czwartek, 30 maja 2019

Tabela po finale konferencji i typki na FINAŁY NBA

Drogi Mateuszu (i reszto typerów),

Idąca za głosem serca Ania uzyskała najlepszy wynik w tej rundzie, w której prawie wszyscy popełniliśmy dwa poważne błędy - po pierwsze, zaufaliśmy, że Portland Trail Blazers poradzą sobie tak samo dobrze, a może nawet lepiej, niż Houston Rockets (najbliżej był Baza, który ze szczodrobliwości serca oddał Blazersom aż, i tylko jeden mecz). Łatwa destrukcja największego rywala, i to bez Kevina Duranta nie przekonała nas do tego, aby stuprocentowo uwierzyć w Warriors. Sprawdziły się jednak przewidywania przed-playoffowe, zakładające, że ktokolwiek wyjdzie ze strony drabinki Nuggets - Blazers, nie będzie stanowił takiego wyzwania dla Warriors, jak właśnie Houston. Po drugie, zignorowaliśmy absolutną dominację Kawhi Leonarda nad tymi play-offami. Skuteczność i niepowstrzymywalna wola zwycięstwa niczym Michael Jordan w najlepszych czasach, oraz kontrola nad spotkaniem jak LeBron z Miami. Jak się okazało, to pokonanie Philadelphii wymagało cudów, przy Bucksach wystarczyło rozgryzienie początkowej strategii. KawhiPtors wtopili dwa pierwsze mecze, dostosowali instrumenty, i zatrzymali zespół Milwaukee nauczony grania w ramach partytury. Okazało się, że posiadanie trenera gotowego na szybkie taktyczne reakcje (Nick Nurse), jest ważniejsze niż wiara w nawet najlepszy system (Mike Budenholzer).

Tabela prezentuje się następująco:

1. Baza - 17 punktów
2. Beniu - 16 punktów
3. Gunio - 15 punktów
4. Ania 
    Michał - 12 punktów
6. Przemek - 10 punktów

A teraz przejdźmy do dania głównego

Finały NBA


Golden State Warriors - Toronto Raptors


GSW pokonało 


Los Angeles Clippers (4:2)
Houston Rockets (4:2)
Portland Trail Blazers (4:0)

Czy ktoś postawił im prawdziwe wyzwanie?


Nie, chociaż, kiedy grające jak dzikie buldogi Clippers urwały im dwa mecze, to gadające głowy zaczęły otwierać pliki tekstowe zawierające moratorium. Szybko okazało się, że Warriors weszli do play-off jeszcze zaspani. Houston stanowiło godnego rywala w pierwszych czterech meczach, a potem skapitulowało. Portland przegrało 4:0 bez wstyd, ale za każdym razem comeback Warriors wydawał się nieunikniony.

Jakie mają kłody pod nogami?


Największa to oczywiście kontuzja łydki Kevina Duranta, której tajemnica pogłębiana jest przez owiane tajemnicą raporty medyczne, i niejasny stan koszykarskiej aktywności zawodnika. Nawet bez niego Golden State posiada na tyle talentu, aby spokojnie zdobyć czwarty tytuł w przeciągu ostatnich pięciu lat, jednak Durant to ostateczny wyrównywacz. Tam gdzie Warriors tracą na stylu, gdy gra, tam też zyskują na nieuniknioności. 
Drugim wątkiem, mocno zajmującym media, będzie też stan psychiczny Golden State, być może żegnającego się z KD i całą piękną erą. Myślę, że grając w finałach skupia się raczej na wygrywaniu poszczególnych spotkań, ale pewnie, ważniejsza jest rozkmina, czy zawodnicy wolą wygrać bez Duranta i utrzeć mu nosa, czy Kevin woli odejść do Nowego Jorku zdobywając kolejne MVP finałów.

Jakimi dysponują atutami?


Są Golden State Warriors.

Toronto Raptors pokonali


Orlando Magic (4:1)
Philadelphia 76ers (4:3)
Milwaukee Bucks (4:2)

Czy ktoś postawił im prawdziwe wyzwanie?


Pierwsze mecze w każdej serii, i przez moment grawitacja. Ze wszystkim poradził sobie Kawhi Leonard. A tak naprawdę, to seria półfinałowa z 76ers stanowiła większe wyzwanie, niż ta z finału konferencji, ponieważ wymagała ikonicznego występu i rzutu od zawodnika, którego w przyszłym sezonie może nie być w Toronto, a i tak może doczekać się pomnika.

Jakie mają kłody pod nogami?


Chyba tylko ofensywny brak wsparcia dla Leonarda. Jak pokazał przez całe play-off, jest w stanie brać na swoje barki prawie cały ofensywny ciężar Toronto (46 rzutów w siódmym meczu z Philly!), ale jeśli Raptors chcą wznieść trofeum, to Lowry i spółka muszą regularnie trafiać do kosza, jakkolwiek prostacko to brzmi. Dodatkowo, mają w kadrze tylko trzech zawodników, którzy grali w finałach: Leonard i Danny Green w Spurs, a Ibaka w Thunder. Reszta Raptorsów znana do tej pory była z miękkich kolan.

Jakimi dysponują atutami?


Przede wszystkim, są w stanie zaskoczyć przeciwników różnymi wariantami gry w obronie. W jednej akcji Siakam może kryć Draymonda, Leonard Curry'ego, Green Thompsona, a Lowry pilnować jakiegoś ofensywnego beztalencia. W innej pozycje mogą się znacznie zmienić, bo prawie każdy podstawowy zawodnik Raptors dysponuje siłą i szybkością, nie zamykającego go w defensywnej szufladce. Kluczem do wszystkiego jest oczywiście Leonard. Będzie grał tam, gdzie jest najbardziej potrzebny, ale wykorzysta do tego tylko tyle mocy, ile nie zmarnuje na grę w ofensywie. Sprawa utrudnia się dla Toronto kiedy tylko wróci Kevin Durant. Wtedy Kawhi musi skupić się na kryciu najbardziej problematycznego zawodnika w całej lidze. Właśnie dlatego Warriors to Warriors. Już w tej chwili dysponują prawie niepowstrzymanym arsenałem ofensywnym, a mogą dołożyć do niego jeszcze Redeemera z Unreala Tournamenta. W każdym razie, Raptors to mądry zespół, uważny w obronie i przetestowany przez zaskakująco mocną wschodnią konferencję. 
Po ich stronie może stać też desperacja ostatniego "hurra". Po spodziewanym odejściu Kawhi, ten zespół nie wróci szybko do finałów. W przypadku zwycięstwa stanie w panteonie najciekawszych mistrzów, obok Dallas 2011, Pistons 2004, czy Rockets 95, dodatkowo pokonując historycznego rywala. Jeśli to nie motywuje, to nie wiem co. No, chyba, że Kawhi to faktycznie robot, i jego oprogramowanie nie pozwala na motywację.


Nawet biorąc pod uwagę nieobecność Kevina Duranta (a może właśnie dzięki niej?), szykują nam się najciekawsze finały od pierwszego sequela Cavs - Warriors, a przed nimi Heat - Spurs. Z jednej strony patrzymy na drużynę wznoszącą się do złotych bram dostępnych wcześniej do legendarnych Celtics, Lakers i Bulls, a z drugiej na utalentowanego underdoga, dysponującego talentem i know-how gotowym na zepsucie święta w Kalifornii. Życzę Toronto wszystkiego najlepszego, i chciałbym, aby Kawhi został w Kanadzie, ale serce mistrza przetrwa ciężką próbę.

