym odniesieniem do namacalnych dowodów (nagrody/mistrzostwa/liderowanie w kategoriach), oraz wpływ na ligę, czy to jako ambasador sportu, czy zmiana stylu jej gry.
Lista zawodników, którą trzeba przeanalizować, dlatego pierwszym zadaniem jest jej zawężenie. Pierwszym krokiem, który podejmuję jest skonstruowanie dwóch list: na pierwszej z nich znajdzie się każdy zawodnik, który wygrał nagrodę MVP od 1999 roku (czyli 12 osób), a na drugiej wszyscy zawodnicy, których WinShares/48 są wyższe, niż 0.160 (18 osób). Czym są WinShares? Jest to jedna z zaawansowanych statystyk, biorąca pod uwagę osiągnięcia zawodnika na boisku, które przyczyniają się do zwycięstwa danego zespołu. Baza matematyczna WS to trudna sprawa, ale wyniki są dosyć proste do wytłumaczenia. Jeśli zespół wygrał w danym sezonie 50 spotkań, to niektórzy zawodnicy byli dla tego procesu ważniejsi, i zdobyli więcej WS, gorsi mniej. WinShares/48 liczą to samo dla pojedynczego meczu, np. Michael Jordan był odpowiedzialny, za mniej więcej 25% zwycięstwa w danym meczu, praktycznie najwięcej w historii. Dlaczego wybrałem WinShares? Ponieważ na czele list dotyczących WS faktycznie zjawiają się zawodnicy, o których myślimy, że byli najlepsi w historii. Kareem Abdul-Jabaar prowadzi w WS przez całą karierę, co ma sens, jako że grał długo i bardzo dobrze, a MJ był najlepszym zawodnikiem do tego, aby wygrać pojedynczy mecz. WS/48 wybrałem, ponieważ nie wszyscy zawodnicy z listy skończyli jeszcze kariery, co oznacza, że karalibyśmy ich za krótkość kariery.

http://bkref.com/tiny/9oGoz - tu można sprawdzić listę WinShares i WinShares/48
https://www.basketball-reference.com/awards/mvp.html - lista MVP

Dlaczego zatem lista ma 13 zawodników? Po krótkim zastanowieniu z listy MVP odrzuciłem Derricka Rose'a, którego kariera nabierała trajektorii przyszłej legendy, ale kaprawe kolana zatrzymały go niczym grubego Ronaldo. Dłużej myślałem nad Allenem Iversonem, który przez długi czas przyjmował postać ligowego bohatera, ciągnąc za uszy beznadziejny zespół 76ers i wprowadzając ligę w erę hip-hop. Ostatecznie postanowiłem go na liście nie zamieszczać, gdyż uważam, że jego mało wydajny styl lepiej reprezentuje Kobe Bryant, a poza jednym magicznym sezonem Iverson niewiele osiągnął zespołowo. Można traktować go jako nr 14 na liście, a jeśli ktoś chce podjąć polemikę, że był lepszy niż Nash, czy Harden, to zapraszam do dyskusji.

To skróciło nam listę MVP do 10 osób, czyli do wybranej przez mnie 13 brakuje trzech zawodników szanowanych przez WinShares. Mój głos poszedł do Dwyane Wade, Jamesa Hardena i Chrisa Paula. Wade wygrał MVP Finałów i zbudował legendę w Miami, Chris Paul powinien wygrać MVP w 2008, i absolutnie dominuje statystycznie, a James Harden wygra (najprawdopodobniej) MVP w tym roku. Z osiemnastki wypadli - Manu Ginobili, Chauncey Billups, Dwight Howard, Pau Gasol i Amar'e Stoudemire - znakomici zawodnicy, ale lepsi w rolach drugoplanowych, szanowani przez statystyki za stabilność i wydajność.

Kryteria punktowe dla zawodników:

Pomimo, że taka lista to oczywiście subiektywne ćwiczenie umysłowe, to spróbuję podejść do niej na tyle obiektywnie, na ile się da. Przyznam punkty (z wymyśloną przeze mnie wartością) za poszczególne osiągnięcia, a po ich zliczeniu ustalę kolejność. Następnie, dodam komentarz do każdego zawodnika, próbując ustalić czy z daną oceną się zgadzam, czy nie. Jeśli kariera nadal trwa, to spróbuję przewidzieć jak wysoko taki gracz może awansować.

Punktacja:

MVP Finałów - 3 punkty (najważniejsza nagroda w sezonie, przyznawana indywidualnie dla zawodnika, który dotarł do najwyższego możliwego poziomu w sezonie i nadal błyszczał)

MVP sezonu - 2.5 punkta (nikt przypadkowy nie zdobywa tej nagrody, a w praktycznie każdym sezonie należy utrzymać równą formę przez 82 spotkania, co oznacza, że zdobycie MVP uważam za prawie tak trudne, jak MVP Finałów)

Pozostałe nagrody sezonowe - 1 punkt (również trudne do zdobycia, ale nie tak wymagające jak MVP, można argumentować, że nagroda Defensive Player of the Year może być warta 0.5 punkta więcej)

Liderowanie w lidze w punktach/zbiórkach/asystach/blokach/przechwytach  - 0.5 punkta (zaskakuje jak rzadko niektórzy z naszych bohaterów faktycznie przewodzili lidze, nie mogę przyznać więcej punktów, ponieważ w niektórych kategoriach konkurencja jest mniejsza)

Mistrzostwo - 1 punkt (Mistrzostwo to najważniejsza rzecz w każdym sezonie, ale to nagroda przede wszystkim zespołowa, inaczej tacy zawodnicy jak Steve Kerr, czy Robert Horry (po 7 tytułów) zaczynaliby szpykać do list, takich jak ta.

