środa, 12 grudnia 2018

Disneyland czy Toronto dla Orlando Magic?

Drogi Mateuszu,

W zeszłym roku Orlando (jeszcze pod wodzą Franka Vogela) zaskoczyło na początku sezonu, trafiając wszystko za trzy, i dając fanom nadzieje, akumulując bilans 8-4. Oczywiście 12 spotkań w NBA nie musi jeszcze niczego oznaczać, a Magic na koniec sezonu doczłapali się do zaledwie 25 wygranych, co dało im 6. numer w drafcie, gdzie wybrali Mo Bambę. Zarządzający klubem John Hammond nie był zadowolony z pracy Vogela, więc po pożegnaniu go, zatrudnił Steve'a Clifforda, który wykonywał dobrą, lecz ciężką pracę w Charlotte Hornets. Sam sezon dał kilka małych, optymistycznych rzeczy, na których fani mogli się oprzeć. Przede wszystkim, Aaron Gordon wykonał kolejny kroczek do przodu, jednocześnie podpisując latem znośny kontrakt. Jonathan Isaac błysnął talentem, kiedy tylko nie był kontuzjowany, a przychodzącego do składu Bambę uznawano za jednego z najlepiej rokujących młodych zawodników w drafcie. Cóż jednak z tego, skoro żaden z tych panów nie jest rozgrywającym? Wielokrotnie udowodniono, że do funkcjonującej ofensywy potrzeba kogoś, kto potrafi przytomnie wgryźć się w defensywne zasieki przeciwnika. W tym sezonie to zadanie wykonuje rachityczny D.J. Augustin, który prezentuje się O.K.  Czy obecna sytuacja w tabeli Magic odzwierciedla to co widzimy na boisku?

Zacznijmy od fundamentalnych statystyk:

Bilans: 12 - 15 (z czego trzy ostatnie spotkania przegrane, ale nadchodzi mecz z Bulls w stanie wojny domowej.

Konferencja: 8. miejsce (1.5 meczu straty do Hornets, 0.5 meczu przewagi nad grającymi coraz lepiej Miami Heat, do walki mogą chcieć też włączyć się Washington Wizards, czy też nawet Brooklyn Nets). Nawet przy słabszej formie, jeśli Magic chociaż trochę utrzymają tempo, to do końca sezonu będą liczyć się w walce o ostatnie premiowane miejsca w słabiutkiej konferencji.

Ofensywa: 27. miejsce w lidze (uff, brak rozgrywającego daje o sobie znać po raz pierwszy)

Defensywa: 15. miejsce w lidze, co prawdopodobnie trzyma ich tam, gdzie są.

Wyrównanie między tymi dwoma liczbami (-3.4 punkta) powoduje, że tak naprawdę Orlando oceniane jest jako 24. zespół w lidze, a nie jeden z 16 najlepszych. Gratulujemy Wschodowi zajebistego poziomu.

Przewidywania: FiveThirtyEight, które bierze pod uwagę zdrowie zespołu i przewidywaną trudność harmonogramu spotkań, widzi przyszłość Magic pesymistycznie (pomimo faktu, że teoretycznie Orlando do końca sezonu ma jedną z najłatwiejszych ścieżek w lidze). Według ich wyliczeń Magic ma 30% szans na awans do play-off, i zakończy sezon z bilansem 34-48. Lepszymi procentami mogą pochwalić się zespoły wymienione wcześniej, zwłaszcza ze względu na mniejszą dysproporcję między ofensywą i defensywą.

Najlepszy zawodnik: Nikola Vucevic omówiony bardziej szczegółowo w poście na temat wyścigu po MVP.

Kto gra ponad swoje zwyczajowe umiejętności: Patrz kategorię wcześniej. Możliwy jest jednak fakt, że NBA w obecnym kształcie po prostu podeszło Vucevicowi, będącemu w odpowiednim wieku i przejawiającemu talent już wcześniej.