Mój typ: Golden State Warriors - Toronto Raptors 4:2


Michał






wtorek, 14 maja 2019

Tabela po drugiej rundzie i typki na finały konferencji

Drogi Mateuszu (i reszto typerów),

Wielkimi zwycięzcami kolejnej rundy typowania play-off NBA okazali się Beniu i Baza. Obaj trafili zwycięzców we wszystkich parach, i po dwa dokładne wyniki. Najwięcej osób przewidziało, że Warriors dosyć łatwo odprawią Houston. Kiedy, było 2:0 dla Golden State, wydawało się, że ta seria może trwać o wiele krócej niż zeszłoroczna, zwłaszcza, kiedy największym problemem dla Rockets była praca sędziów. Szczytem okazał się wewnętrzny dokument krążący po biurach Houston, który "wyciekł" do publicznego wglądu po pierwszym meczu. Niespecjalnie przejęci tym Warriors spokojnie pokonali Rockets na własnym parkiecie, tylko po to, by niepotrzebnie stracić prowadzenie w dwóch meczach w Teksasie. W meczu numer 5 wydawało się, że Harden i spółka otrzymali dar z niebios, w postaci kontuzji łydki Kevina Duranta. W związku z tym, wrócili do Houston z nadziejami na podtrzymanie serii w meczu numer 6, i zrewanżowanie się za zeszły rok w meczu nr 7. Do tego nie dopuściła jednak ekipa Curry, Thompson, Green i Iguodala, która przecież bez KD wygrała finały w 2015 roku. James Harden ponownie nie wypadł źle, ale po raz kolejny w play-offach zanikła jego magiczna zdolność kontrolowania meczu i ustawiania go pod swoje dyktando. Być może 35 punktów to niezły rezultat w decydującym spotkaniu, tylko że Rockets potrzebowali 45-punktowego Hardena z sezonu zasadniczego. Ciężko odczytać umysł Daryla Moreya pracującego po sezonie, jednak odnoszę wrażenie, że Houston oddało dwa najmocniejsze ciosy w stronę Warriors w 2018 i 19 roku, i nie wywołało specjalnego popłochu. W przyszłym sezonie Chris Paul będzie miał 35, a "Beard" 30 lat. Nie wiem skąd mogą nadejść posiłki.

Najtrudniej przewidzieć było drugą serię z Zachodu, czyli Denver Nuggets kontra Portland Trail Blazers. Tutaj gratulacje należą się Beniowi, który przewidział, że Lillard i spółka ostro powalczą z drugą drużyną sezonu zasadniczego, doprowadzą do meczu nr 7, i po zeszłorocznym upokorzeniu z rąk Pelicans dotrą aż do finału konferencji. Denver powinno pluć sobie w brodę, bo po pierwsze trafili na łatwiejszą stronę drabinki (Spurs bez gwiazd i Portland zamiast Rockets/Warriors), a po drugie mieli przewagę własnego parkietu i wysokie prowadzenie w ostatnim meczu. W takich momentach wychodzi brak doświadczenia, i nieprzewidywalność zawodników wspomagających. Nikola Jokic robił co mógł, ale nie był w stanie trafiać rzutów za Jamala Murraya, czy Gary'ego Harrisa. W zależności od tego, jak będzie wyglądać konferencja za rok, mogła to być ich najklarowniejsza szansa na dotarcie naprawdę wysoko (pierwszy finał konferencji od 2009). Szacunek natomiast należy się Trail Blazers za utrzymanie zespołu, który dał taką plamę w zeszłym sezonie i wrócił z należytym gniewem. Dame odesłał Westbrooka i OKC w pierwszej serii, a teraz przyszła kolej na C.J. McColluma, który w decydującym meczu rzucił 37 kluczowych punktów. Nie sądzę, żeby Trail Blazers podchodzili ze strachem do serii przeciwko Warriors, ale jeśli nie chcą wracać do domu, to znowu muszą wykrzesać z siebie coś specjalnego.

W przypadku konferencji wschodniej, dwóch z nas dało się nabrać na kłamstwa Boston Celtics (Mateusz i ja). Niczym patologiczny mąż obiecujący, że tym razem przyjedzie na występ w szkolnej sztuce dzieci, Celtics przysięgali, że rozwiązali swoje problemy dotyczące relacji w zespole i dawania z siebie wszystkiego w każdym meczu. Radosna przejażdżka po Pacers w pierwszej rundzie mogła utwierdzić fanów i wierzących w tym przekonaniu, podobnie jak demolka Milwaukee w pierwszym spotkaniu. Chwała jednak Bazie, który przeczuł moc drzemiącą we wkurzonym Giannisie, i jako jedyny postawił na 4:1 dla Bucks. Boston staje teraz w obliczu podejmowania trudnych decyzji: pomimo wcześniejszych obietnic, Kyrie Irving wypowiada się, jakby wolał sprawdzić, co dzieje się w Nowym Jorku, a może nawet w Los Angeles; Al Horford musi dogadać się na temat nowego kontraktu, Brad Stevens nie wie, czy będzie mógł liczyć na Gordona Haywarda, a Jayson Tatum i Jalen Brown nie zrobili oczekiwanego postępu. Jak się okazuje, może w NBA zaistnieć takie zjawisko jak przeładowanie talentem. Przez cały sezon role poszczególnych zawodników były niedookreślane, a bohaterowie zeszłorocznego awansu do finałów konferencji poczuli się zepchnięci na boczny tor. Wszystko to, oraz przede wszystkim funkcjonowanie strategicznego planu Bucks spowodowało, że zobaczymy arcyciekawy pod względem koszykarskim finał Raptors - Bucks.

Kawhi pogrążył Philadelphię najbardziej nienormalnym rzutem w nowoczesnej historii koszykówki. Embiid przysłonił Słońce wielkimi łapami, a Kawhi rzucił ciężką piłkę wysoko, wysoko nad 215 centymetrowym Kameruńczykiem. Puk... puk, po jednej stronie obręczy, stuk-stuk po drugiej, piłka wpada do kosza, i szalony sezon 76ers dobiegł końca. Ta seria udowodniła, że Raptors mogą mieć zbyt niewielu grywalnych zawodników na finał konferencji, chociaż siła Bucks leży gdzie indziej niż mocne strony 76ers. Jeden rzut nie decyduje o wszystkim, ale dla takiego momentu Masai Ujiri zdecydował się zaryzykować i wytransferować lokalnego bohatera DeRozana, za jednego z najlepszych zawodników w lidze. Leonard może rozpocząć nowy sezon w Los Angeles, albo Brooklynie, jednak na ten moment, Raptors wyglądają jak realni kandydaci do gry w finałach NBA. Pierwszym krokiem do złamania klątwy play-offowych katastrof był wyjazd LeBrona na zachód, do dopełnienia czaru potrzeba było magii niezbyt rozemocjonowanego Kawhi Leonarda. W przypadku Philadelphii wybieram wiarę w to, że taka porażka buduje zespół, który chciałbym zobaczyć w podobnym składzie w przyszłym roku. I tak wszystko zależy od zdrowia Embiida. Mieliśmy do czynienia z jedyną serią, w której nikt nie trafił precyzyjnego wyniku.

Tabela

1. Baza - 16 punktów
2. Beniu - 15 punktów
3. Mateusz - 14 punktów
4. Michał - 11 punktów
5. Ania
    Przemek - 10 punktów


Finały konferencji

Golden State Warriors - Portland Trail Blazers

Mieszkam w obozie, który uważa, że Warriors rozprawili się z najtrudniejszym rywalem w konferencji zachodniej. Ich największym przeciwnikiem będzie teraz zdrowie Kevina Duranta, ale nawet bez niego znacznie przeważają talentem nad Portland. Klay Thompson świetnie pasuje do krycia zarówno McColluma, jak i Lillarda, a bez kontuzjowanego Jusufa Nurkicia Trail Blazers nie mają nikogo, żeby pokarać brak super-utalentowanych zawodników podkoszowych w Golden State. Powrót KD będzie uzależniony od tego, jak dobrze wystartują Warriors. Jeśli dadzą się zaskoczyć niczym z Clippers w pierwszej rundzie, to może lekarze przyspieszą jego rekonwalescencję. Na szczęście GSW, pierwsze dwa mecze (i potencjalny kończący), odbędą się w Oakland, gdzie wygrywa się niezwykle trudno. Wbrew pozorom uwolnienie ofensywy od polegania na magicznych talentach Duranta może wyjść na dobre zwłaszcza Stephowi. Już kiedyś pokarał oregończyków 40-punktami w play-off, a w tym sezonie ciągle czekamy na znakomity mecz Curry'ego od początku do końca. Na przeszkodzie Trail Blazers stanie też zmęczenie, pamiętajmy że zagrali przecież m.in. mecz z czterema dogrywkami, a Warriors odpoczywają od jakiegoś czasu. Lillard musi też znacznie poprawić swoją celność, bo nawet w wygranej serii przeciwko Nuggets rzucał zaledwie 30% za trzy punkty. Grając z Golden State taka bylejakość nie przejdzie. Wiem, że Trail Blazers to zespół, który może wyrwać kilka spotkań grając z sercem, ale na takim poziomie, zazwyczaj wygrywa jednak talent. Interesująco może zrobić się, jeśli ukradną przynajmniej jedno spotkanie w Kalifornii. Dysproporcja talentu każe mi jednak stawiać na faworytów:

GSW - PTB 4 : 2

Milwaukee Bucks - Toronto Raptors

Niezmiernie ciężka seria do obstawienia. Przyjmijmy, że najlepsi gracze, czyli Giannis i Kawhi eliminują się wzajemnie. Co z zawodnikami od 2-7? Po stronie Milwaukee mamy Middletona, Bledsoe, Lopeza, Mirotica, Brogdona, Hilla i... Connaughtona??? (27 minut w ostatnim meczu przeciwko Bostonowi). Po stronie Toronto Siakam, Lowry, Gasol, Green, Ibaka i VanVleet. I to koniec. Nikt więcej nie grał w ostatnim spotkaniu przeciwko 76ers. Wygląda na to, że Bucks mogą pozwolić sobie na większe czary w przypadku doboru stylu i ustalaniu składu, podczas gdy Raptors opierają się na żelaznej piątce z lekkim wsparciem z ławki. Na takie granie Kawhi Leonard przygotowywany był cały sezon. W niektórych meczach nie grał, w innych oszczędzano go minutowo. Teraz jest odpowiedzialny za kreowanie rzutów dla swojej drużyny, bo jedynym, który teoretycznie może go wesprzeć jest Kyle Lowry, znany ze znikania w play-off. Z drugiej strony mamy Giannisa, który nawet w tak ważnym momencie sezonu mógł się oszczędzać (31 minut na mecz), ponieważ nie zawodzili go koledzy. 

76ers mogli stanowić na tyle niewygodny zespół dla Raptors, że trener Nick Nurse wolał nie ryzykować wystawiania głębszych rezerw. Jednym z atutów Philly był fakt, że na prawie każdej pozycji grał zawodnik wyższy od średniej (Redick wyjątkiem). W przypadku Bucks wracamy do normy, co zmieni strategie krycia podejmowane przez Toronto. Lowry będzie walczył z Bledsoe, Danny Green z Middletonem, Gasol z Lopezem, i zostaje pytanie, czy Giannis stanie od początku przeciwko Leonardowi, czy jednak Bucks spróbują wystartować z Miroticiem na Kawhi. Swoją cegiełkę do taktycznej komplikacji tej serii dołożył też powrót Malcolma Brogdona po kontuzji. W zależności od tego jak potoczą się mecze, może on zacząć grę w pierwszej piątce, zamiast Mirotica. Szukam elementów, które mogłyby rozróżnić znacząco te dwa zespoły, i nie mogę ich znaleźć. Ten finał konferencji ma szansę być jednym z najlepszych w ostatnich latach, i obojętnie, która drużyna przejdzie do finału, to stawi duże wyzwanie Golden State Warriors, a przecież tylko o prosimy. Ja wybieram w prostacki sposób - Milwaukee ma przewagę własnego boiska, więc wygra.

MB - TR - 4 : 3

Michał

niedziela, 28 kwietnia 2019

Tabela po pierwszej rundzie i Nuggets - Trail Blazers

Drogi Mateuszu i reszto typerów,

Dziękuję wszystkim za udaną pierwszą rundę. Punkty podliczałem następującym, prymitywnym systemem: jeden punkt za wytypowanie zwycięzcy, i dodatkowy punkt za wytypowanie dokładnego wyniku. Nie jest to może algorytm odpowiedzialny za płynne streamowanie Netflixa nawet na prędkości modemu, ale chyba spełni swoje zadanie. W jednej serii (Warriors - Clippers) wszyscy zgadzaliśmy się co do tego samego wyniku (4:0), a Clippers zrobili dużą niespodziankę dziarsko urywając dwa spotkania od mistrzów, wliczając w to 30-punktowy "comeback". Licząc razem z Warriors-Clippers, wszyscy zgadzaliśmy się co do zwycięzcy pięciu serii. W dwóch innych jedna osoba (ale nie ta sama) zdecydowała się wyłamać i żadnej z nich się opłaciło. Zmienność opinii i niezdecydowanie pojawiły się tylko i wyłącznie w przypadku pojedynku między Trail Blazers i Thunder. Dame Lillard zdecydował, że obecność Oklahomy w play-offach potrwa o wiele krócej niż myśleliśmy. Spójrzmy na tabelę po pierwszej rundzie:

1. Mateusz - 11 punktów
2. Baza - 10 punktów
3. Ania/Beniu - 9 punktów
5. Michał - 8 punktów
6. Przemek - 7 punktów.

Sukces Mateusza oparł się przede wszystkim na przewidzeniu lujtów we wschodniej konferencji, gdzie precyzyjnie wskazał jak szybko Bucks, Raptors i Celtics rozprawią się ze swoimi rywalami. Duży szacunek zwłaszcza za chłodne odprawienie biednych Pacers z Indiany. Mati powiedział, że nie wygrają nawet meczu, no i nie wygrali. W zachodniej konferencji nie było już tak dobrze, ale wystarczyło do bezpiecznego prowadzenia. Baza trafił w Raptors i Bucks, i między innymi dlatego zajął drugie miejsce. Ania spojrzała na Mormonów z Utah i łaskawie oddała im jeden, honorowy mecz. Czyżby wczesne wyczucie mocy Rockets? Beniu uwierzył w 76ers mocniej, niż troje sympatyków tego klubu, również obstawiających.

Życzę wszystkim powodzenia w drugiej rundzie.


Denver Nuggets - Portland Trail Blazers


Nuggets pokonali Spurs 4:3
Trail Blazers pokonali Thunder 4:1


Zgodnie z tabelą, to Nuggets powinni mieć łatwiejsze życie, w końcu w sezonie zasadniczym zajęli drugie miejsce, a San Antonio siódme. W rzeczywistości, Spurs nie dali sobie w kaszę dmuchać, i gdyby nie grube pomyłki pod koniec meczu numer 7, to właśnie drużyna z Teksasu miała szansę na przygotowywanie się do pojedynku z Trail Blazers. Taka próba ognia może okazać się dobra dla Nuggets, ponieważ Blazers to zespół trenowany i zdyscyplinowany taktycznie, prawie jak Spurs, ale nie mający za sobą dwudziestoletniej kultury wygrywania. Tam, gdzie ostrogi opierają się na systemie, Portland uzupełnia swoje luki talentem. Świadectwo otrzymaliśmy w pierwszej rundzie, kiedy Dame Lillard i C.J. McCollum wyruszyli na misję odkupienia win za katastrofalną porażkę z New Orleans Pelicans w zeszłym sezonie. Mając za przeciwnika Thunder, Blazers nie spotkali nikogo tak utalentowanego pod koszem jak Nikola Jokic. Serbski ewenement połączenia talentu i masy ciała okazał się przygotowany do play-off jak mało kto. Gdyby Jusuf Nurkic z Portland nie nabawił się poważnej kontuzji, to miałbym więcej wiary w szanse Portland. Play-offowe życie Nuggets (i potencjalny powrót do finału konferencji po dziesięciu latach) zależy od tego, jak w pojedynku obrońców wypadną Gary Harris i Jamal Murray. Obaj mają tendencję do dużej wariacji między poszczególnymi występami, ale jeśli zagrają na szczytowym poziomie, to wnoszą do drużyny podobne umiejętności, co Dame i C.J. Wbrew pozorom mam wrażenie, że to może być łatwiejsza seria dla Nuggets, chyba dlatego, że uwierzyłem w możliwości Nikoli Jokicia.

Denver Nuggets - Portland Trail Blazers 4:2

Michał

sobota, 27 kwietnia 2019

Kiedy wschód pracuje, to zachód śpi

Drogi Mateuszu (i reszto typerów),

Ponieważ dzisiaj w nocy (z soboty na niedzielę), zaczynają się pierwsze półfinały konferencji, obstawimy nasze typki przed rozliczeniem się za pierwszą rundę. Podobnie jak w pierwszej rundzie, typy zostawiamy w komentarzu.