Udział w All-Star Game: 
10+ Meczów Gwiazd - 2 punkty
7-9 - 1 punkt
6 i mniej - 0.5 punkta

(Aż do tego sezonu uczestników All-Star Game wybierała publiczność, często głosując lojalnościowo. Dodatkowo "Gwiazd" w sezonie jest 24, po 12 z każdej konferencji, na czym traci mocniejsza konferencja)

Drużyny All-NBA 
10+ - 3 punkty
7-9  - 2 punkty
6 i mniej - 1 punkt
8+ First Team All-NBA - Bonusowe 2 punkty

(All-NBA First, Second and Third Team, to znakomity wyznacznik 15 najlepszych zawodników w sezonie. Na składy poszczególnych zespołów głosują eksperci, co gwarantuje odrobinę wyższy poziom obiektywności. Bonusowe punkty za First Team All-NBA należą się za utrzymanie statusu jednego z najważniejszych graczy w lidze przez długi czas)

Drużyny All-Defense 5+ - 1 punkt

(Dodatkowa nagroda za bycie solidnym obrońcą)


LISTA


1. LeBron James - 28.5


3x Mistrzostwo
3x MVP Finałów
4x MVP
1x Rookie of the Year
1x Król strzelców
14x All-Star Game
14x All-NBA (w tym 12x First Team)
6x All-Defense

Pomimo niezakończonej jeszcze kariery LeBron James już teraz jawi nam się jako godny zastępca Michaela. Myślę, że ich najważniejsza wspólna cecha, to wpływ, jaki wywierają na całą ligę. Jordan w pojedynkę miażdżył marzenia innych gwiazd lat 90., a jego imię mogło równie dobrze stanowić synonim NBA.

W tej chwili, już od prawie dekady, LeBron monopolizuje konferencję wschodnią, i rozpoczął trend jednoczenia się w superdrużynach. Najpierw sam zrobił to, by zdetronizować Celtics, a następnie swoją obecnością doprowadził do powstania koszykarskiego Realu Madryt, czyli Golden State Warriors.

Sam LeBron pod względem koszykarskiej produkcji zapewnia stabilności na najwyższym poziomie, nie dosyć, że potrafi rzucać sporo punktów, to jeszcze widzi wszystko na boisku i rozsyła podania w stylu Larry Birda, czy Magica Johnsona. Jego zespoły całościowo mogą być słabsze niż rywale, ale drużyna z LeBronem w składzie zawsze ma najlepszego zawodnika na boisku.

LeBron nie ustępuje Jordanowi też ze strony biznesowej, budując potężną marketingową markę, opartą na dożywotnim kontrakcie z Nike, i logicznie prowadzonych inwestycjach na różnych polach. Dodatkowo, James wypada lepiej od Michaela jako rzecznik ligi, chętniej komentując tematy polityczne i społeczne. MJ miał też tendencję do zadawania się z szemranymi kolesiami, którzy pogłębiali jego problem z hazardem, za to największym grzechem Jamesa, było przejście do Miami, żeby grać ze swoimi przyjaciółmi.

2. Tim Duncan - 28


5x Mistrzostwo
3x MVP Finałów
2x MVP
15x All-Star Game
15x All-NBA (w tym 10x First Team)
15x All-Defense
1x Rookie of the Year

Nie jestem zszokowany drugim miejscem, ponieważ Timmy spokojną i cichą pracą buddyjskiego mnicha zbudował znakomite CV, odgrywając kluczowe role w kompletnie różnych stylistycznie wersjach San Antonio Spurs. Dwie wieże z Davidem Robinsonem? Mistrzostwa w 1999 i 2003. Wzięcie na swoje barki jeszcze niedoświadczonych kolegów? 2005. Oddanie pola Tony'emu Parkerowi, i gotowość na wkroczenie w razie problemów? 2007. Niezrównany mentor w ograniczonych zdrowiem minutach? 2014.

Charakter i oddanie Tima Duncana pozwoliły Spurs zbudować franczyzę marzeń - do tego sezonu unikali większych personalnych skandali, i w każdym sezonie potrafili wystawić zespół, który był lepiej przygotowany taktycznie, skuteczniejszy, i wykonujący swoje zadania mądrzej, niż bardziej utalentowani rywale.

Duncan nigdy nie wywołał takiej furory wśród szerszej publiki jak MJ, czy LBJ. Fani San Antonio Spurs daliby się za niego pokroić, ale postronny obserwator widział "nudno" grającego, niekontrowersyjnego gwiazdora, dla którego ważniejsze od kontraktów reklamowych było np. granie w Dungeons and Dragons. Pod względem koszykarskim absolutnie nie ustępuje nikomu na tej liście, ale bycie twarzą ligi wiąże się z dodatkowymi obowiązkami.

Absolutnym dziwactwem są natomiast następujące fakty - Tim przez wiele lat uchodził za jednego z najlepszych obrońców ligi, czy to pozycyjnie, czy poprzez zbiórki i bloki. A jednak ani razu nie prowadził w sezonie z zbiórkach, lub blokach na mecz, a co gorsza, nigdy nie zdobył nagrody Defensive Player of the Year! Tim Duncan, gracz, który 15 razy został wybrany do drużyn All-Defense! Tylko dwie nagrody MVP też mogłyby podlegać dyskusji, ale tutaj przynajmniej rywali miał konkretnych.

3. Shaquille O'Neal - 24.5


4x Mistrzostwo
3x MVP Finałów
1x MVP
15x All-Star Game
14x All-NBA (w tym 8x First Team)
1x Rookie of the Year
2x Król strzelców

Ach Shaquille. W oczach dosyć zgodnej większości nie wycisnął ze swojej kariery absolutnego maksimum (co ciężko zarzucić innym osobom na tej liście). Fakt, że to, co osiągnął starczyło mu na trzecie miejsce na liście świadczy o skali talentu Shaqa i absolutnej dominacji w jego najlepszych latach. W lidze grającej w kompletnie innym stylu niż teraz, Shaq demolował rywali pod koszem.

W przypadku O'Neala najbardziej żal okresu z początku kariery, kiedy grał w Orlando Magic razem z Pennym Hardawayem. Zdrowie, Chicago Bulls i Houston Rockets spowodowały, że Shaq po 4 latach na Florydzie wybrał blichtr Los Angeles, a reszta jest historią.

Najbardziej znany ze swojej burzliwej współpracy i relacji z Kobe Bryantem. Władze Lakers w kluczowym momencie decyzyjnym postawiły wszystko na Bryanta, który stopniowo dotarł do pozycji "najlepszy Laker w historii", ale po przeczytaniu różnych artykułów, analizowaniu statystyk, i oglądaniu meczów Kobego, już nie jestem taki pewien, czy faktycznie był lepszy niż Shaq, czy po prostu zbudował lepszy PR wokół swojej kandydatury.