Szukam więc odpowiedzi po rozlicznych statystykach, i oprócz tej rzucającej się w oczy ofensywy ciężko zdefiniować, gdzie dokładnie zmierza sezon Magic. Przyzwoicie zbierają piłki pod swoim koszem (14. miejsce w lidze), grają rozważnie (6. miejsce pośród najmniej tracących piłkę zespołów), i dosyć wolne tempo gry.
Hm, może gdzieś tutaj tkwi ta drzazga? Nie ma w NBA bezpośredniej korelacji między graniem szybko, i graniem wydajnie ofensywnie, ale taki zespół jak Magic, którego talent opiera się na szybkich i skocznych zawodnikach, powinien wykorzystywać każdą sytuację, aby pchać piłki do przodu. W przypadku gdy muszą zwolnić, a rywal ustawi swoją obronę, brak rozgrywającego z prawdziwego zdarzenia daje o sobie znać.

Co mogą zrobić zatem, aby poprawić ofensywę?

Po pierwsze, ktoś w Orlando mógłby wreszcie dać się sfaulować. Magic są najrzadziej(!) faulowanym zespołem w całej lidze, a przecież rzuty wolne to darmowe punkty. Dla przykładu, Los Angeles Clippers, lider tej kategorii, słyszy gwizdki przy 33% swoich akcji, Magic przy ledwo 19%. Co z tego, że całkiem nieźle idzie im rzucanie za trzy (35%, blisko ligowej średniej), skoro zdobywanie jakichkolwiek innych punktów to brodzenie po bagnach.

Do kolejnego ofensywnego kroku do przodu potrzeba przede wszystkim rozwoju Isaaca i Bamby. Na ten moment najważniejszą zębatką w maszynie jest Vucevic, i to akurat dobrze, bo radzi sobie z tym wzorowo. Nie wolno jednakże doprowadzić do momentu, gdy w młodym zespole więcej zadań w ataku biorą na siebie weterani Evan Fournier i Terence Ross, których następny bardzo dobry skład Magic już nie będzie zawierał.

Łatwo mówić o rozwoju młodych zawodników, kiedy wiedziano, że wybierając zarówno Isaaca, jak i Bambę postawiono ma niedokończone produkty. Relatywnie do swojej pozycji Mo i Jon mają najdłuższe ramiona i fundamentalne podstawy, aby pozytywnie dokładać się do kompetentnej obrony. Co prezentują jednak w ataku?

Kiedy na boisko wychodzi Bamba, to ofensywa tonie niczym Titanic. Magic z nim w składzie szorują po absolutnym dnie, nawet biorąc pod uwagę fakt, że 34% skuteczności za trzy u młodego, tak wysokiego centra to statystyka prawie niespotykana. Problem leży w tym, że Mo jeszcze nie umie nic innego. Ani nie porusza się sprytnie pod koszem, ani nie kończy efektownie alley-oopów (trzy w sezonie, przy 213 cm wzrostu), ani nie rzuca z półdystansu.
Wybaczamy mu, bo w pierwszym sezonie nie każdy zawodnik musi grać na takim spokoju jak Luka Doncic. 
Po stronie Isaaca wygląda to ... dziwniej, ale chyba tylko dlatego, że gra w lepszych kombinacjach z innymi zawodnikami. W przeciwieństwie do młodszego kolegi, Jon nie umie w ogóle rzucać z dystansu, i jeszcze mniej angażuje się w ofensywę. W jakiś sposób, w trakcie jego obecności na boisku, wskaźniki Magic wyglądają lepiej, ale to na pewno nie zasługa Isaaca.
Śmiesznie robi się kiedy obaj grają razem, bo wtedy tankują zespół do poziomu licealnego. Najskuteczniejsza piątka Magic nie zawiera żadnego z nich, co albo oznacza, że potrzebują czasu i zdrowia, albo Magic przestrzeliło swoje wybory w drafcie. Jestem zwolennikiem oceniania młodych zawodników dopiero po kilku latach, pytanie brzmi, czy zarząd Orlando wykaże tyle cierpliwości, zwłaszcza, że lepsi Gordon i Vucevic grają na tych samych pozycjach co młodzicy. W statystykach jedyne pozytywy znaleźć można, kiedy Gordon gra albo z Bambą, albo z Isaakiem, nigdy wszyscy na raz.

