niedziela, 13 maja 2018

Czy odważysz się postawić przeciwko LeBronowi?


Drogi Mateuszu,

Mimo, że mój typek na finał Zachodu wskazuje, że jestem przekonany o zwycięstwie Golden State Warriors, to i tak uważam, że obie serie niosą ze sobą dużą możliwość niespodzianki. Z tym, że o ile wybór na Zachodzie mogę sobie jakoś racjonalnie wytłumaczyć, to na Wschodzie o wiele ciężej mi się zdecydować.

Wszystko sprowadza się do tego, czy wierzę w dotąd niepokonaną kartę LeBron (+4 do gadzich przeciwników), czy w znakomicie trenowany kolektyw Boston Celtics? Cavaliers wyglądali tragicznie w pierwszej rundzie, nieprzekonująco przechodząc niedoświadczony zespół Pacers, negując wszystkie pozytywne słowa wypowiedziane o odświeżonym zespole po śródrocznych transferach. Nikt ze sprowadzonych w lutym zawodników nie dołożył swojej cegiełki w tej serii, zmuszając Ty Lue do wystawiania ekipy LeBron, i starzy dobrzy znajomi, na plecach których Cavaliers przesmyknęli się do drugiej rundy. Tam oczekiwali Toronto Raptors, którzy dokonali rozległych zmian w systemie gry, ustawiając działo z trójkami w kierunku Cleveland. Na nic się to nie zdało, bo LeBron wsadził rękę w ich klatę, i na żywca wydarł im serce, potrzebując na to mniej magicznej mocy, niż Mola Ram.
Dodatkowo, sam sobie podwyższył poziom trudności - w meczu nr 2 sprawdził jak często może trafiać MJ-owskiego fadeawaya (stajesz na przeciwko obrońcy, i oddajesz rzut odskakując od kosza, opadając; MJ zbudował na tym całą staroczłowiekową część swojej kariery). Odpowiedź brzmi 7.
W trzecim spotkaniu wszystko wskazywało na dogrywkę, ale LeBron miał pomysł. 8 sekund przed końcem meczu zaczął dryblować spod swojego kosza (niezbyt szybko). Gdy na zegarze zostały 4 sekundy dopiero przekraczał połowę boiska. Potem spokojnie wszedł do półdystansu, niezbyt precyzyjnie obrócony w stronę kosza, ponieważ jego nogi wskazywały w publiczność, tors 45 stopni dalej, a tylko ramiona i głowa skierowały się ku celowi. Około sekundy do końca meczu, LeBron jedną ręką pchnął piłkę w kierunku wysokiego punktu na tablicy, gdzie po odbiciu delikatnie wpadła do kosza, kończąc marzenia Raptors o szansach w tej serii. Następnie, dokładając troszkę soli do rany, kamera pokazała Kyle Lowry bliskiego łez, obrazując w ten sposób symboliczną relację LeBron = Raptors. 

Pytanie brzmi, czy Boston siedzi tak samo głęboko w kieszeni Jamesa? W poprzednich latach dostawali wciry bez pardonsu, w tym roku grają bez swoich dwóch potencjalnie najlepszych zawodników, ale też w całych play-off pokazują serce, i wyciągają wygrane mecze z kapelusza. W trudnej serii z Milwaukee mogli odpaść, gdyby tylko na przeciwnej ławce siedział prawdziwy trener. W półfinale konferencji Philadelphię stawiano w roli faworyta, i mimo, że wynik (4-1) wskazuje na znaczną przewagę Bostonu, to tak naprawdę tylko jedno spotkanie wygrali przekonująco. Pozostałe mecze Boston wydarł 76ers z niedoświadczonych rąk, zachowując chłodną głowę w decydujących momentach. Jeśli przejrzeć blogosferę, to opanowanie Bostonu emanowało przede wszystkim od trenera Brada Stevensa, który został obwieszczony geniuszem, profesorem, najlepszym trenerem w lidze, i czarodziejem. Strategiczne manewry, oraz rozwój zawodników, na których nikt nie liczył spowodowały, że nawet stając naprzeciw rozpędzonego LeBrona nikt nie wyklucza Bostonu bez Kyrie Irvinga i Gordona Haywarda. 

