czwartek, 10 maja 2018

Przedwczesne finały - Houston Rockets - Golden State Warriors

Drogi Mateuszu,

Poznaliśmy finalistów na zachodzie, i zgodnie z przewidywaniami po jednej stronie barykady staną Houston Rockets, z Jamesem Hardenem, Chrisem Paulem i matematyką na czele, a po drugiej Golden State Warriors, leniwie zmierzający po swój trzeci tytuł w przeciągu czterech lat.

Patrząc na sezon poprzez pryzmat wydajności ofensywy, defensywy i ilości zwycięstw obu zespołów, to dostajemy najlepsze danie w momencie, kiedy powinniśmy dopiero spożywać rozbudzającą apetyt zupkę. Rockets zdominowali sezon zasadniczy na bazie współpracy swoich dwóch rozgrywających - Jamesa Hardena, i sprowadzonego latem Chrisa Paula. Maksymalizując wszystkie mocne strony swojego składu, Houston gra jak żaden inny zespół w lidze, oddając więcej rzutów za trzy niż za dwa, i zdobywając masę punktów z linii rzutów wolnych. W zeszłym sezonie ten matematyczny model rozsypał się w półfinale, kiedy Spurs zdecydowali, że zostawią Rockets pełną swobodę w półdystansie, ale agresywnie zaatakują rzucających za trzy i atakujących kosz zawodników. Wyczerpanemu Hardenowi nie starczyło sił, aby wymyślić sposób na strategię Spurs, i dlatego Houston rozczarowująco pożegnało się z sezonem. Daryl Morey sprowadzeniem Chrisa Paula dodał alternatywny styl potrzebny wtedy, kiedy dominujący sposób grania Rockets przestaje funkcjonować.

To trochę tak samo jak w piłce, wiadomo, że optymalnym modelem gry jest system Barcelony dążący do budowania akcji po ziemi, kierujących płaskie piłki w pole karne, bo z bliska przecież łatwiej trafić. Wszystkie statystyki za to wskazują, że nie opłaca się wrzucać ze skrzydeł, ponieważ rzadko która piłka znajduje adresata, a i skuteczność napastników w takiej sytuacji się obniża. Statystyka przestaje się liczyć, kiedy z tego skrzydła wrzuca na przykład David Beckham. W tej analogii Christ Paul jest Beckhamem półdystansu.

Do tego połączenie Harden-Paul okazało się mniej konfliktowe, niż oczekiwano przed sezonem. Obaj zawodnicy lubią długo prowadzić piłkę, szukając dziur w defensywie, a kiedy samodzielnie nie rozprowadzają akcji, to odbiera im się trochę supermocy. Houston rozwiązało ten problem na dwa sposoby. Po pierwsze, gwarantując, że każdy z rozgrywających otrzymuje przynajmniej kilkanaście minut na boisku jako jedyny inicjator ofensywy, dając szansę Paulowi przeprowadzać akcje w jego ulubiony, pedantyczny sposób, a Hardenowi szykując miejsce na improwizację. Po drugie, gdy grają razem, Paul, dzięki swojej celności za trzy, bardzo dobrze sprawdza się jako zawodnik poruszający się bez piłki. W całej jego karierze, nikt nie szykował Paulowi tak czystych rzutów, jak w tym sezonie Harden. Sam CP3 powiedział, że odciążyło go to mentalnie z wielu obowiązków, pozwalając mu maksymalizować jego czas na boisku, i oszczędzając energię na play-off. Reszta drużyny wkomponowuje się w strategię założoną przez Moreya i trenera D'Antoniego, albo wchodząc z impetem pod kosz, gdzie Paul i Harden dostarczają dobre podania, albo trafiając za trzy. Na Capelę, Tuckera, Arizę, Gordona, i Mbah a Moute spadają też najcięższe zadania defensywne. Dzięki takiej konstrukcji zespołu ofensywa pozostaje najlepszą bronią Rockets, ale i w obronie potrafią zaskoczyć (w sezonie zasadniczym Houston utrzymało się w top 10 najwydajniejszych defensywnie zespołów).