Pytanie do filozoficznej debaty brzmi - czy ważniejszy jest szczytowy moment kariery, czy jej długość i maksymalne wykorzystanie? Kulminacja dominacji Shaqa to jeden z najlepszych okresów pod względem gry centrów w historii NBA, a do tego dołożył przecież znakomite lata w Orlando i bardzo dobre w Miami, pomagając w roli drugoplanowej dociągnąć inny niż Lakers zespół do mistrzostwa. W ostatnich latach trochę rozmieniał się na dobre, ale nawet wtedy doświadczyliśmy mini-renesansu w Phoenix Suns. Absolutnie nie można zarzucić karierze Shaqa, że trwała krótko, a rola Kobe Bryanta w mistrzostwach Lakers po odejściu Shaqa jest leciutko przereklamowana, dlatego uważam, że jako zawodnik ostatecznie wypada minimalnie lepiej, niż jego były kolega. (Chociaż istnieje mnóstwo psychofanów Kobe, którzy znajdą dowody nawet na to, że był lepszy niż MJ).

4. Kobe Bryant - 22.5


5x Mistrzostwo
2x MVP Finałów
1x MVP
18x All-Star Game
15x All_NBA (w tym 11x First Team)
12x All Defense
2x Król strzelców

Kobe Bryant, mistrz autopromocji. Przekonywał ludzi tak długo, że można go praktycznie nazywać klonem Michaela, że część uwierzyła w to bez zająknięcia. Zestawiając ich statystycznie, zwłaszcza w zaawansowany sposób, tak naprawdę nie ma czego porównywać.

Kobe postawił w karierze na to, że odda wszystkie rzuty, które istnieją, i ignorując boiskowych kolegów, nie wykorzystywał swojego wielkiego atutu, czyli znakomitego podania i czytania gry. Teraz piszę to, i zastanawiam się, dlaczego jestem nastawiony tak bardzo negatywnie? Prawdopodobnie wynika to z tego, że jego marketing był nawet zbyt dobry. Przez fakt, że sam postawił się w roli następcy najlepszego gracza historii, znalazło się sporo analityków o chłodnych umysłach, którzy rozebrali jego karierę na części pierwsze szukając potwierdzenia, lub zaprzeczenia jego tezy. Jak wcześniej wspomniałem, im dłużej patrzeć na dowody, tym bardziej dziwi, że taka konwersacja w ogóle istnieje.

W tym wszystkim ucieka fakt, że Kobe rozgrywał sezony bardzo dobre i znakomite, a przez pewien czas jego gra obronna była faktycznie tak dobra, jak jej reputacja. Rzucił 81 punktów w jednym meczu, i zaciągnął beznadziejnych kolegów do play-off w czasach, kiedy Lakers szukali tożsamości,  między poszczególnymi mistrzowskimi zespołami. Doskonale sprawdzał się jako druga opcja za czasów Shaqa, a potem jako pierwsza opcja z mocarnym składem z Pau Gasolem na czele.

Z drugiej strony, sporo osób myśli, że Kobe toczył uczciwą walkę o indywidualny prymat w NBA z LeBronem. W rzeczywistości liga należała do niego być może przez jeden sezon (a i pod to trzeba ponaginać fakty).

Z trzeciej strony mamy też kulturowy wpływ Kobego. Bez względu na to co mówią analitycy, mnóstwo młodych zawodników wchodzących do ligi wymienia Bryanta jako ich wzór za młodu. Pasja do gry, dodawanie nowych umiejętności co sezon, granie z kontuzjami, maniera gwiazdy filmowej przyciągały do obozu o nazwie "Kobe Bryant", i nawet jeśli rzeczywistość nie do końca pokrywała się z wyobrażeniami, to Bryant świetnie wypełnił lukę najjaśniejszej gwiazdy pozostawioną przez MJ. Jego reputacji najłatwiej bronić policzeniem mistrzowskich pierścieni, ale uważam, że ciekawsza obrona jego reputacji leży we wpływie na ligę, niż tym koszykarskim.

5. Kevin Durant - 16.5


2x Mistrzostwo
2x MVP Finałów
1x MVP
9x All-Star Game
8x All-NBA
4x Król strzelców
1x Rookie of the Year

Wiedziałem, że Durant zjawi się wysoko na tej liście (zwłaszcza, że od kiedy zacząłem ją tworzyć dołożył do swojej kolekcji kolejne MVP Finałów i mistrzostwo), ale nie spodziewałem się, że punktacja umieści go zaraz za absolutnymi legendami. Kariera LeBrona Jamesa cały czas jest aktywna, ale to KD postawił się w takiej sytuacji, aby dokładać kolejne grube zdobycze punktowe.

Obecność Curry'ego w Golden State Warriors raczej nie pozwoli mu wygrać MVP w sezonie regularnym (obaj niwelują swoje głosy), ale nie widzę przeszkód, aby w przeciągu następnych 5 lat GSW wygrało np. 3 mistrzostwa, a Durant dołoży do tego kolejne 2 MVP Finałów. W takim wypadku komfortowo wyprzedza Kobe Bryanta, i przesuwa się nad Shaquille O'Neala.

W 100% wierzę, że pomimo zupełnie innej mentalności, to od obu jest tak naprawdę lepszym zawodnikiem. Jego przeciwnicy wytykają mu brak osobowości koszykarskiego "killera", przedstawiając dołączenie do mocarnego już wcześniej zespołu Golden State jako dowód słabości. Na samym boisku KD godzi się też na ograniczenie swojej roli, aby dopasować się do wymagań ofensywy i defensywy zespołu. Czarna Mamba Bryant nigdy by na to sobie nie pozwolił, bo zespoły należały TYLKO DO NIEGO, ale Durant rzuca od niego wydajniej z dystansu, zdobywa podobne ilości punktów na wyższej skuteczności, chętniej wchodzi w rolę asystenta i dzięki połączeniu rozmiaru i szybkości potrafi bronić kilka pozycji, a do tego nie alienuje utalentowanych kolegów z zespołu.