Żeby tak się stało Celtics muszą odpowiedzieć sobie na następujące pytania:

Czy ktoś może chociaż minimalnie przeciwstawić się Thanos... LeBronowi?

Spojrzyjmy:

1. Jaylen Brown - warunki fizyczne wystarczające na to, żeby stanąć na drodze Jamesa, ale potyczki z przeszłości wskazują, że Bron nadal jest dla niego za silny. Brown w tych play-off zdobył mnóstwo doświadczenia, i awansował przynajmniej dwa poziomy, ale teraz staje w obliczu naprawdę groźnego bossa, i może zabraknąć mu trochę umiejętności.

2. Jayson Tatum - rookie, bez masy na LeBrona. 

3. Marcus Smart - znakomity defensor, ale brakuje mu wzrostu. Frustrujący dla przeciwników zawodnik, ze względu na to, że jego model obrony to stanie tak blisko przeciwnika, że praktycznie chodzą w tych samych szortach. LeBron pokona go mózgiem.

4. Marcus Morris - pan Marcus twierdzi, że w lidze jest tylko dwóch znakomitych obrońców Jamesa. Kawhi Leonard, i właśnie on. Zgadzam się z nim w 50%.

5. Semi Ojeleye (sprawdź sobie jego pełne imię na wikipedii) - dobrze "zbudowany" rookie, który może postawić masę na drodze LeBrona. Znany również jako 6 darmowych fauli.

6. Al Horford - nie spodziewam się takiej konfiguracji często, bo Al chyba jest za wolny na to, żeby trzymać się Jamesa na obwodzie, plus może mieć koszmary z czasów Atlanty.

Cała liga zastanawia się nad tym, czy istnieje możliwość zwolnienia LeBrona, i Boston nie jest wyjątkiem. Jak widzisz, mam wątpliwości co do wszystkich zawodników, ale też zwróć uwagę, że wymieniłem potencjalnych 6 obrońców, co oznacza, że niczym Planetarianie, mogą wygrać ten pojedynek zespołowo. Zakładamy jednak, że LeBron rozegra tę serię na przynajmniej normalnym swoim poziomie (28 pkt/8as/9zb).

Czy wobec tego Boston zatrzyma minionków LeBrona?

Tutaj sytuacja wygląda znacznie bardziej optymistycznie dla Bostonu, ponieważ eskadra orła z Kevinem Love i Kylem Korverem na czele zaczęła prezentować troszkę więcej dopiero w serii z Raptors, a Celtics są zdecydowanie lepiej przygotowani do obrony linii rzutów za trzy punkty, która stanowi klucz do ofensywy Cavaliers. Z drugiej strony Love dysponuje arsenałem, którym może pokarać Boston, aktywując akcje dwójkowe z LeBronem, Korverem, czy Georgem Hillem, walcząc z podkoszowymi zawodnikami Celtics, i rozdając podania z tej półdystansowej strefy po lewej stronie linii od rzutów wolnych. Reszta kolegów Brona musi stanąć na wysokości zadania, a ich zadaniem minimum będzie trafiać czyste rzuty. W każdym meczu Cleveland kluczowe jest te 5 minut, kiedy LeBrona nie ma na boisku. Jeśli Cavs ten moment zagrają na remis, to przewaga leży po ich stronie. 

Mimo, że nie czuję się w gotowości do napisania hagiografii Brada Stevensa (jeszcze), to wiem, że potrafi on dostosowywać taktykę zespołu z akcji na akcję. Jak tylko zobaczy, że coś Bostonowi nie wychodzi, to taktyczny superkomputer wypluje inne rozwiązanie. Ze względu na przetrzebiony skład liczba rzeczonych rozwiązań jest ograniczona, ale zmuszanie Jamesa i spółki do dostosowania podejścia to dobry sposób na wybicie ich z rytmu. Stevens także bez wahania wskaże swoim zawodnikom słabe punkty obronne Cavaliers (np. Korver) i bezlitośnie skieruje tam ofensywne akcje, być może kierując Ty Lue do zdejmowania najwydajniejszych ofensywnie piątek z boiska. 