Golden State Warriors - Houston Rockets


Golden State pokonało Clippers 4-2
Rockets pokonali Jazz 4-1

Kto mógł się spodziewać, że trudności z pokonaniem Los Angeles Clippers przeszkodzą Golden State w szybkim awansie do drugiej rundy? Rozumiem, że niespecjalnie chcą spotkać się z Rockets na tym etapie sezonu, ale prawdopodobne było, że w którymś momencie musieliby. Na ich szczęście/nieszczęście dokończyli dzieła zeszłej nocy, i mogą przygotowywać się do rewanżu za zeszłoroczny finał konferencji. Rockets gładko przejechali się po Jazz i przystępują do tej serii z niewzruszoną wiarą, że tym razem uda im się dokończyć dzieła, zwłaszcza, że teoretyczny przeciwnik po drugiej stronie drabinki może być tylko wycieraczką przed drzwiami do finałów. Widzę skąd bierze się ta pewność, bo w jakiś sposób James Harden wskoczył na wyższy poziom, a wszyscy zawodnicy zadaniowi rozumieją swoje role, i jak łatwe jest ich życie w Hardencentrycznym uniwersum. Nie uważam jednak, że Chris Paul formę odpowiednią do pokonania mistrzów. W zeszłym roku, młodszy i zdrowszy Paul pokazał, że w pancerzu Warriors znajdują się luki. Podczas meczu numer 5 stało się jednak najgorsze, i wyczerpany posezonowymi zmaganiami CP3 doznał kontuzji. Wtedy miał 33 lata, teraz 34, i znacznie gorszy sezon niż przed rokiem. Rockets stoją przed klasycznym dylematem "damned if you do, damned if you don't", ponieważ Paul musi grać po 35 intensywnych minut, ale nie może. Dodatkowo, kiedy raz napędzi się stracha Warriors, to zazwyczaj biorą się do roboty. Każda dynastia musi się kiedyś skończyć, a temu Golden State przydałby się prztyczek w nos za lekce sobie ważenie nawet play-off (bo udowadniali, że sezon zasadniczy nie ma dla nich znaczenia). Na nieszczęście Rockets, ten prztyczek zadali już Clippers i podpalili gazik z gniewem na przynajmniej lekko-średnie ustawienie. Durant zdaje się być w kapitalnej formie, a Kerr może wmówić całej drużynie, że powinni wygrać ku czci kontuzjowanego DeMarcusa Cousinsa. Czy to dobry powód? Raczej nie, ale znudzonemu cesarzowi wystarczy każdy pretekst, aby najechać sąsiednie królestwo.

Golden State - Houston Rockets 4 - 2


Boston Celtics - Milwaukee Bucks


Celtics pokonali Indianę 4-0
Bucks pokonali Detroit 4-0

Zarówno Celtics, jak i Bucks przyszli do pracy, i wykonali swoje zadania bez zarzutu. Różnica polega na tym, że Bucks przystąpili do roznoszenia Detroit z rozmachem i chęcią pokazania lidze, że ich znakomity sezon zasadniczy był "for real". Z drugiej strony, Boston włożył w swoje zwycięstwa dokładnie tyle wysiłku ile było potrzebne. Stąd między innymi wynik pierwszego meczu (84-74), przeniesiony żywcem z lat 90. Pacers byli skazani na pożarcie od momentu, kiedy Victor Oladipo zakończył sezon. W przeciwieństwie do Detroit powinniśmy dać im wyróżnienie za ambitną walkę, i pokazanie, że zajęcie 5. miejsca w konferencji, to nie jest dla nich sufit. Jeśli chodzi o mecz między Celtics, a Bucks, to Milwaukee znajduje się w tej nieprzyjemnej pozycji, że tak naprawdę nikt nie wie, gdzie leży szczyt możliwości ich rywali. Zespół z Bostonu przez cały sezon był najdziwniejszy w lidze, nie mogąc znaleźć odpowiedniej ilości minut dla wszystkich zawodników, co powodowało konflikty, dalej podsycane przez opowiadającego pierdoły Kyrie. Z jasnych i klarownych dla wszystkich powodów (/sarkazm) Celtics złapali wspólny język w play-off, i wszystkie klocki zaczynają się dopasowywać. Irving w play-off i bez kontuzji to bestia, Al Horford zna wszystkie sztuczki w defensywie, Gordon Hayward zaczyna przypominać tego z Utah, a cały zespół wydaje się uzyskiwać to bostońskie żenesekła, które pozwala mu wygrywać mecze w stylu Euzebiusza Smolarka (niby umiejętnościami, ale jednak piłka przypadkiem spada pod nogi). Nie wiem do końca co sądzić o Bucks, bo pierwsza runda przeciwko workowi do bicia nie pokazała niczego, czego nie wiedzieliśmy. Już w zeszłym sezonie, prowadzeni przez trenerską pacynkę, Milwaukee postawili bardzo ciężkie warunki Celtics, a wystrzelił zwłaszcza Khris Middleton. Do tego pojedynku przystępują też z Giannisem, który odkrył i pojął jak posługiwać się wszystkimi pokładami swojej mocy. W tym roku mają też o wiele lepszego trenera, ale do tej pory mocne strony Mike Budenholzera ujawniały się przede wszystkim w sezonie zasadniczym (kilka sezonów w Atlancie, i teraz). W play-off zdarzało się, że był łatwo ogrywany, zbyt późno dokonując zmian taktycznych i składowych. Pod tym względem Brad Stevens ma nad nim przewagę. Rozum podpowiada, że Bucks to zdecydowany faworyt, jednak trudno mi nie odnieść wrażenia, że Celtics z przedsezonowych oczekiwań zaczynają się ujawniać. Wbrew sobie, i może trochę dla zjinxowania Bostonu, postawię na nich.

Boston Celtics - Milwaukee Bucks 4-2

Philadelphia 76ers - Toronto Raptors


Philadelphia pokonała Nets 4-1
Raptors pokonali Magic 4-1

Po pierwszych meczach obu drużyn wyglądało, jakby obie serie mogły zakończyć się niespodzianką. Orlando oddało swój najlepszy strzał w stronę Raptors, i wygrało mecz w Toronto. Nets udało się sprowokować 76ers do niepotrzebnej młócki, i wykorzystali to na boisku. W kolejnych czterech spotkaniach wszystko poszło już zgodnie ze scenariuszem. Toronto nie musi się martwić już o zdrowie i oszczędzanie Kawhi Leonarda, bo po pierwsze, bardzo chcą wygrać mistrzostwo w tym sezonie, a po drugie, Kawhi i tak może uciec do Kalifornii. Swoją drogą Leonard wrócił do formy po bardzo kontrowersyjnym sezonie 2017/18. Jego zdrowie już pewnie nigdy nie będzie perfekcyjne, ale jeśli można aktywować go w play-off, to tyle może wystarczyć. Masai Ujiri, prezes Toronto Raptors, podjął znaczne ryzyko decydując się na jego transfer, bo oburzył tym fanów DeRozana i Kyle Lowry'ego. Nie przestraszyła go wizja ucieczki Kawhi, bo w obliczu faktu, że Raptors mają prawdziwą szansę dojść do finałów, była to niska cena. 

76ers obawiają się natomiast o zdrowie Joela Embiida. Z powodu kolana oszczędzano go w serii z Nets, albo nie wystawiając go wcale, albo ograniczając jego minuty do 20-kilku. Przeciwko Brooklynowi można było sobie na to pozwolić, gdyż reszta składu mogła uzupełnić luki, a Nets nie mieli nikogo pod koszem, kto mógł pokarać Philly za brak ich najlepszego zawodnika. W przypadku serii z Toronto, Embiid jest niezbędny, a nawet z nim 76ers mogą znaleźć się w pułapce. Sprowadzony w połowie sezonu Marc Gasol świetnie broni Kameruńczyka, Kawhi Leonard może bronić zarówno Simmonsa, jak i Butlera i Harrisa, a Danny Green to jeden z najwszechstronniejszych defensorów, który nie jest gwiazdą. Nawet zakładając, że 76ers dysponują wszystkimi zawodnikami w pełnym zdrowiu, to Toronto może wszystko skontrować. Szerokość składu, zgranie i doświadczenie przemawiają za Toronto, i wydaje mi się, że to może wystarczyć. W zależności od tego co zaprezentują w tej serii, chyba będę stawiał na Raptors w finałach.