Dobra wiadomość? Przed nami jeszcze całkiem sporo sezonu, a to właśnie rookie i drugoroczniacy zdobywają wiedzę najszybciej. Przez katastrofalną ofensywę Orlando wpadnie jeszcze w niejeden dołek, gdzie zaczniemy ich szybko skreślać. Niespecjalnie ruchliwa konkurencja w konferencji powinna im pozwolić zachować nadzieje do samego końca. Nawet jeśli występ w play-off to punkt honoru dla Clifforda i spółki, to ważniejszym zadaniem jest obserwacja, jak rozwijają się wysokie wybory w drafcie. Od ósmego miejsca wolałbym, żeby Isaac nauczył się rzucać, a Bamba wykorzystywał swoje warunki fizyczne. Jeśli jednak będą mieli okazję wyczarować play-off bez większego nakładu many, to proszę kontynuować

Michał

czwartek, 6 grudnia 2018

Wyścig po MVP

Drogi Mateuszu,

Będąc w 1/3 sezonu zasadniczego, możemy powolutku zacząć spekulować na temat tego, kto zasługuje na nagrody. Oczywiście, nikt nie jest w stanie włożyć statuetki do swojego sejfu po 26 spotkaniach, jednakże pewne zarysowane trendy często da się ekstrapolować na resztę sezonu. W przypadku nagrody dla najbardziej wartościowego zawodnika w sezonie zasadniczym, kandydaci z grudnia często wracają do konwersacji w maju. Jak jednak określić "wartościowość"?

Dla głosujących na MVP, przy wyborze kandydatów, do gry wchodzą różne składniki. Czasami wszystko zależy od fabuły, którą napisał w konkretnym sezonie dany zawodnik. Gdy Derrick Rose przyjmował honory w 2011, jawił się jako młody zbawca ligi, potrafiący odebrać prymat niepodzielnie dominującemu LeBronowi Jamesowi. Nawet jeśli statystyczne rezultaty Rose'a nie psuły matematycznych wzorów analitykom opisującym grę (25pkt/8as/4zb, na dosyć niskiej skuteczności z gry), to ponieważ poprowadził Chicago Bulls do pierwszego miejsca w konferencji, w sezonie zasadniczym, przywracając franczyzie blask, część ekspertów wolała zagłosować na niego, niż trzeci raz z rzędu na LeBrona. Od tego (kontrowersyjnego) sezonu wyznaczamy limes obserwowania kryteriów, które obrałem przy tworzeniu listy. Skrajne wartości pozwolą wyeliminować zawodników nie zasługujących na nagrodę, oraz budowaniu spójnej narracji i zasad mojego głosowania od początku do końca. Po drodze opiszę, na jakie kryteria mocniej zwracają uwagę niektórzy głosujący, i dzięki temu zostaniemy ze skróconą listą zawodników, wśród których subiektywnie wybiorę najlepszego do tej pory zawodnika sezonu.

1. Oparcie wstępnej listy o PER

PER to wzór stworzony przez obecnego wiceprezydenta Memphis Grizzlies, Johna Hollingera. Kiedy jeszcze był statystykiem i autorem pracującym dla ESPN, sprowadził wszystkie liczby z box-score'a do jednego, wygodnego numeru, dającego nam do zrozumienia jak dobrze radzi sobie dany zawodnik w konkretnym sezonie.
15 wyznacza średnią ligową, 20-25 poziom All-Star, a 25-32 sezon wybitny. Jak zawsze, sprowadzanie skomplikowanej tematyki do prostej odpowiedzi zawiera poważne błędy i uproszczenia. PER premiuje dużych, dobrze zbierających piłkę zawodników, i nie docenia obrony. Kiedy najlepszy sezon pod względem PER należy jednak do Michaela Jordana, a doroczne listy 20-30 najlepszych zawodników nie zawierają specjalnych anomalii, musi to oznaczać, że PER coś robi dobrze. 

Kiedy Rose wygrywał MVP, jego PER wyniosło 23.72 punkta. Wystarczyło mu to na 9. miejsce w lidze (pierwszy był LeBron, a przed Rosem między innymi Dwight Howard, lol). Ustalając dolną granicę na takiej wartości i segregując według niej listę, zostaje nam dziewiętnastu zawodników. Największy kwiatek? Boban Marjanovic z Los Angeles Clippers, który zawsze gra 10 produktywnych minut na mecz, lecz jest zbyt duży i nieruchliwy, aby zostawać na boisku na dłużej. Poza nim niespodziewanie na liście znajdują się energetyczni gracze podkoszowi, zazwyczaj nie marnujący rzutów, i nie podejmujący ryzykownych decyzji na boisku: Montrezl Harrell (Clippers), Clint Capela (Rockets), Nerlens Noel (Thunder), Domantas Sabonis (Pacers), Jusuf Nurkic (Blazers). Ich też od razu wykreślam, jednocześnie doceniając zasługi zespołowe. Nie od nich zależy jednak prawdziwy sukces zespołu. Gdyby któryś z nich okazał się typową gwiazdą, potwierdzając swoje umiejętności przy rozszerzonych wymaganiach, to oczywiście wróci na tę listę.