Seria Bostonu z 76ers lekko zachwiała moją wiarą, że top-end talent przeważa w play-off, ale Philadelphia nie dysponowała też doświadczeniem Cavaliers (i LeBronem). James musi kiedyś przegrać we wschodniej konferencji, i nie wątpię, że Celtics postawią ultratrudne warunki, ale to jeszcze nie ten rok. 

Cleveland Cavaliers - Boston Celtics 4 - 2

Typki w komentarzu,

Michał





czwartek, 10 maja 2018

Przedwczesne finały - Houston Rockets - Golden State Warriors

Drogi Mateuszu,

Poznaliśmy finalistów na zachodzie, i zgodnie z przewidywaniami po jednej stronie barykady staną Houston Rockets, z Jamesem Hardenem, Chrisem Paulem i matematyką na czele, a po drugiej Golden State Warriors, leniwie zmierzający po swój trzeci tytuł w przeciągu czterech lat.

Patrząc na sezon poprzez pryzmat wydajności ofensywy, defensywy i ilości zwycięstw obu zespołów, to dostajemy najlepsze danie w momencie, kiedy powinniśmy dopiero spożywać rozbudzającą apetyt zupkę. Rockets zdominowali sezon zasadniczy na bazie współpracy swoich dwóch rozgrywających - Jamesa Hardena, i sprowadzonego latem Chrisa Paula. Maksymalizując wszystkie mocne strony swojego składu, Houston gra jak żaden inny zespół w lidze, oddając więcej rzutów za trzy niż za dwa, i zdobywając masę punktów z linii rzutów wolnych. W zeszłym sezonie ten matematyczny model rozsypał się w półfinale, kiedy Spurs zdecydowali, że zostawią Rockets pełną swobodę w półdystansie, ale agresywnie zaatakują rzucających za trzy i atakujących kosz zawodników. Wyczerpanemu Hardenowi nie starczyło sił, aby wymyślić sposób na strategię Spurs, i dlatego Houston rozczarowująco pożegnało się z sezonem. Daryl Morey sprowadzeniem Chrisa Paula dodał alternatywny styl potrzebny wtedy, kiedy dominujący sposób grania Rockets przestaje funkcjonować.

To trochę tak samo jak w piłce, wiadomo, że optymalnym modelem gry jest system Barcelony dążący do budowania akcji po ziemi, kierujących płaskie piłki w pole karne, bo z bliska przecież łatwiej trafić. Wszystkie statystyki za to wskazują, że nie opłaca się wrzucać ze skrzydeł, ponieważ rzadko która piłka znajduje adresata, a i skuteczność napastników w takiej sytuacji się obniża. Statystyka przestaje się liczyć, kiedy z tego skrzydła wrzuca na przykład David Beckham. W tej analogii Christ Paul jest Beckhamem półdystansu.

Do tego połączenie Harden-Paul okazało się mniej konfliktowe, niż oczekiwano przed sezonem. Obaj zawodnicy lubią długo prowadzić piłkę, szukając dziur w defensywie, a kiedy samodzielnie nie rozprowadzają akcji, to odbiera im się trochę supermocy. Houston rozwiązało ten problem na dwa sposoby. Po pierwsze, gwarantując, że każdy z rozgrywających otrzymuje przynajmniej kilkanaście minut na boisku jako jedyny inicjator ofensywy, dając szansę Paulowi przeprowadzać akcje w jego ulubiony, pedantyczny sposób, a Hardenowi szykując miejsce na improwizację. Po drugie, gdy grają razem, Paul, dzięki swojej celności za trzy, bardzo dobrze sprawdza się jako zawodnik poruszający się bez piłki. W całej jego karierze, nikt nie szykował Paulowi tak czystych rzutów, jak w tym sezonie Harden. Sam CP3 powiedział, że odciążyło go to mentalnie z wielu obowiązków, pozwalając mu maksymalizować jego czas na boisku, i oszczędzając energię na play-off. Reszta drużyny wkomponowuje się w strategię założoną przez Moreya i trenera D'Antoniego, albo wchodząc z impetem pod kosz, gdzie Paul i Harden dostarczają dobre podania, albo trafiając za trzy. Na Capelę, Tuckera, Arizę, Gordona, i Mbah a Moute spadają też najcięższe zadania defensywne. Dzięki takiej konstrukcji zespołu ofensywa pozostaje najlepszą bronią Rockets, ale i w obronie potrafią zaskoczyć (w sezonie zasadniczym Houston utrzymało się w top 10 najwydajniejszych defensywnie zespołów).