76ers - Raptors 2 - 4

Michał


piątek, 19 kwietnia 2019

Typki z początku sezonu zasadniczego - rozstrzygnięcie

Drogi Mateuszu,

Nasza zabawa, polegająca na typowaniu dokładnych zespołowych bilansów sezonu zasadniczego dobiegła końca. Jeśli moje rachunki mnie nie zmyliły, to zarówno ty, jak i ja dobiegliśmy do mety w równym czasie, zdobywając po 71 punktów. Wojtek uzyskał 62 punkty, tracąc kilka niefartownych punktów na pojedynczych zwycięstwach i przegranych niektórych drużyn. O ostatecznych rezultatach decydowały szczegóły, bo jednomyślnie nie wierzyliśmy w te same zespoły, i przeszacowaliśmy zdolności innych. W związku z tym, nikt nie wykorzystał faktu, że Orlando Magic, czy Sacramento Kings zdecydowanie wyrwały się z marazmu kompletnej nieistotności dla całej ligi.
Oczywiście, trudno nas winić za brak zaufania do franczyz, które nie dały nawet znaku, że mogą poprawić. Przejechaliśmy się też na tym, że LeBron odniósł pierwszą poważną kontuzję w karierze, a Anthony Davis nie mógł się zdecydować, czy chce pozostać bohaterem Nowego Orleanu, czy zrobić z siebie pośmiewisko, i spędzić prawie cały sezon w limbo, grając po 20 minut w meczu dla zespołu, który nie potrafił zdecydować kto nim zarządza. Jokery odegrały kluczową rolę, oprócz tego postawionego na Toronto, gdyż każdy z nas przewidział, że będą bardzo dobrzy (obserwując ten wybór z przyszłości, nie był on zbyt odważny prawda?). Spojrzyjmy (Michał Probierz) zatem na sukcesy i porażki tego sezonu bukmacherskiego.

Perfekcyjne obstawki:

Mateusz - 3
Michał - 2
Wojtek - 0

Mateuszu, przewidziałeś precyzyjnie jak dobrze Raptors poradzą sobie z zamianą swojego najlepszego zawodnika, w notorycznie trudnego kolesia, który po sezonie może woleć uciec do Los Angeles. Wojtek uwierzył najmocniej w San Antonio utrzymujące formę, ale to ty trafiłeś w dokładną ilość ich zwycięstw. Ponieważ Gregg Popovich po raz kolejny wepchnął słabszy na papierze zespół do play-off, co może mieć wpływ na przyszłoroczne typki, gdyż nikt nie będzie chciał uwierzyć w to, że Spurs w końcu mogą nie wejść do play-off. Statystyka nie jest po ich stronie, ale rzeczywistość każe wątpić w statystykę.
Twoje trzecie dokładne przewidywanie dotyczy Memphis Grizzlies, Wojtek i ja widzieliśmy ich bliżej play-off, może z dramatyczną końcówką? Nawet jeśli tak nie było naprawdę, to w mojej wyobraźni twoje daleko widzące oczy ujrzały Marca Gasola w Toronto i problemy zdrowotne reszty składu. Chciałbym być bardziej dumny z moich trafień w rezultaty Warriors i Pacers, ale gdzie leży umiejętność przewidywania, skoro od lat wiadomo, że Golden State przestało przejmować się sezonem zasadniczymi, i jedyne pytanie brzmi, jak bardzo; natomiast Indiana zagrała niezły sezon i zajęła niezłe miejsce, grając niezłą koszykówkę. Ekwiwalentem Pacers jest kanapka z przyzwoitym serem, i ulubionym keczupem.

Katastrofy typerskie

Mateusz - pomyłka o 17 zwycięstw (Orlando)
Michał - pomyłka o 20 zwycięstw (Sacramento)
Wojtek - pomyłka o 21 zwycięstw (Orlando)

Tak jak mówiłem, wszyscy obracaliśmy się w tych samych granicach. Żeby nie było, to ja także przestrzeliłem Orlando o 15 porażek, ale też uważałem, że Sacramento będzie najgorszym zespołem w lidze. Z ciekawszych pomyłek w górę, mocno przeceniliśmy Boston, podobnie zresztą jak większość eksperckich typerów przedsezonowych. Ludzie naprawdę spodziewali się, że Celtics wygrają w cuglach konferencję wschodnią, opierając się na powracającym talencie i zgraniu. Mocny przejazd, z różnych powodów dotyczył też Lakers i Pelicans.

Podsumowując, rywalizacja zakończyła się remisem, ale bazując na fakcie, że udało ci się utrafić trzy bilanse idealnie, do moich dwóch, to jestem w stanie przyznać ci tegoroczne zwycięstwo. Wyniki rozliczały się do końca sezonu, co powodowało emocje do samej linii mety. Mam nadzieję, że w przyszłym roku zaczniemy podejmować odważniejsze decyzje, może ignorując "group-think" i propozycje od Las Vegas? A teraz, niczym reprezentacja Polski, musimy przeanalizować naszą grę, wyciągnąć wnioski, i zapomnieć o nich w następnym meczu.

Michał

sobota, 13 kwietnia 2019

Typki na pierwszą rundę play-off 2019

Drogi Mateuszu,

Długi i trudny sezon za nami, teraz rozpoczynamy granie na serio. Proszę o typki w komentarzu.

Eastern Conference


1 - 8
Milwaukee Bucks - Detroit Pistons

W sezonie zasadniczym Bucks wygrali wszystkie 4 spotkania

Chyba nie ma się nad czym wielce zastanawiać, ponieważ Milwaukee w tym sezonie to najlepszy zespół w lidze (różnica między ich zdobywanymi punktami, a traconymi to +9, historyczny rezultat), dysponują najlepszym zawodnikiem (prawdopodobny MVP - Giannis) i przystępują do tej serii z myślą o przynajmniej finałach konferencji. Na niekorzyść Detroit przemawia też fakt, że ledwo dokulali się do play-off, zwłaszcza, że większą część sezonu walczyli o przynajmniej 6. pozycję w konferencji. Zwyczajowo nie doczekamy też Blake'a Grffina w pełnej formie, jako że walczy z kontuzją kolana. Już w zeszłym roku, Bucks trenowani przez nieudolnego Joe Prunty'ego postawili się bardzo mocno o wiele bardziej utalentowanym Boston Celtics, będąc nawet całkiem blisko zwycięstwa, gdyby nie to, że nauczyciel WFu Joe podchodził do ustawiania składu z takim konserwatyzmem, jak kościół katolicki. Oczekuję też gigantycznej serii od Giannisa - 35p/15z/8asyst. Bez wahania:

Bucks 4 - Pistons 0

2 - 7
Toronto Raptors - Orlando Magic

W sezonie zasadniczym Magic i Raptors zremisowali 2   - 2

Brawo Magic, którzy pod stabilnym kierownictwem nowego trenera Steve'a Clifforda, wrócili do play-off po długiej nieobecności, która trwała od kiedy z zespołu odszedł Dwight Howard. W sezonie zasadniczym postawili się Toronto, ale tylko w jednym z ich zwycięstw grał Kawhi Leonard, czyli absolutny klucz do play-off dla Raptors. O ile w sezonie zasadniczym mógł sobie pozwolić na freelancerkę, i wybieranie dogodnego czasu na wybieganie na boisko, to aby spełniły się marzenia Toronto o wygraniu konferencji wschodniej, Leonard musi sobie przypomnieć jak to jest nieść zespół na plecach. Moim zdaniem, Raptors to zespół lepiej przygotowany składowo do play-off, aniżeli Milwaukee - Leonard nie ma problemu z rzutem za trzy, i trzeba go pilnować w każdej akcji ofensywnej, a Nick Nurse dysponuje tyloma zawodnikami, że może zmieniać boiskowe wydarzenia wysyłając na parkiet ekipy specjalne. Magic spotkają się tutaj z przeszkodą w postaci deficytu talentu. Może urwą jeden mecz, ale wolę postawić na to, że Raptors wykorzystają ich jak worek treningowy.

Raptors 4 - Magic 0

3 - 6 
Philadelphia 76ers - Brooklyn Nets

W sezonie zasadniczym 76ers i Nets zremisowali 2 - 2

Tutaj rywalizacja w sezonie zasadniczym była bardzo zacięta (dwa mecze do ostatniego rzutu, i dwa wpierdole), i taka pewnie też będzie w play-off. 76ers mają tendencję do wypuszczania z rąk wygranych meczów, ich pierwsza piątka zagrała w całości może 10 spotkań, a na domiar tego, Joel Embiid nie wie w jakim stanie znajduje się jego kolano, i może opuścić już pierwszy mecz. Nets to zgrana ekipa, niesiona na fali wygrzebania się z katastrofalnej sytuacji po transferze z Bostonem. Brooklyn gra stylem, który może powodować niespodzianki (dużo trójek i szybkie bieganie), a ich obrońcy (D'Angelo Russell i Spencer Dinwiddie) mają taki profil zawodnika, który sprawia mnóstwo problemów Philadelphii. Gdyby Embiid był w pełni zdrowy, byłbym przekonany, że w miarę trwania serii różnice w talencie na korzyść 76ers ujawniłyby się, a tak to Nets mogą zwietrzyć szansę. 76ers przejdą do następnej rundy, ale po drodze doprowadzą fanów do skraju załamania nerwowego.