Na ten moment pozostaje w dyskusji trzynastu koszykarzy.

1. Anthony Davis
2. Giannis Antetokounmpo
3. Kevin Durant
4. Stephen Curry
5. Nikola Vucevic (WHO?)
6. James Harden
7. LeBron James
8. Joel Embiid
9. Nikola Jokic
10. Kawhi Leonard
11. Damian Lillard
12. Rudy Gobert
13. Kyrie Irving

Przejdźmy do progu eliminacyjnego numer 2.

2. Wynik zespołowy

Nie będę wchodził w debatę, czy ciągnięcie słabego zespołu do przyzwoitego rezultatu jest trudniejszym zadaniem, niż zmiana bardzo dobrego składu w kandydata do tytułu. Głosujący (z nielicznymi wyjątkami) uznają, że w sezonie zasadniczym należy wynagradzać wygrywanie. Praktycznie każdy MVP pochodzi z zespołu, który skończył sezon z 55 zwycięstwami. Na całe szczęście, kiedy Westbrook łamał rekordy triple-double Oscara Robertsona, stworzył nam furtkę na wpuszczenie zawodników, których koledzy z drużyny nie domagają. W 2017, Oklahoma City Thunder wygrała "zaledwie" 57% swoich spotkań, zajmując 6. miejsce w konferencji. Od tej granicy zaczniemy zatem patrzeć na potencjalnych MVP. Nie wróży to dobrze dla niektórych.

Od razu robi się przykro, bo musimy wykreślić Davisa. New Orleans Pelicans po piorunującym starcie, doczołgali się zaledwie do bilansu 12 - 13. W żadnym wypadku nie jest to wina AD, który robi co może, aby łatać dziury w obrusie defensywy, jednocześnie imponując pełnym zaangażowaniem w ofensywę. Kiedy nastąpi moment, że Davis odejdzie z Pelicans, nie wygrywając chociaż jednej indywidualnej nagrody, całą winę położymy na organizacji i przeniesiemy ją do Seattle. 

Następny leci Nikola Vucevic, z i tak zaskakującego zespołu Orlando Magic. Jego obecność szokuje, ponieważ to 28-letni zawodnik, po którym spodziewano się, że dotarł do krańca swoich możliwości. W tym sezonie Czarnogórzec jest nie do powstrzymania pod koszem, zaczął regularnie trafiać za trzy, a jego koledzy korzystają z 3.5 asysty na mecz. Relatywnie do oczekiwań Magic osiągnęli znakomity rezultat. Jeśli będą kontynuować zwyciężanie, to Vooch następnym razem nie odpadnie na tym etapie listy. Nie spodziewam się, że dotrze do jej szczytu (zwłaszcza jeśli zaliczy spodziewaną regresję celności za trzy), ale szacunek za robienie niespodzianek w lidze, w której teoretycznie znamy głównych bohaterów.

Do widzenia James Harden - Rockets nie mogą znaleźć formy, cały czas oscylując wokół 50% wygranych. Harden już prawie na pewno nie wygra tej nagrody w swojej karierze, zwłaszcza, że kilku młodszych zawodników wyrosło z jego cienia, a Chris Paul (na czteroletnim kontrakcie) zestarzał się z dnia na dzień, stawiając brodatego przed trudnym zadaniem niesienia zespołu na swoich ramionach. 

Damian Lillard również wypada, przede wszystkim ze względu na słabe dla Portland ostatnie dwa tygodnie. Trail Blazers znajdują się jednak tuż przed sztucznie wyznaczoną przeze mnie granicą, i mają charakterny, zgrany skład. Z przyjemnością powitam w szeregu kandydatów następnym razem. 