Największym problemem Houston jest to, że ich rywal w niczym nie ustępuje (a może nawet imponuje bardziej) w ataku, a gdy stara się w obronie, to trafia do stratosfery z innymi historycznie wielkimi zespołami. Golden State Warriors wykorzystują te wszystkie elementy, które działają w Houston, a do tego dysponują jeszcze bogatszym arsenałem. Ten sam bagaż ofensywny, który w Rockets rozkłada się na dwóch głównych aktorów, w Warriors można podzielić na czterech. Motorem napędowym są oczywiście Curry i Durant, ale dodają taki wymiar w ataku, którym Houston nie może się pochwalić. Steph samą obecnością na boisku nagina cały plan defensywny przeciwnika, bo jego rzut ma praktycznie nieograniczony zasięg. Wysokość Duranta i jego umiejętności pozwalają mu praktycznie ignorować broniących go zawodników. Green odpowiada za rozprowadzanie piłki między wszystkimi stronami boiska, a Thompsona znajdziemy w ciągłym ruchu szukającym czystych pozycji, po to, by złamać serca kibicom drużyny przeciwnej, po tym, gdy trafi czwarty rzut z rzędu. Nawet zawodnicy poboczni zdają się korzystać z systemu Warriors, bo w każdym momencie meczu swoje może dołożyć Iguodala, McGee, Looney, West, czy Pachulia.

Rockets wygrali sezon zasadniczy, walcząc o to, aby w potencjalnym finale konferencji utrzymać przewagę własnego boiska. Golden State bardziej zależało na tym, aby dowieźć cały skład w zdrowiu, zwłaszcza, że kilka razy w tym sezonie wróciły koszmary dotyczące kostek Stepha Curry, który na domiar złego pod koniec sezonu nadwyrężył kolano. Pomimo ewidentnego znudzenia, i szukania motywacji, Warriors i tak wygrali 58 spotkań raz po raz dociskając gazu, przywracając wspomnienie dominującego zespołu z poprzednich play-off. Myślę, że Houston stać na to, by przynajmniej w jednym meczu matematyka stała po ich stronie, i trafiając 20 trójek mogą wygrać (podobnie zresztą jak Cleveland w finałach w zeszłym roku). Całościowo, w prawie wszystkich elementach wypadają jednak słabiej niż Warriors, a ich atuty zdecydowanie łatwiej ograniczyć dobrze przygotowaną obroną. W sezonie zasadniczym wszystkie mecze toczyły się na wyrównanym poziomie (Rockets wygrali serię 2-1), ale w każdym spotkaniu brakowało przynajmniej jednego kluczowego zawodnika po jednej, czy po drugiej stronie. W samych play-off widać, że Warriors brakuje ognia, bo nikt nie rzuca im wyzwania, także jeśli Houston wyjdzie bardzo ostro w pierwszym meczu, to mogą obudzić lwa i źle na tym wyjść.

Dla emocji i widowiska Rockets muszą postawić się Warriors jak najmocniej. Mam wątpliwości, czy na takiej scenie nie wrócą demony Chrisa Paula i Jamesa Hardena, a doświadczony duet Curry i Durant obnaży słabości defensywne Houston. Serię zaczniemy w Teksasie, i jeśli Rockets nie wyjadą stamtąd przynajmniej z 1-1 (a jeśli chcą wygrać, to nie mogą oddać przewagi własnego boiska), to wielce oczekiwany finał konferencji może okazać się grubym rozczarowaniem.