Durant nie dominuje pod koszem tak, jak Shaq, ale za to jego gra praktycznie pozbawiona jest wad, ponieważ potrafi chociażby trafiać z rzutów wolnych. Niepowstrzymywalny Shaq przez kilka lat może delikatnie bardziej górował nad całą ligą niż Durant, zwłaszcza w sezonie zasadniczym, ale okazuje się, że w Finałach KD jest nie do zatrzymania, plus po każdym sezonie wraca do gry z nową bronią w arsenale.

Jak postrzega się Kevina jako reprezentanta ligi? Ta opowieść mówi o przemianie bohatera ludu w znienawidzony czarny charakter. Grając w Oklahomie reputacja Duranta ocierała się o nieskazitelną. Skromny, kochający swój klub chłopak, który razem z chaotycznym Westbrookiem ciągnie chłopaków z małego miasta do wielkich sukcesów. Kto wie, czy gdyby OKC dotarło do finałów w 2016 roku, ten pogląd trwałby nadal?

Niestety porażka 4-3 z Golden State spowodowała, że wolny agent Durant zdecydował dołączyć do swoich przeciwników, momentalnie skupiając na sobie wrogość wszystkich poza kibicami Warriors. Na jaw wyszły też jego niepewności, pasywno-agresywne wywiady, i niejasna wizja tego co tak naprawdę chce osiągnąć. Te wszystkie cechy powodują, że Durant dla wielu wypisał się z wyścigu o miejsce na panteonie, mimo że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że powinien figurować w każdej takiej rozmowie. Co by o nim nie mówić, to kiedy nadchodzi czas by błysnął w najważniejszych momentach, to świecił tak samo mocno, jak wszyscy przed nim na liście. Pod względem słabego wykorzystania tego światła do budowy swojej legendy w pewien sposób przypomina Tima Duncana.

6. 


Kevin Garnett - 11.5


1x Mistrzostwo
1x MVP
15x All-Star Game
9x All-NBA
1x Defensive Player of the Year
12x All Defense
4x Zbiórki

Kevin Garnett to w pewnym sensie zawodnik tragiczny. Większość swojej kariery spędził w nieudolnie zarządzanej Minnesocie Timberwolves, gdzie wykręcał absurdalne statystyki (20 punktów/10 zbiórek/5 asyst na mecz przez 6 sezonów), wepchnął Wolves do finału konferencji w 2004 roku, ale też jednocześnie obserwował jak przeciętnych partnerów zamienia mu się na fatalnych partnerów, a koledzy z zespołu konsekwentnie odmawiali rozwijania się jako koszykarze.

W końcu los się odmienił wraz z transferem do Boston Celtics, do którego Garnett trafił jako weteran, ale podobnie jak Nowitzki doczekał się brakującego mistrzostwa, nie jako najważniejszy zawodnik drużyny, ale jako reżyser defensywy i dobry (acz głośno krzyczący) duch zespołu. Później jego rola ograniczyła się, przede wszystkim ze względu na rozpadające się kolana, ale do końca kariery rywale postrzegali Garnetta jako niebezpiecznego przeciwnika (bo na przykład mógł komuś naszczekać do ucha, lub ugryźć).

Intensywność gry i osobowości KG zyskiwały szacunek u wszystkich związanych z ligą, ale Garnettowi dostało się też za podpisanie gigantycznych kontraktów, bez jakichkolwiek osiągnięć. Gdy KG wchodził do ligi następowała zmiana warty, i on należał do pierwszego z pokoleń, gdzie prawie każdy zawodnik otrzymywał pieniądze jawiące się grającym weteranom jako absurdalne. Na całe szczęście okazało się, że Garnett warty był każdych pieniędzy, szkoda tylko, że Minnesota nie umiała skorzystać z 12 lat jego lojalności. Do czego nie doszło w Minnesocie, szczęśliwie zakończyło się w Bostonie.

Dirk Nowitzki - 11.5


1x Mistrzostwo
1x MVP Finałów
1x MVP
13x All-Star Game
12x All-NBA

Najlepszy zawodnik z Europy w historii NBA. W przyszłym sezonie (prawdopodobnie) zacznie swój 21 sezon z Dallas Mavericks. Po jego wejściu do NBA i szybkim sukcesie wiele franczyz próbowało znaleźć zawodników z Europy na podobną modłę, co skończyło się wieloma katastrofami (największa: Darko Milicic).

Dirk spopularyzował pogląd, że wysocy zawodnicy w NBA też mogą rzucać z dystansu, ba, dodaje im to wartości. Żaden z jego potencjalnych następców, jednakże, nie ciągnął całej ofensywy na swoich barkach, jednocześnie trafiając tak skutecznie, i w tak wszechstronny sposób.

Przez lata rzut z odchyłu Nowitzkiego wszedł do kanonu najbardziej rozpoznawalnych zagrań w lidze. Dirk przeżył kilka koszykarskich epok, ale dzięki wachlarzowi zawsze przydatnych umiejętności, zawsze był w stanie dopasować się do tego, czego od niego wymagano. Myślę, że na następnego Nowitzkiego sporo poczekamy.

Na jego legendę składa się też fakt, że jako jeden z nielicznych zawodników dokończy swoją karierę w klubie, w którym zaczął, prowadząc ich do mistrzostwa w 2011 roku. Dallas z Nowitzkim w składzie zawsze liczyli się w grze o najwyższe cele, a porażkę z Miami w 2006, odbili sobie w 2011, dając pierścień zawodnikowi, któremu wszyscy w lidze życzyli dobrze. Dlaczego? Ponieważ Dirk to pocieszny gigant, z blond czupryną, który nie traktuje samego siebie zbyt poważnie, a jego obecność dodaje lidze kolorytu. Więcej ludzi zasmutnieje, kiedy Dirk odejdzie na emeryturę, niż kiedy zrobił to Kobe Bryant.

8. 


Stephen Curry - 10.5


3x Mistrzostwo
2x MVP
5x All Star
5x All NBA
1x Król strzelców; 1x Przechwyty

Kolejny zawodnik w sile kariery, i wieku, który dołoży przynajmniej kilka punktów do swojej skarbonki (podobnie jak Durantowi, przewiduję dodatkowe mistrzostwa, 1x MVP Finałów, i kilka Meczów Gwiazd/All-NBA). Steph to obecne NBA w pigułce, a jednocześnie niedościgniony wzór - styl gry oparty na podaniach, ruchu, i niezliczonej ilości trójek. Curry odpala rzuty z każdego miejsca na połowie przeciwnika, ale w przeciwieństwie do takich graczy jak Bryant, czy Iverson, ani trochę nie traci na skuteczności, i nie prowadzi gry sam na wszystkich. Dzięki temu defensywy naginają swoje zasady, tylko po to, żeby nie zostawić mu ani trochę miejsca. To z kolei otwiera drogę do podań, które Steph z przyjemnością wykonuje do swoich utalentowanych kolegów.