Największym problemem Houston jest to, że ich rywal w niczym nie ustępuje (a może nawet imponuje bardziej) w ataku, a gdy stara się w obronie, to trafia do stratosfery z innymi historycznie wielkimi zespołami. Golden State Warriors wykorzystują te wszystkie elementy, które działają w Houston, a do tego dysponują jeszcze bogatszym arsenałem. Ten sam bagaż ofensywny, który w Rockets rozkłada się na dwóch głównych aktorów, w Warriors można podzielić na czterech. Motorem napędowym są oczywiście Curry i Durant, ale dodają taki wymiar w ataku, którym Houston nie może się pochwalić. Steph samą obecnością na boisku nagina cały plan defensywny przeciwnika, bo jego rzut ma praktycznie nieograniczony zasięg. Wysokość Duranta i jego umiejętności pozwalają mu praktycznie ignorować broniących go zawodników. Green odpowiada za rozprowadzanie piłki między wszystkimi stronami boiska, a Thompsona znajdziemy w ciągłym ruchu szukającym czystych pozycji, po to, by złamać serca kibicom drużyny przeciwnej, po tym, gdy trafi czwarty rzut z rzędu. Nawet zawodnicy poboczni zdają się korzystać z systemu Warriors, bo w każdym momencie meczu swoje może dołożyć Iguodala, McGee, Looney, West, czy Pachulia.

Rockets wygrali sezon zasadniczy, walcząc o to, aby w potencjalnym finale konferencji utrzymać przewagę własnego boiska. Golden State bardziej zależało na tym, aby dowieźć cały skład w zdrowiu, zwłaszcza, że kilka razy w tym sezonie wróciły koszmary dotyczące kostek Stepha Curry, który na domiar złego pod koniec sezonu nadwyrężył kolano. Pomimo ewidentnego znudzenia, i szukania motywacji, Warriors i tak wygrali 58 spotkań raz po raz dociskając gazu, przywracając wspomnienie dominującego zespołu z poprzednich play-off. Myślę, że Houston stać na to, by przynajmniej w jednym meczu matematyka stała po ich stronie, i trafiając 20 trójek mogą wygrać (podobnie zresztą jak Cleveland w finałach w zeszłym roku). Całościowo, w prawie wszystkich elementach wypadają jednak słabiej niż Warriors, a ich atuty zdecydowanie łatwiej ograniczyć dobrze przygotowaną obroną. W sezonie zasadniczym wszystkie mecze toczyły się na wyrównanym poziomie (Rockets wygrali serię 2-1), ale w każdym spotkaniu brakowało przynajmniej jednego kluczowego zawodnika po jednej, czy po drugiej stronie. W samych play-off widać, że Warriors brakuje ognia, bo nikt nie rzuca im wyzwania, także jeśli Houston wyjdzie bardzo ostro w pierwszym meczu, to mogą obudzić lwa i źle na tym wyjść.

Dla emocji i widowiska Rockets muszą postawić się Warriors jak najmocniej. Mam wątpliwości, czy na takiej scenie nie wrócą demony Chrisa Paula i Jamesa Hardena, a doświadczony duet Curry i Durant obnaży słabości defensywne Houston. Serię zaczniemy w Teksasie, i jeśli Rockets nie wyjadą stamtąd przynajmniej z 1-1 (a jeśli chcą wygrać, to nie mogą oddać przewagi własnego boiska), to wielce oczekiwany finał konferencji może okazać się grubym rozczarowaniem.

Houston Rockets - Golden State Warriors 1:4

Zapraszam do podania własnego typka w komentarzu.

Michał

P.S. Boston dzisiaj rano potwierdził RSVP od LeBrona Jamesa w finale konferencji wschodniej. Typek na tę serię na dniach.

2 komentarze:

  1. Houston - GSW 2:4

    Wierzę mimo wszystko, że HR dwa mecze wyrwie ;)

    Jack

    OdpowiedzUsuń
  2. Sklaniam się bardziej ku wynikowi Wojtka ale żeby było ciekawiej podaje 4-3 dla GSW, uważam że to możliwe :)

    Gunio

    OdpowiedzUsuń