Houston Rockets - Golden State Warriors 1:4

Zapraszam do podania własnego typka w komentarzu.

Michał

P.S. Boston dzisiaj rano potwierdził RSVP od LeBrona Jamesa w finale konferencji wschodniej. Typek na tę serię na dniach.

środa, 2 maja 2018

Gdzie się typki spieszą, tam się buksi cieszą


Drogi Mateuszu,

Spójrzmy jak poszło nam typowanie w pierwszej rundzie:

Michał: 5 wyników trafionych, w tym 2 dokładnie. Poległem przede wszystkim za zachodniej konferencji, nie wierząc w Jazz i Pelicans.

Mateusz: 5, w tym 3 dokładnie. Dałeś szansę Timberwolves odebrać jeden meczyk Houston i dokonali tego.

Jack: 7, ale żadnego wyniku dokładnie. Okazuje się, że trzeba było jeszcze mocniej wierzyć w Utah (szkoda, że będą musieli się za tydzień pożegnać z sezonem, bo Houston wygląda na nie do zatrzymania)

Troszeczkę komentarza do poszczególnych serii, i usprawiedliwienia (zapomnijcie, nigdy nie należy mieć żadnych wymówek).

Toronto Raptors - Washington Wizards

To, że Toronto nie przeżyło kolejnego koszmaru z Wizards wyniknęło ze starcia dwóch sił: Po jednej stronie Toronto z nową osobowością, częściej podające, z najmocniejszą ławką w lidze, i po raz pierwszy pewnie grającymi gwiazdami (Lowry i DeRozan), a po drugiej wewnętrznie skłócony, utalentowany zespół Wizards, którzy w erze Walla, Beal i spółka nigdy nie dotarli do takiego poziomu, jakiego oczekują od nich znudzeni fani. Play-off zazwyczaj promuje zespoły, w których supergwiazdy odgrywają najważniejszą rolę, ale w tym wypadku nawet bardzo dobra gra Johna Walla okazała się niewystarczająca na konsekwencję i głębię składu Raptors. Nie było tak, że w którymkolwiek spotkaniu Toronto pozostawiło Wizards bez złudzeń, a przy trochę lepiej nastawionych celownikach, to mielibyśmy bardziej zaciętą serię, ale tak naprawdę Waszyngton potrzebuje trochę przewietrzenia. Mylą się jednak polskie serwisy sportowe sugerujące, że na 100% skończyła się era Marcina Gortata w Wizards, bo Polish Hammer w następnym sezonie zarobi 15 baniek, a żyjemy w erze, gdzie jego gatunek centra trochę odchodzi do lamusa, i zarabia raczej 5 milionów na sezon. Jeśli Wizards go wytransferują, to nie ze względów sportowych, ale dlatego, że partnerowi transferowemu będzie się to opłacać finansowo (kontrakt Gortata kończy się w lecie 2019, czyszcząc miejsce na inne pensje).

Boston Celtics - Milwaukee Bucks

Ta seria pokazuje, że posiadanie dobrego trenera to luksusowa sytuacja i przewaga nad być, albo nie być. Brad Stevens poukładał Celtics wokół Jaylena Browna i Ala Horforda, zapominając o tym, że tam, gdzieś daleko w odwodzie stoją niecierpliwie czekający na powrót Kyrie Irving i Gordon Hayward (swoją drogą Boston w przyszłym sezonie będzie absolutnym potworem). Naprzeciwko Stevensa stanął Joe Prunty, którego jest mi trochę szkoda, bo śmiał się z jego nauczycielowego wyglądu, rotacji zawodnikami i amnezji na rozwiązania, które pomagały Bucks. W kilku meczach skład Milwaukee, któremu Celtics nie mogli się przeciwstawić, ustawia Giannisa na pozycji centra, a wokół niego czterech strzelców z dystansu. Takie rozwiązanie nie wchodzi w grę na cały mecz, ponieważ Giannis nie waży tyle, aby walczyć z większymi od siebie zawodnikami przez 35 minut, ale gdyby umiejętnie taką piątkę wykorzystać, zamiast uparcie grać 40-letnim Jasonem Terry, i konsekwentnie wystawiać słabo odnajdującego na boisku się Johna Hensona, to praktycznie kryminał. Szacunek dla Giannisa, że dowiózł trzy spotkania dla Bucks, ale w realnym świecie z prawdziwym trenerem w następnej rundzie oglądalibyśmy Jelenie.