76ers 4 - Nets 3

4 - 5
Boston Celtics - Indiana Pacers

W sezonie zasadniczym Celtics wygrali 3 - 1

Jedyne zwycięstwo Pacers odnieśli na samym początku sezonu, kiedy ich najlepszy zawodnik, Victor Oladipo, nie wrócił do domu z bolącym kolanem. Od tego momentu trzymali się dzielnie, ale zyskali też na słabości przeciwników z dolnej części tabeli konferencji wschodniej. Dobrze grają w domu, przyzwoicie bronią, a rozwój Mylesa Turnera daje im nadzieję na przyszłość. W serii z Bostonem swoją nadzieję kładą w tym, że Celtics cały sezon spędzili skłóceni, niezgrani, i niespełniający oczekiwań. Dysproporcja talentu jest jednak wyraźna. Kyrie Irving w formie, to jeden z najlepszych zawodników we wschodnich play-off, a za nim stoi Al Horford, wracający do formy Gordon Hayward, rozczarowujący, ale ciągle groźny Jayson Tatum. Wbrew rezultatom sezonu zasadniczego jest to mocniejsza ekipa, niż ta która postawiła twarde warunki LeBronowi w zeszłym roku. Sezon zasadniczy może wywoływać zgnuśnienie, jednak jestem zwolennikiem tezy, że w play-off talent zazwyczaj wygrywa. Gdyby grał Oladipo, mówilibyśmy o serii bliskiej 50/50. W obecnej sytuacji stawiam na Boston.

Celtics 4 - Pacers 2

Western Conference


1 - 8
Golden State Warriors - Los Angeles Clippers 

Golden State wygrało serię 3 - 1 w sezonie zasadniczym

Czyli przetarcie drogi dla Golden State. Warriors praktycznie przespali sezon zasadniczy, a i tak wygrali najwięcej spotkań w zachodniej konferencji. Clippers zaliczyli dużą zmianę w środku roku, oddając swojego najlepszego zawodnika (Tobias Harris) do 76ers, za całkiem sporo zasobów. Pomimo tego utrzymali poziom, wygrywając sporą ilość spotkań (na wschodzie zajęliby 5. miejsce). Dla zespołu z LA, tak naprawdę ten sezon to truskawka na torcie (c) Tomasz Hajto. Wszystkie ruchy transferowe zostały wykonane z myślą o czyszczeniu budżetu na lato. Wobec tego Clippers mogą grać luźno, wolno i odważnie, ale zabraknie im umiejętności, aby naprawdę postawić się Golden State. Od strony mistrzów możemy spodziewać się testowania, jak przydatny może być DeMarcus Cousins w play-off. Warriors mają w zwyczaju odpuścić przynajmniej jedno spotkanie w serii, ale tutaj oczekuję czystej przejażdżki.

Warriors 4 - Clippers 0

2 - 7
Denver Nuggets - San Antonio Spurs

W sezonie zasadniczym Nuggets i Spurs zremisowali 2 - 2

Ostatnie spotkanie zakończyło się srogimi batami położonymi na Spurs, wydaje się więc, że może znaleźli sposób na San Antonio wykonujące porządną robotę. Kompletnie nie wierzę w Denver, i uważam, że to najsłabszy zespół z czwórki okupującej szczyty obu konferencji. Na ich korzyść działa głód sukcesu i Nikola Jokic, maszyna ofensywna. Dodatkowo, dzięki szczęśliwemu układowi wyników, trafili na tę stronę drabinki, która może poprowadzić ich do finału konferencji. Ich przeciwnicy z Teksasu nie mają stylu specjalnie sprawdzającego się w play-off. Ogrywanie rywali zaangażowaniem i wykorzystaniem popełnianych błędów działa w sezonie zasadniczym, ale w play-off wszystkie drużyny grają na pełnym skupieniu. Na szali talentu zdecydowanie przeważają Nuggets, ale doświadczenie leży po stronie Spurs. Wydaje mi się, że San Antonio złapie Denver przynajmniej dwa razy na nieuwadze.

Nuggets 4 - Spurs 2

3 - 6
Portland Trail Blazers - Oklahoma City Thunder

Thunder zdewastowało sezon zasadniczy 4 - 0

Jedna z dwóch najciekawszych serii w pierwszej rundzie play-off. Na nieszczęście Portland i ich szans na brak kompromitacji drugi rok z rzędu, Jusuf Nurkic potwornie złamał nogę na koniec sezonu zasadniczego. Z drugiej strony, najważniejszy zawodnik Thunder, czyli Paul George walczy z kontuzją ramienia. W związku z tym, ciężko przewidzieć jakie rozwiązania zaproponują obie drużyny. Czy Dame Lillard będzie w stanie przełamać cykl słabych występów wtedy, kiedy najbardziej się liczą? Jeśli tak, to Portland ma szansę przełamać znakomitą obronę Thunder. Może okazać się też, że Russell Westbrook odnajdzie swój rzut, a reszta graczy z Oklahomy postawi zaporę nie do przejścia. Nadal wracam myślami do zdrowia Paula Georga, którego obecność powoduje, że szanse przesuwają się na stronę OKC. Nie jest do końca pewne, czy zobaczymy go w pierwszym meczu, ale nawet jeśli wróci i nie da z siebie 100%, to Portland odnajdzie swoje szanse. Bardzo ciężki typ.

Trail Blazers 3 - OKC 4

4 - 5
Houston Rockets - Utah Jazz

Seria zakończyła się remisem, ale ostatni mecz odbył się w lutym

Dostajemy powtórkę z drugiej rundy zeszłorocznych play-off. Wtedy rozpędzeni Houston skarcili Jazz 4 - 1. W tym roku nie będzie już tak łatwo. Po pierwsze, skład Rockets osłabił się w porównaniu do 2018, a Chris Paul postarzał się rok. Po drugie, większość zawodników Jazz jest na takiej linii rozwojowej, że raczej się poprawili. Do wygrania tej serii dla Houston znowu potrzebna będzie magia Hardena, wsparta przynajmniej poprawnym zdrowiem Paula, i solidną grą Clinta Capeli przeciwko Rudy'emu Gobertowi. Jazz liczą na rozwój Donovana Mitchella i defensywę Goberta, która może rozpaść się przeciwko jednemu z najlepszych ofensywnych zawodników ligi. Zarówno Jazz, jak i Rockets znaleźli swój chill w drugiej części sezonu, więc powinniśmy spodziewać się meczów na bardzo wysokim poziomie.

Rockets 4 - Jazz 2

Michał



czwartek, 14 marca 2019

W poszukiwaniu zaginionego szczęścia

Drogi Mateuszu,

Ponieważ w obecnym składzie demograficznym NBA funkcjonują przede wszystkim tak zwani "Millenialsi" (do których należymy także my, bo formalne definicje sugerują rozpoczęcie tego pokolenia od 1983; na ten moment w lidze ciągle funkcjonuje 11 zawodników, teoretycznie należących do innej generacji), dlatego liga zaczęła mierzyć się z problemami, wynikającymi z psychologicznego położenia dzisiejszych młodych dorosłych.
W tym momencie, nawet komisarz NBA, Adam Silver, zauważa, że większość zawodników czuje się niezadowolona, biorąc pod uwagę oczekiwania, jakie mają od miejsc, w których grają, jak i drużynowej sytuacji, a także wielu innych czynników.