Na początku kariery wydawało się, że problemy z kostkami nie pozwolą mu spełnić oczekiwań. Wykorzystując drogę wytyczoną przez Steve'a Nasha, Steph skontaktował się z właściwymi ludźmi, którzy zmienili cały jego sposób poruszania się, mniej wymagający od dolnych partii jego ciała. Od tego moment Curry zagrał 5 pełnych sezonów, w dwóch deklasując ligę, wygrywając jednogłośnie nagrodę MVP.

Złość kibiców za stworzenie drużyny-Terminatora nie spadła na niego w ogóle, a kibice Golden State wybaczyliby mu wszystko, poza odejściem. Na szczęście dla ligi Curry to spokojny gwiazdor, skupiony na tworzeniu show na boisku, uśmiechnięty, ale kryjący w sobie też wieczny ogień, pchający go w stronę upokarzania przeciwników kolejnymi seriami coraz bardziej bezczelnych trójek.

Steve Nash - 10.5


2x MVP
8x All Star
7x All NBA
5x Asysty

Steve Nash wygrał dwie nagrody MVP pod rząd. Do teraz toczy się debata, czy na którąkolwiek z nich zasłużył. Jego statystyki punktowe nigdy nie robiły specjalnego wrażenia, bo wolał przede wszystkim podawać. Nash nikogo nie był w stanie pilnować w obronie. Co powoduje zatem, że jest jednym z najważniejszych i najlepszych zawodników ery po Jordanie (przynajmniej według mojej punktacji?).

Steve Nash i jego Phoenix Suns zrewolucjonizowali koszykówkę w połowie pierwszej dekady XXI wieku. Mike D'Antoni, ówczesny trener Phoenix (a obecny Houston Rockets) doskonale zrozumiał się z Nashem, i zaprezentował mu pomysł na sposób gry, który obecnie stanowi podstawę prawie każdej ofensywy - biegamy szybko pod kosz przeciwnika, i oddajemy pierwszy czysty rzut, zmuszając przeciwnika do biegania z nami. Ponieważ nikt nie dysponował taką siłą ognia jak Suns, rzadko kiedy kończyło się to dobrze dla przeciwnika. Phoenix rzucało też wtedy więcej trójek niż inni, przygotowując ligę na trzypunktową rewolucję, która dokonała się wraz ze zwycięstwem Golden State Warriors w finałach 2014/15. Nash był idealnym organizatorem gry w tym systemie, rezygnując ze swoich rzutów i ustawiając czyściochy wszystkim kolegom, często podnosząc im statystyki (i zapewniając wyższe kontrakty). Suns z Nashem na czele grało efektownie, efektywnie i wygrywało mnóstwo meczów. Największy niedosyt pozostawiły występy w play-off, gdzie ostatecznie nie mogli przebić się do ostatniej fazy (nie ze swojej winy, ale historia NBA nie uznaje niuansów).

Nash skończył karierę w późniejszym wieku niż zazwyczaj robią to niscy rozgrywający, ponieważ prowadził się niezwykle profesjonalnie, do czego często namawiał też kolegów. W obecnym NBA osobisty kucharz, dietetyk, trener personalny i dostosowane do rodzaju ciała ćwiczenia to norma, ale to Nash był jednym z pionierów wzorowego podejścia do sportu. Nawet jeśli jako indywidualny zawodnik nie stoi dokładnie w tej samej klasie co inni wymienieni w tym tekście, jego wpływ na sport ma swoje echo w 2018 roku (i nie dziwi, że Golden State Warriors zatrudnili go jako konsultanta).


Dwyane Wade - 10.5


3x Mistrzostwo
1x Finals MVP
12x All Star
8x All NBA
1x Król strzelców

Szczytowy moment kariery Dwyane Wade'a to play-off w 2006 roku, zaledwie trzy lata po tym, jak wszedł do ligi. W finałach Dallas prowadzi 2:0 w meczach, i wygląda na to, że pewnie zmierza po tytuł. Wade odnajduje w sobie dodatkową moc, raz za razem wjeżdża pod kosz, daje Miami 4 mecze na poziomie Michaela Jordana i tytuł trafia na Florydę.

Później było trochę gorzej, bo albo Wade kontuzjował kolana, albo zespół Miami nie trafiał na właściwy zbiór zawodników. Mini-renesans następuje w 2011, kiedy do Heat trafia LeBron James, a wtedy Wade przechodzi do roli zawodnika wspomagającego. W najlepszych momentach swojej kariery D-Wade rywalizował z Kobem o miano najlepszego rzucającego obrońcy ligi, jednak jego najwybitniejszym osiągnięciem na zawsze pozostanie występ w 2006 roku.

11. Chris Paul - 10


9x All-Star Game
1x Rookie of the Year
8x All-NBA
9x All-Defense
6x Asysty; 4x Przechwyty

Od momentu przyjścia do ligi, Chris Paul buduje reputację jednego z najlepszych rozgrywających w historii. Perfekcjonista, zawsze dążący do tego, by akcja wyglądała dokładnie tak jak sobie wyobraził, najczęściej z dobrym skutkiem. Paul zbudował kariery wielu zawodników, podając im czyste piłki do pakowania do kosza z bliskiej odległości, ale wielu też obraził wytykając im niedostatki w ustawieniu, czy nastawieniu. Sam praktycznie nie podejmuje złych decyzji, bez względu na to czy chodzi o oddawanie rzutów, czy krycie rozgrywającego przeciwnika.