Philadelphia 76ers - Miami Heat

Podobna sytuacja, jak u góry. Erik Spoelstra z Miami nie posiada drużyny wypełnionej po brzegi talentem, ale zawsze składa z niej takiego robota, który zamiast pięknie atakować, to profesjonalnie wchodzi w drogę swoim przeciwnikom, zmuszając ich do popełnienia błędów. Różnica polegała na tym, że Brett Brown to prawdziwy trener, umiejący reagować na wydarzenia na boisku, a Joel Embiid (który wrócił dopiero w meczu nr 3) i Ben Simmons razem, stanowią więcej niż sam Giannis. Philly przyjęła jednego w papę na otrzeźwienie od Bostonu na otwarcie drugiej rundy, i zobaczymy jak to pójdzie dalej.

Cleveland Cavaliers - Indiana Pacers

Obserwujcie znakomitość LeBrona Jamesa uważnie, bo Cleveland to nawet nie skład węgla i papy, bo węgiel jest przecież przydatny. Każda minuta, kiedy LeBron siedziała na ławce groziła zatonięciem Titanica, a gdy wracał to sam przesuwał z drogi górę lodową. Pacers okazali się dobrą + drużyną z wielkim sercem, ale przy takim przeciwniku w play-off trzeba wykorzystywać wszystkie szanse, a oni przynajmniej dwa spotkania przegrali na własne życzenie. Skład Indiany wygląda na rozwojowy, więc mam nadzieję, że spotkamy ich na podobnym etapie, przeciwko łatwiejszemu rywali w przyszłym sezonie, ale opowieść ich tegorocznego występu to może też być jednostrzałowiec (chociaż chuj z tym, właśnie spojrzałem na resztę Wschodu, i nie ma szans, żeby ktoś tam wypalił przed nich - największe szanse daję Knicks i Bulls, w zależności od rozegrania draftu).

Houston Rockets - Minnesota Timberwolves

I po co nie dali wejść Denver Nuggets, jak tak mieli zagrać? Ucierpiała reputacja Toma Thibodeau i Karla-Anthony Townsa. 

Golden State Warriors - San Antonio Spurs

Spurs to zupełne przeciwieństwo Timberwolves w tej serii. Talentu zdecydowanie mniej, zwłaszcza, że Kawhi Leonard cały czas siedzi w Nowym Jorku, boli go udo, doradzają mu bardzo złe duszki (najgorszy jest wujem, który ma "dobre" porady i chce dla siostrzeńca jak "najlepiej"), 40-letni Manu Ginobili przygotowuje się 48 godzin, żeby zagrać 20 minut, a oprócz Aldridge'a reszta drużyny to no-name'y. Na dodatek do tego wszystkiego, w trakcie serii okazuje się, że zmarła chorująca od wielu lat żona Gregga Popovicha, Erin. Gregg słusznie zostawia sport i wraca do rodziny, San Antonio pogrąża się w żałobie, a drużynę przejmuje Ettore Messina. A i tak zawodnikom ciągle wystarcza odwagi i ducha, żeby przynajmniej postawić się Golden State (może nie tak poważnie, ale mimo, że wynik taki sam co w serii wyżej, to jednak posmak pozostał zupełnie inny). Niestety nie wiadomo co z przyszłością zarówno Leonarda, jak i Popovicha, ale szczerze kibicuję, żeby San Antonio odbudowało się jak najszybciej. Z drugiej strony Golden State zagrało bez Stephena Curry'ego leczącego kolano, i tak naprawdę jadąc na 2., czasami 3. biegu przekonało mnie, że pędzi po prawie gwarantowane mistrzostwo, chyba że Houston pokonają wszystkie play-offowe demony. 