Nie upierałbym się, gdyby ktoś chciał wstawić Rudy'ego Goberta do ekipy dużych, energetycznych kolesi, o której pisałem w paragrafie o PER. Jego zadania, na pierwszy rzut oka, opierają się na tych samych zasadach, co na przykład Clinta Capeli. Różnica jest taka, że Gobert jest najważniejszym zawodnikiem w drużynie (może obok Donovana Mitchella). Od jego gry w defensywie zależy postawa całego zespołu, a rola Francuza w ofensywie rośnie z roku na rok. Eliminując go dopiero teraz chciałem zauważyć i docenić, jak nietypowy zawodnik może należeć do elity ligi. Na przyszłość spodziewam się też, że Utah nie będzie za Sacramento Kings.

Boston zaczyna wracać na właściwe tory, ale cały czas brakuje im jednego zwycięstwa do 57%, plus Kyrie Irving ma najniższe PER z całej omawianej ekipy, i nie wiadomo, czy to on jest najlepszym zawodnikiem w zespole. 

Pozostali: Giannis, Durant, Curry, James, Embiid, Jokic, Leonard

3. Za mało spotkań

MVP musi grać bez przeszkód. Przy dobrym zdrowiu zarówno Kawhi, jak i Steph wrócą na tę listę z hukiem.

Pozostali: Giannis, Durant, James, Embiid, Jokic.

Subiektywny ranking pięknej pięcioosobowej ekipy

5. Nikola Jokic - Denver Nuggets przewodzą konferencji zachodniej, między innymi dzięki temu, że przewodzi im najlepiej podający center w historii. 7.5 asysty na mecz? Niektórzy rozgrywający powinni wrócić do domu, spojrzeć w lustro, i się zawstydzić. Przez osobowość Jokica, nie do końca wiadomo, czy chce brać na swoje barki tytuł najważniejszego zawodnika Nuggets, do tego jeszcze nie wstrzelił się za 3, plus gra zaledwie 29.7 minuty na mecz, stąd ostatnie miejsce wśród elity.

4. LeBron James - Po chaotycznym początku sezonu, Bron przejął kontrolę nad działaniami Lakers, co zaowocowało awansem w tabeli. W tym sezonie James imponuje przede wszystkim zdobywaniem punktów, za to zaliczył drobny zjazd w asystach i zbiórkach. Wiem, że najlepsze jeszcze przed Los Angeles, zwłaszcza, gdy Król pozna się lepiej z nowymi dworzanami, albo gdy Lakersi dokonają spodziewanego transferu. Dlatego zostawiam LeBrona na czwartym miejscu, chcąc zachęcić go do dalszej, wytężonej pracy.

3. Kevin Durant - W trakcie nieobecności Curry'ego, Golden State stracili trochę ze swojego czaru, a Durant zdążył pokłócić się z Draymondem Greenem. Nie zmienia to faktu, że Warriors mają lepszy bilans niż Lakers, KD rzuca więcej punktów, i ma prawie tyle samo asyst i zbiórek co LeBron. Zobaczymy, na ile podzieli się rolami ze Stephem po jego powrocie.

2. Joel Embiid - Odpukujemy w niemalowane, chyba nie ma nic strukturalnie złego ze zdrowiem Joela. Uczciwie przepracował okres przygotowawczy, gra 34.5 minuty na mecz i dewastuje kolejnych centrów. Ponieważ Embiid podjął grę w kosza stosunkowo późno, wydaje się, że co mecz uczy się jakiegoś nowego manewru. 27 punktów/13.5 zbiórki/3.5 asysty i 2 bloki to są liczby godne Shaqa w prime. Dodatkowo Embiid trafia rzuty wolne, i sam w sobie tworzy znakomitą obronę. Strach pomyśleć jak może wyglądać liga, kiedy Embiid wskoczy na 35% za trzy, zamiast dotychczasowych 30. 

1. Giannis Antetokounmpo - Daję drobną przewagę Giannisowi, ponieważ Milwaukee kiedy wygrywa, to absolutnie dewastuje przeciwników. Ostatnio Bucks troszkę zwolnili, pozwalając sobie na przegranie kilku meczów, ale nie odbiera to niczego kandydaturze Antetokounmpo. Wszystkie liczby równają się tym, które wykręca Embiid, przy czym Giannis potrafi też rozprowadzić akcję niczym rasowy rozgrywający (6 asyst na mecz). Sytuacja może wyglądać tak, że obaj będą zamieniać się pierwszym i drugim miejscem do końca sezonu. Na ten moment, moim zdaniem, bardziej wartościowy jest Grek, ale Kameruńczyk nie skończył pisać swojej historii.

Michał