Jego tragedia i niedoskonałość leży w play-off. Kiedy grał w New Orleans Hornets, to jego zespół był zbyt słaby, aby pokonać ewentualnych mistrzów, Lakers. Po transferze do Los Angeles Clippers, w każdym sezonie coś stawało im na drodze do sukcesu - albo Blake Griffin złamał rękę, albo Paul popełnił kompletnie niespodziewane błędy w ostatnich sekundach meczu, albo w niewytłumaczalny sposób stracili prowadzenie 3:1. W obecnym sezonie, kiedy razem z Houston po raz pierwszy dotarł do finału konferencji, i wymusił siódmy mecz z przyszłym mistrzem, to jego ścięgna odmówiły posłuszeństwa, zabierając Houston jakiekolwiek szanse na awans do wymarzonych Finałów.

Chris Paul to wzór, jeśli chodzi o klasycznego PG, grający znakomicie po obu stronach boiskach, więc nawet bez nagród MVP uważam, że jest lepszym graczem niż Steve Nash (a MVP powinien wygrać w 2008, zamiast Kobego).

12. Russell Westbrook - 7


1x MVP
7x All Star
7x All NBA
2x Król strzelców; 1x Asysty

Westbrook w ostatnich dwóch sezonach podzielił obserwatorów. Z jednej strony wziął na siebie ciężar utrzymania zespołu po odejściu Kevina Duranta, i po raz pierwszy od czasów Oscara Robertsona (lata 60.), zaliczył "triple-double" (średnie co najmniej 10 punktów/10 zbiórek/10 asyst) przez cały sezon. Za te wyczyny nagrodzono go nagrodą MVP, chociaż co bardziej sceptyczni twierdzili, że Russ gra mocno pod siebie, i te średnie są sztucznie zawyżone. Potwierdziło się to w tym sezonie, gdy Westbrook dostał porządne wsparcie w postaci Paula George'a, a OKC wcale nie grało lepiej. Jeśli Oklahoma nie wesprze składu zawodnikami pasującymi do Westbrooka, to ten skończy karierę jako niespełniona, jednoosobowa armia. Ponieważ opiera swoją grę na tym, jaki jest atletyczny, nie wiadomo jak długo wytrzyma taki ciężar.

Bez względu na przyszłość, jego reputacja w Oklahomie pozostaje marmurowa. Zdecydował się pozostać w mniejszym mieście, nie uciekając się do budowy kolejnego superzespołu, za co zyskał dozgonną wdzięczność fanów. Reszta ligi lekko poprychuje na takie przejawy lojalności, ale dla kibiców to nadal ważny aspekt osobowości i dziedzictwa poszczególnych zawodników. Do historii Westbrook przejdzie jako zawodnik grający z kontrolowaną furią, ale jednocześnie potrafiący prawie wszystko. Charakterologicznie najbliżej mu do Kobego, i niestety często z takim samym nastawieniem podchodzi do oddawania rzutów, zapominając o istnieniu kolegów. Na całe szczęście mniej w nim bufoniady.

13. James Harden - 3.5


6x All Star
1x Sixth Man of the Year
5x All NBA
1x Król strzelców; 1x Asysty

Osiągnięcia punktowe Hardena wyglądają żałośnie na tle reszty, ale wynika to z faktu, że dopiero kilka lat temu faktycznie został liderem własnego zespołu. Gdy zaczynał karierę w OKC, to trener ustawiał go w roli superrezerwowego, z czego wywiązywał się znakomicie, stanowiąc motor napędowy do pokonania np. San Antonio Spurs w finale konferencji. Houston Rockets na bazie tego uwierzyli, że Hardena stać na znacznie więcej, i oszwindlowali oddając im stertę gruzu za Jamesa.

Okazało się, że Harden to zarówno jeden z najlepiej punktujących zawodników w lidze, jak i wybitny asystent. Kiedy Rockets zatrudnili D'Antoniego jako trenera, to ten podjął dramatyczny ruch, i wystawił Hardena jako rozgrywającego na pełnym etacie. Od tego momentu Rockets stanowią jeden z najlepszych zespołów w lidze, o czym niech świadczy właśnie skończony sezon. Harden odpowiada za konstrukcję całej ofensywy, albo mijając swoich przeciwników w grze 1/1, albo szukając lepiej ustawionych kolegów. Do tej pory James trzy razy zajął drugie miejsce w głosowaniu na MVP, ale w tym sezonie powinien już wygrać bez problemu, co mocno doda do jego zdobyczy punktowej.

Harden ma podobny problem co Chris Paul, czyli jako megagwiazdor zdarzało mu się rozsypać w play-off (o ironio, przede wszystkim ze Spurs w sezonie 2016/17). Teraz kiedy grają razem, obaj wzmocnili swoje CV bardzo dobrym występem, ale w finale konferencji przeciwko Golden State ostatecznie zatrzymały ich kontuzje. Harden ma czas, żeby budować swoje imperium, ale żeby za kilka lat faktycznie liczyć go wśród tych najlepszych zawodników, to musi osiągnąć sukces w najważniejszym momencie sezonu.

Michał

wtorek, 5 czerwca 2018

Salary cap, lato 2016, i trochę dyskusji ekonomiczno-społecznej

Drogi Mateuszu,

Myślę, że zdajemy sobie sprawę jak dalej potoczą się finały, i znaliśmy przyszłość w połowie października. Gdyby nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji, i mecze w Cleveland przywrócą serii konkurencyjność, to napiszę moje bliższe wrażenia z finałów. Jeśli Cleveland wygra dzisiaj, to oznacza, że LeBron znowu wypali z minimum 40 punktami, a któryś z kolegów przynajmniej raczy stawić się trzeźwo na boisku. Trochę odbiera nadzieję mi fakt, że Golden State jeszcze nawet nie powąchało szczytowej formy swojej gry, poza rekordowym pod względem ilości trójek występem Stepha. W każdym razie mam jedno, niespecjalnie odważne przewidywanie - w przypadku absolutnych bęcków LeBron w ostatniej kwarcie decydującego spotkania będzie jednocześnie grał, analizował najlepsze miasto pod względem szkoły dla dzieci, i kontaktował się ze swoim agentem, żeby załatwił mu Paula George do grania.

W dzisiejszym poście oddalę trochę zoom, i spojrzę na kształt ligi, finansowe ograniczenia wpływające na budowanie zespołów, niezrozumiałą głupotę właścicieli i prezesów, a także rolę pieniędzy w hegemonii Golden State.