Portland Trail Blazers - New Orleans Pelicans

Ufff, zarząd Portland mówi, że nie będą panikować i dokonywać pochopnych zmian, ale te dźwięki, które słyszycie z daleka, to tłum ekspertów doradzających jakim trenerem zastąpić Terry'ego Stottsa, którego z dwójki Damian Lillard - C.J. McCollum wytransferować, i jaki otrzymać za nich zwrot, oraz jak wysoki kontrakt zaoferować Jusufowi Nurkiciowi. Ja jednak jestem zdania, że Portland trafiło na ewidentnie nie pasującego im przeciwnika, nie mają np. kim bronić Anthony Davisa, a nikt nie spodziewał się też, że Rajon Rondo wróci, a Jrue Holiday osiągnie tak wysoki, gwiazdorski poziom. Dame i C.J. (po części ze względu na wzmożoną obronę Pels) rzadziej trafiali niż w sezonie regularnym, i nigdy nie odnaleźli tego rytmu dającego im szansę odwrócić losy każdego meczu. 4-0 to szokujący wynik, ale widzę pozytyw np. w rozwoju Zacha Collinsa, pierwszoroczniaka, który pokazał mi kilka rzeczy, dzięki którym optymistycznie zapatruję się na jego rozwój w przyszłym sezonie. Po stronie Pelicans pewna wygrana zbudowała dobrą wolę i nadzieję na to, że może z Demarcusem Cousinsem ze zdrowym Achillesem, ten zespół może zajść jeszcze dalej? Na razie Golden State pokazują im, że droga na szczyt daleka i ciernista, ale wiara w pozostanie AD w Nowym Orleanie troszeczkę wzrosła.

Utah Jazz - Oklahoma City Thunder

Nigdy nie należałem do fanklubu Carmelo Anthony'ego. Manewry karierowe zrozumiem – wymusił przeniesienie się do największego miasta w Stanach (teoria spiskowa głosi, że za tym ruchem stała jego żona, półcelebrytka), zarobił tryliony bimbalionów, nigdy nie podpisując kontraktu za grosik mniej niż mu się należało, i czasem se awansował do play-off. Wkurzał mnie jako zawodnik, mniej pracowity niż Kobe, i mniej bezwzględny niż Russell Westbrook. Optymalne posiadanie piłki według Melo to otrzymanie jej zaraz przed linią rzutu za trzy, trzymanie przez 10 sekund, majtnięcie nogą trzy razy (co stanowiło jego "drybling") i matematycznie mało wydajny rzut, bez zwrócenia uwagi na to, jak ustawieni byli koledzy. Gdy grał na igrzyskach, to wpasował się w drugoplanową rolę, udowadniając, że gdzieś w środku istnieje Melo,który gra dla drużyny i rozsądnie, ale w głowie Melo to jest hańba dla jego rodu, i on sobie będzie grał po swojemu.
Carmelo Anthony nie był głównym powodem, dla którego OKC przegrało tę serię, ale patrząc po statystykach, zastanawiam się, czy nie pudłował tych czystych rzutów celowo, na złość. Westbrook i George mieli po jednym spotkaniu, gdzie wpadało im wszystko co kierowali w stronę kosza, a w pozostałych meczach Utah planem taktycznym wypunktowało wszystkie mankamenty teoretycznie bardziej utalentowanego rywala. Wracając do mojego postu o Rookie of the Year, muszę dodać kolejny punkcik dla Donovana Mitchella, ponieważ wziął na swoje barki ofensywę Jazz w czwartych kwartach, i zrobił to na tyle dobrze, że OKC zastanawia się jak suchy okaże się przyszły rok z Westbrookiem i Anthonym (mój typek - George po długim zastanowieniu zniknie z Oklahomy), a Utah właśnie testuje samych siebie na Houston, szukając miejsc, gdzie musi się poprawić, żeby rywalizować z największymi rywalami konferencji zachodniej.

Sorry, że nie zrobiliśmy typków na drugą rundę (myślałem, że start będzie, kiedy skończą się wszystkie mecze pierwszej rundy, o ja naiwny), ale na finały konferencji zrobimy kolejny post.

Michał