Kiedy Travis śpiewał w "Side"o tęsknym spoglądaniu na życie po drugiej stronie płotu, nie do końca rozumiałem, w jaki sposób może odnosić się to do mnie, a tym bardziej do znakomicie uposażonych gwiazd sportu, pracujących w wymarzonym zawodzie. Im bardziej jednoczę się z millenialną myślą niezadowolenia z systemu, w który zostałem wpędzony wbrew mojej woli, tym bardziej jestem w stanie wykazać empatię dla ludzi, którzy stanęli przed wymarzonym szansą zarabiania na życie w okupacji, która ekwiwalentnie opłaca ich za faktyczne umiejętności (często dające się skalkulować matematycznie). Nie da się mentalnie przekroczyć progu odczuć drugiego człowieka, ale przy obserwacji graczy wystawionych na permanentną ocenę i mierzącą się z realnymi oczekiwaniami, okazuje się, że życie, i natura ludzka nadal wygrywają ze sztucznie wyłożonymi granicami tego, kiedy z zewnątrz uznajemy człowieka za osiągającego prawdziwy sukces.

Ponieważ obecnie mamy w lidze tyle przykładów zawodników, którzy próbują określić swoje miejsce na ziemi, nie możemy łatwo zganić ich rozterek na jednoznaczną przyczynę. Gdyby ten sam wirus przechodził przez gwiazdy, klasę robotniczą, i odrzutków, wtedy można byłoby pytać o diagnozę stanu ligi, i zastanawianiu się nad jej przyszłością. Sytuacja kontraktowa i pieniężna nie chyboce się, i nie stanowi źródła konfliktu między kosmicznie bogatymi właścicielami klubów, a bardzo bogatymi zawodnikami.
Wręcz przeciwnie, wygląda na to, że negocjacje przebiegają we wzajemnej atmosferze zrozumienia, wynikającej ze zmiany pokoleniowej biznesmenów kupujących kluby, i wzrastającej inteligencji finansowej pracowników (którzy też zdają sobie sprawę, jaką władzę mają nad kształtem ligi). Oczywiście, to wszystko może rozpaść się przy kolejnych związkowych negocjacjach w 2022, natomiast w tym momencie przyjmujemy, że finansowe zdrowie ligi rozgrywa się słusznie między dwoma stronami. Skoro zatem podstawa piramidy Maslowa zostały wypełnione, co powoduje, że zawodnicy wydają się być coraz bardziej niezadowoleni z życia? Miliony winny wypełniać wszystkie luki w osobowości, relacjach, i niwelować działanie chemii w głowie i sercu człowieka. Spójrzmy zatem niesprawiedliwym spojrzeniem na głównych producentów obecnego zamieszania w nieprzewidywalnym sezonie telewizyjnym i sportowym NBA.

Anthony Davis rozlicza swoją bibliografię w kontekście historycznym po napisaniu pierwszego rozdziału

Od momentu kiedy wkroczył do ligi, New Orleans Pelicans próbowali złożyć koło niego zespół gwarantujący atak na pozycję behemotów, zwłaszcza, gdy tylko okazało się, że Davis może być najlepszym zawodnikiem w lidze. Największym sukcesem okazało się ściągnięcie Jrue Holidaya, jednakże kumulacja pozostałych ruchów sprowadziła Pelicans do mierności. A może to wcale nie od nich zależało? Może to Davis gwarantujący 30 punktów, 12 zbiórek i 2.5 bloku nie sprostał oczekiwaniom? Jeśli ktoś myśli w ten sposób, i dał upust swoim przekonaniom w publiczny sposób, to przyczynił się do zmiany Davisa z tego, który chce wyciągnąć Pelicans ponad przeciętność, w tego, który doskonale zdaje sobie sprawę co zrobiły lata poświęcania się Minnesocie Kevinowi Garnettowi.
Czy świadomie, czy nie, AD bierze kwestię swojej legendy w swoje ręce. Przeglądając dostępne mu manewry, dobrze widzi, że do najskuteczniejszych ruchów należy przeprowadzka. Przymyka oko na "niedolę" Kyrie Irvinga i LeBrona Jamesa walczących z niespełnianymi oczekiwaniami, ale widzi radość Paula George w Oklahomie, i ciężar zdjęty z Chrisa Paula w Houston. Oraz obserwuje to, co czuje Kawhi Leonard w Toronto, ale podobnie jak reszta ludzkości, nie jest w stanie rozczytać jego komputerowego kodu.
Wbrew oczekiwaniom wszystkich, domagając się transferu, poniesie także stratę finansową, ale dzięki obecnej strukturze kontraktów, tę różnicę zniweluje mądrym zarządzaniem dalszą karierą. Pytanie brzmi zatem, czy w nowym miejscu odnajdzie spokój i szczęście? Jeśli trafi do Lakers, to znajdzie się wśród LeBronowskiego cyrku, który na ten moment zdaje się dobiegać końca. Działalność około-Lebronowska zawsze przynosiła mniejsze zyski dla zawodników podkoszowych. Zarówno Chris Bosh, jak i Kevin Love zmienili się z niepodważalnych gwiazd swoich zespołów w pomocników wypełniających drobne role, ograniczając swoje działania w ofensywie do niezbędnego minimum. Davis stanąłby przed ostatecznym egzaminem, jako najlepszy zawodnik, z którym LeBronowi przyszło grać w zespole. Czy wreszcie doczekalibyśmy się odpowiedzi na pytanie, jak wygląda drużyna, w której James ustępuje pola komuś, kto ciągle nie osiągnął szczytu trajektorii swojej kariery? Wbrew pozorom nawet uniknięcie budującej się obecnie tragedii Los Angeles nie oznacza, że Davis spotka swoje szczęście wybierając inne miasto. Na każdym kroku czekają te same pułapki, w które wpadła franczyza w Nowym Orleanie, wzmagane przez fakt, iż jeśli AD będzie chciał zostać wytransferowany przed wolną agenturą, to musi liczyć się z tym, że w zamian za jego przybycie, klub zapłaci karę w postaci oddania większej i utalentowanej części składu. Zakładając, że dysponujący najciekawszą skarbnicą Boston składa wymarzoną przez Pelicans ofertę, nadal zostawia to przetrzebiony skład Celtics, w którym może nawet zabraknąć Kyrie Irvinga, a to przecież moc gwiazd decyduje o ostatecznym sukcesie.

Podsumowując. Niezadowolony (słusznie) z tego, jak patrzymy na jego karierę, ze względu na nieudolność Pelicans, podejmuje decyzję (zgodnie z radą swojej nowej agencji) o żądaniu transferu. Nawet te osoby, które sympatyzują z jego pozycją, rozumieją, że postawił się w najtrudniejszej sytuacji. Po pierwsze, dwa lata przed końcem kontraktu, tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia na temat zespołu, w którym wyląduje. Po drugie, zamienia koszykarską siekierkę na kijek, nie zyskując uznania w oczach publiczności. Jego głowa chodzi pomiędzy opiniami o jednym z najlepszych zawodników w lidze, a notorycznym rozczarowaniem, które dodatkowo nie może wykazać się cierpliwością dotyczącą budowy franczyzy. Anthony Davis pozostaje w środku, sam, ostatecznie płacąc za wszystkie konsekwencje swojej decyzji.

Kyrie Irving docenia swoje młodzieńcze doświadczenia za późno, i aplikuje je w niewłaściwy sposób