Niedawno przesłuchałem wywiadu przeprowadzonego z Michelle Roberts, przewodniczącej związku zawodowego graczy NBA. Co ciekawe nie rozmawiała z dziennikarzem, ale z J.J. Redickiem, czyli znakomicie rzucającym za trzy obrońcą 76ers. Redick to bystry facet, z ewidentnym potencjałem na poważną karierę w mediach za kilka lat, kiedy skończy karierę, dzięki temu znakomicie wypada jego zestawienie jako zawodnika NBA, i prawnika, który go reprezentuje i walczy o jego sprawy.

Michelle Roberts przejęła reprezentowanie związku zawodniczego po słabym i kontrowersyjnym zarządzaniu Billy Huntera, którego oskarżano między innymi o zmawianie się z właścicielami klubów, i generalne nie staniu po stronie zawodników. Za każdym razem, kiedy CBA (Collective Bargaining Agreement - potężny dokument określający jak właściciele i zawodnicy dzielą się dochodami) wygasało i dwie strony rozpoczynały negocjacje, to zawodnicy wychodzili z nich poszkodowani. Gdy negocjacje przeciągały się zbyt długo, to liga wchodziła w fazę tzw "lockoutu", czyli biznesowego impasu. Kobe Bryant określił niezrozumienie po dwóch stronach jako sytuację, w której "miliarderzy proszą milionerów o to, aby dali sobie ściąć pensje". W 1999 i 2011 roku "lockout" mógł kosztować ligę cały sezon, ale skończyło się tylko na części, ponieważ zawodnicy w końcu stawali się podatni na ustępstwa. W przypadku, kiedy wyczekują się dwie grupy, to w większej desperacji znajdą się ci, którzy nie mają innych źródeł dochodu, i o wiele mniej pieniędzy, ostatecznie ulegając naciskom. Wiem, że NBA to liga opierająca się na gwiazdach z gigantycznymi kontraktami, ale pamiętaj, że LeBron James może wystąpić sobie w filmie, albo rozwinąć jakiś biznes, ale gro jego kolegów stanowiących klasę średnią i robotniczą ligi, często tracą przez negocjacje kluczowe lata z kariery, która średnio trwa około 5 lat.

Kiedy Michelle Roberts przejęła władzę w związku, to uczciwie postawiła sprawę, i powiedziała, że bez względu na sytuację, zawsze stanie po stronie zawodników. Potwierdziła to czynami, ponieważ, gdy przyszło do rozmowy o nowym CBA, w którym głównym tematem dyskusji okazały się zyskane pieniądze z nowo zakontraktowanych praw telewizyjnych, nie pozwoliła właścicielom opóźnić wpływu tej gotówki do ligi.

Widzisz, salary cap bazuje się co roku na tym, jak dużo liga na siebie zarobiła. Właściciele drużyn i zawodnicy porozumieli się, że te dochody rozdzielą mniej więcej 50/50. Zaraz po wyliczeniach zysków (opierających się np. na tym ile meczów odbędzie się w playoff) następują skomplikowane matematyczne obliczenia, i liga ujawnia dokładną kwotę salary cap, górną granicę, po której płaci się podatek, oraz sankcje za jego przekroczenie. Przed zastrzykiem gotówki za prawa telewizyjne cap wynosił $70 milionów dolarów (najwyższy w historii). Po napływie gotówki natychmiast podskoczył do $94, dając większości drużyn amunicję w postaci KILKUDZIESIĘCIU milionów dolarów do wydania na różnych zawodników w lidze.

Wiesz co się dzieje w NBA, gdy właściciele i prezesi klubów widzą pieniądze do wydania? Tracą głowy i zaczynają seryjne wydawanie, jak wszyscy zwycięzcy w totolotka (kiedyś czytałem, że gruby procent zwycięzców po 5 latach nie ma już ani grosza z nagrody). Obawiając się takiej sytuacji i żyjąc w strachu przed samymi sobą, właściciele koniecznie chcieli wynegocjować stopniowe wprowadzanie środków do capa (tak zwany cap "smoothing"; zawodnicy i tak mieli dostać dodatkowe dochody, ale wszystkie propozycje były co najmniej podejrzane). Prosta zasada biznesowa - jak nie popełniać fatalnych decyzji? Nie stawiać przed sobą sytuacji, w których można je podjąć.

Michelle Roberts i zawodnicy powiedzieli: hola, hola, my tu przejrzeliśmy waszą gierkę i kategorycznie się na nią nie zgadzamy. Do obowiązków związku nie należy ratowanie dorosłych, bogatych ludzi przed syndromem odciętej kurzej głowy. Wszyscy zawodnicy dobrze rozumieli też, że tak gigantyczna podaż, i wcale nie taki duży popyt oznacza, że nawet klasa średnia i robotnicza skorzysta finansowo na tym, o co walczą gwiazdy. Klasa wolnych agentów 2016 i ich przedstawiciele zacierali ręce tak mocno, że w niektórych gabinetach płonęły ogniska. Wywołało to pewną gorzkość, gdyż jednorazowy skok miejsca w salary capie, oznaczał, że skorzysta na nim tylko część ligi, ale hej, takie jest życie. Co niektórzy optymiści przewidywali, że to wcale nie koniec rozwoju ligi, a pieniądze wzrosną tak samo mocno w następnych latach (spojler: nie wzrosły). Prezesi zgodnie z oczekiwaniami absolutnie wszystkich zrobili swoje i wydali przykładowo następujące kontrakty:

Timofey Mozgov - 4 lata/64 miliony - ważny dla Cavs w finałach 2015, w obecnej lidze praktycznie nie do grania. Lakers nie musieli mu tyle płacić, bo nikt inny nic nie proponował. Lakers nie powąchali playoff od 2014 roku. Przypadek?

Nicolas Batum - 5 lat/120 milionów od Hornets. Batum nigdy nie rzucał więcej niż 15 punktów na mecz, i jest mniej więcej tak konsekwentny jak Angel Di Maria

Jordan Clarkson - 4 lata/50 milionów. Ponownie Lakers. Obecnie swoim rzucaniem powoduje, że LeBron straci resztkę swoich lichych włosów.

Mike Conley - 5 lat/153 miliony. Mike Conley to bardzo dobry zawodnik z Memphis. Grizzlies wynagrodzili go za to, że Memphis po raz pierwszy w historii byli traktowani poważnie przez inne zespoły. Ale był to najwyższy kontrakt w HISTORII ligi. Dla Mike Conleya. Bez występu w meczu gwiazd. Chwała dla Mike'a, że zarobił, bo to mocno niedoceniany zawodnik, ale najwyższy kontrakt to mocne słowo, prawda?

To tylko czubeczek góry lodowej, gdyż tak moglibyśmy wymieniać, i przy 60% zawodników śmiać się i śmiać. Zawodnicy z 2016 często zmieniają drużynę, ale oryginalny zespół musi słono zapłacić za pozbycie się takiego balastu, albo dodaje innego dobrego zawodnika, albo wybory w drafcie. W ten sposób szwindlował swoich transferowych partnerów np. Boston, dzięki czemu mają jedną z czterech najlepszych drużyn w lidze, a będą jeszcze lepsi i mają materiał na ściągnięcie kolejnej gwiazdy.

Echa tego lata cały czas pobrzmiewają w lidze, bo pierwsze kontrakty z tego okresu zaczną schodzić z ksiąg rachunkowych w przyszłym roku, albo za dwa lata. Nagły wzrost salary cap kompletnie zmienił też trajektorię ligi, dając szansę niedawnym mistrzom, czyli Golden State Warriors, na zaproponowanie kontraktu Kevinowi Durantowi, odebranie LeBronowi Jamesowi przynajmniej jednego mistrzostwo więcej. Podsumowując: przez twarde negocjacje, oraz głupotę właścicieli; salary cap, narzędzie służące do tworzenia większego parytetu w lidze, w okrutnej ironii losu pozwoliło skonstruować najbardziej napakowanymi gwiazdami zespół w historii, który nudzi się nawet w playoff, i brnie przez sezon szukając atrakcji w misjach pobocznych.

Sama Michelle Roberts w rozmowie Redickiem wypowiedziała dwa interesujące mnie zdania. Po pierwsze stwierdziła, że jest przeciwko salary cap, a po drugie uważa, że nie powinna istnieć instytucja maksymalnego kontraktu (górny limit zarobków zależący od tego, jak długo jesteś w lidze).

Rozumiem ją i jej nie rozumiem jednocześnie. Wiem, że jako rzecznik jej rolą jest między innymi zmaksymalizowanie zysków dla zawodników, bez sztucznej próby wyrównania płac w całej lidze. Przyjmuję też do wiadomości informacje o badaniach dowodzących, że gdyby LeBron otrzymywał kontrakt zgodny ze swoją wartością dodaną, to zgarniałby chłodne $75-100 baniek rocznie (teraz $35).

Z drugiej strony obaj jesteśmy europejczykami i wiemy jak wygląda ten system bez ograniczeń u nas. Istnieją kluby, które zbudowały sobie takie podstawy finansowe, że fenomeny typu Leicester, albo Liverpool (swoją drogą daleko do gigantycznego klubu wcale mu niedaleko) pojawiają się coraz rzadziej, a Real wygrywający Ligę Mistrzów trzy razy z rzędu nadal może wzmacniać się kim chce, bez żadnych problemów. Golden State przynajmniej nadal musi wykorzystywać machinacje i nagięcia salary cap, żeby zapłacić wszystkim swoim gwiazdom, jednocześnie narażając się na potężne sankcje podatkowe (gdyby w krytycznym momencie zapłacili wszystkim maksymalną wartość kontraktów, to razem z dodatkowymi kosztami, ich budżet płacowy wynosiłby potencjalnie 500 milionów dolarów, a na ten moment płacą 130). Real po prostu wydaje więcej pieniędzy, które odzyska z tysiąca różnych źródeł. Dochodzimy do takiego absurdu, że Robert Lewandowski grając w Bayernie Monachium, czuje, że nie osiągnął szczytu, bo mimo wszystko Bayern stoi półeczkę niżej.

W NBA oczywiście nie wszyscy dysponują takim samym budżetem, ponieważ przecież grający w Los Angeles Lakersi dostaną od lokalnej telewizji więcej, niż takie Milwaukee. Salary cap powoduje jednak, że nawet bogate drużyny muszą wystrzegać się kiepskiego zarządzania. Golden State dominuje teraz, ale długo stanowiło symbol patologii, Lakersi przeżywają kaca post-Kobe, Boston potrzebował transferu między kolegami (Danny Ainge i Kevin McHale grali ze sobą wiele lat), żeby dostać Kevina Garnetta, Bulls czasem są dobrzy, a czasem tragiczni. NBA dzieli się na ery, i ery czasami wynikają ze szczęścia i splotu okoliczności, ale dobrze zarządzające drużyny nie muszą czekać długo na to, aby wróciły lata tłuste.

A co z kontraktami i ograniczeniem zarobków dla koszykarzy? Jestem rozdarty. Z jednej strony wkurza mnie to, że LeBron nie może zabrać utytym miliardusom pieniędzy, które mu się należą za bycie ambasadorem gry i legendą, ale z drugiej strony jeśli doczekam koszykówki z takim statusem quo, jaki obowiązuje w piłce nożnej, to jaki sport wybiorę jako następny? Reguły gry nie trzymają zawodników w biedzie, a ponieważ kontrakty są gwarantowane, to nikt nie straci swoich pieniędzy. Jeśli przypomnisz sobie słowa Bryanta z kilku akapitów wyżej, to niesłuszne i niesprawiedliwe dla mnie jest to, że to pracownicy napędzający cały sport muszą sztucznie się ograniczać, i czasami decydować na mniejsze pieniądze, po to, aby mieć szanse na sukces. Ale z trzeciej strony $30 milionów na sezon to też godne pieniądze, bo który sportowiec na świecie rzeczywiście tyle wyciąga?

Michelle Roberts ostatecznie obstawi twardo przy swoim, ale komisarz NBA Adam Silver to człowiek, który rozumie i analizuje wszystkie punkty widzenia, więc wierzę, że znajdą kompromis, który nie zabierze koszykówce tej nieperfekcyjnej, ale działającej struktury. Wiem, że brzmi to śmiesznie, w momencie, gdy Golden State niepodzielnie panuje, niczym NBAowski odpowiednik Realu, ale wiem, że koszykówka nie raz mnie jeszcze zaskoczy, a w klubowej piłce nożnej straciłem już na to nadzieję.