Historia Kyrie przyjmuje za dużo twistów, aby donosić o nich tutaj w formacie reporterskim. W tej chwili Irving żyje między przeświadczeniem, że domyślnie nie istnieją dobre sytuacje w NBA, a przekonaniem, że to on sam tworzy nieznośną atmosferę miejsca pracy. Początkowe lata jego kariery opierały się na wyobrażeniu tego, co oznacza Kyrie. Sezon w Duke został skrócony przez kontuzję pleców, a początkowe lata w Cleveland nie miały znaczenia, jak przystoi to zespołowi notorycznie przegrywającemu ponad 50 spotkań w sezonie. Osobowość Kyrie zaczęła nabierać kształtu dopiero wtedy, kiedy LeBron wrócił do Cavaliers. Wraz z formulacją super-drużyny w Ohio nadszedł czas, aby rozliczać Irvinga z przydatności i osobowości. Na boisku Kyrie okazał się niezbędnym elementem krucjaty LeBrona stawiającego czoła lepiej uzbrojonym przeciwnikom z Kalifornii. Po zdobyciu tytułu, jego myśli popłynęły w stronę ledwo widocznej, utopijnej wyspy, na której palmy rosły trochę wyżej, trawa była zieleńsza, a LeBron nie siedział na tronie (gotowy ustąpić przy oznakach starzenia). Dopiero wtedy poznaliśmy Kyrie jako gościa, który woli wystąpić po swoje zbyt wcześnie, niczym Luke Skywalker urywający trening na Dagobah, przekonany, że jego marionetkowy mistrz przekazał mu wszystkie możliwe informacje.
Nie jestem nieprzekonany, że to ten Brutusowy moment nie oznaczał prawdziwego końca kariery Jamesa walczącego o ostateczne trofeum (wszakże nikt nie spodziewał się, że Cavaliers mają jakiekolwiek szanse na wywalczenie tytułu przeciwko tytanom z Oakland). Irving wypłynął więc zadowolony w wyspy bostońskie, ale napotkał nieznane sobie problemy, nieobecne postaciom drugoplanowym. Młodzi zawodnicy nie rozumieją powagi play-off? Ktoś oczekuje od swojej pozycji więcej, niż przydałoby się drużynie? Ależ drogi Kyrie, przed chwilą to byłeś ty, pytając Mike Millera w trakcie 37. meczu w sezonie czy tak wygląda atmosfera play-off. Nie umiałeś zrozumieć też, że w mistrzowskim zespole każdy dopasowuje się do swojej roli. Twoja przeprowadzka do Bostonu miała udowodnić, że umiesz zarządzać ludźmi... i wykazała kompletne przeciwieństwo. Nie umiem stwierdzić, czy jest spokojne miejsce, w którym Kyrie znajdzie swój zen, wyrównujący jego oczekiwania i drużynowe umiejętności, ale jeśli nie zadowala go zbiór, który proponują Celtics, to ciężko wyobrazić sobie kombinację podchodzącą pod ideał.

Najgorsze są te momenty, kiedy Irving wypowiada się jak najstarszy na świecie człowiek, odwołujący się do czystości sportu i uwłacza biznesowej stronie NBA, krytykując obecność kamer, reporterów, artykułów, a może nawet fanów, nie pozwalających mu cieszyć się pięknem koszykówki na najwyższym poziomie. Rozumiem w pełni, że kieruje nim nostalgia za graniem w parku/podjeździe, z kolegami, w niewymiarowych halach, i innych archetypach, o których zazwyczaj opowiadają ligowi zawodnicy. Zagłębienie się w świat budowania światowej marki i granie w Hollywoodzkim filmie, przeczą słowom Irvinga, który chce zjeść ciastko i mieć ciastko. Z takim nastawieniem nie spodziewam się, aby łatwo było mu znaleźć miejsce, w którym będzie naprawdę szczęśliwy. Z tego co wiem, to za każdą franczyzą podążają fani, reporterzy, i media społecznościowe, a Kyrie zazwyczaj gra na takim poziomie, że to jego rozlicza się z odpowiedzialności za drużynowe wyniki. Czasami jest tak, że marzenia o samodzielności oznaczają walkę z najgorszym szefem na świecie - samym sobą.

Kevin Durant osiąga szczyt, jednocześnie zmieniając się w coraz większego cynika

Największa zmiana charakteru jaką zaobserwowałem w trakcie mojej przygody z NBA. Kiedy grał w OKC, sprawiał wrażenie tego typu gwiazdy, za którą wszyscy mogą się wstawić. Nienaganne umiejętności na boisku, przyjemna osobowość, nie tocząca walki z bezustannie wściekłym Russellem Westbrookiem. Jeśli Kyrie Irving dążył do modelu czystości koszykarskiego istnienia, to Durant był najbliższym tego wzorem. Nie potrafię sobie racjonalnie wytłumaczyć w jaki sposób osiągnięcie ostatecznego sukcesu po przejściu do Golden State Warriors (przypomnę - szczyt OKC to przedwczesne finały w 2012, i tragiczna porażka z Warriors w 2016) spowodowało, że obecna wersja KD brzmi jak zgorzkniały typek, któremu uciekły wszystkie życiowe szanse. Myślę, że nie było żadnego kibica koszykówki, i samego Duranta, który myślał, że po podpisaniu kontraktu z GSW czeka go cokolwiek innego niż niepodważalny sukces. Odejście Kevina z OKC można było interpretować w prosty sposób - uciekł z czyśćca mało zaawansowanej koszykówki, i trenerów, którzy nie potrafili stworzyć boiskowej sytuacji, maksymalizujące jego talenty. Mistrzowscy Warriors jawili się jako studenci wyższej szkoły nowej koszykówki, zachęcającej swobodą nauczania i szerokim wachlarzem programów gwarantujących sukces w przyjemnej atmosferze w otoczeniu równie utalentowanych zawodników.

Dlaczego zatem pamiętam Duranta jako bardziej szczęśliwego człowieka, kiedy tyrał na wymagającej posadzie zbawiciela Oklahoma City? Dlaczego współczesny Durant nie potrafi odpowiadać na pytania w inny sposób, niż odstrzeliwując cierpkie słowa w stronę reporterów, którzy chcieliby się dowiedzieć takich rzeczy jak: skoro nie chcesz debat na temat twojej przyszłości, to dlaczego nie podpisałeś kontraktu na kilka lat?
Jego podcasty z Billem Simmonsem, oraz zbiór poezji wywiadów zdradza tendencje kogoś, kto mówi o tej samej czystości produktu, co Kyrie Irving, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że bezapelacyjny sukces (2x MVP finałów) nie rozwiązuje mentalnych problemów, i nie ubezpiecza go przed krytyką. Gdy Michael Jordan sięgał po trzecią z rzędu nagrodę w finałach, a potem uciekł grać w baseball, to tłumaczył się pewnym zmęczeniem materiału, ale jego pozycję można było uzasadnić tym, że stał się jednostkowym ambasadorem NBA, graczem odpowiedzialnym za wizerunek ligi, i uniwersalnym idolem, przyciągającym magnetycznie ludzi, których koszykówka kompletnie nie interesowała. W 2019, Kevin Durant może być najlepszym zawodnikiem w lidze (i gra w Golden State nigdy nie powinna wyciągać go z tej dyskusji), ale na jego barkach nie stoi reputacja i promocja całej ligi. To zadanie nie leży też na LeBronie Jamesie, gdyż NBA pozwoliło na budowę marek i ulubieńców na wskroś całej ligi. Skąd zatem to zgorzknienie, frustracja, i zrujnowanie publicznego wizerunku? Być może chodzi o dźwięk rozbitego lustra, dotyczącego osiągnięcia ostatecznego sukcesu. Tak, Kevin Durant dopiął swego, wychodząc z OKC i zdobywając tytuły w Oakland, ale czy okazało się to niewystarczające? W jego wypadku mamy do czynienia z połączeniem wcześniej omawianych czynników: zadbał o swoją reputację wygrywając, podjął świadomą decyzję na temat swojej przyszłości, i zmaksymalizował finansowe zyski. Jeśli pomimo tego jego marzenia wracają do czystości wykonywanego zawodu, to znaczy, że w końcu musimy zrozumieć, że to nie rzeczy opisywalne z zewnątrz oznaczają wewnętrzny spokój. Zwłaszcza, kiedy social media gotowe są przyczepić się do wszystkiego, poczynając od niezadbanej brody, do wężowatego dołączenia do najlepszego zespołu w lidze. Durant istnieje jako posąg w świecie koszykówki, ale jego człowieczeństwo otrzymuje ciosy, niczym pinata specjalnie przygotowana dla mediów społecznościowych.

To tylko kilka z najważniejszych przykładów obrazujących różnicę między wewnętrznymi i zewnętrznymi oczekiwaniami tego pokolenia, i niespełnienia ludzi, którzy dotarli do szczytu swojej profesji. A przecież mamy jeszcze szukającego miejsca na swoją kłótliwą osobowość Jimmy'ego Butlera, LeBrona Jamesa godzącego dyskusję o swoim postrzeganiu w annałach z planowaniem przyszłości, i mnóstwo młodych graczy często środowiskowo programowanych na niezadowolenie z suboptymalnych sytuacji sportowych i życiowych.
Kształt ligi zawsze będzie opierał się na dwóch rzeczach - ekonomicznej sytuacji ustawiającej życie koszykarzy, i odzwierciedlenia społeczeństwa, w którym żyjemy. Bardzo łatwo prychnąć z lekceważeniem na problemy ludzi zarabiających więcej, niż nasze rodziny będą widziały w sumie przez kilkanaście pokoleń, ale czytanie profili, wywiadów i słuchanie rozmów z nimi uświadamia mi, że większość (nawet jeśli przynajmniej pozornie) zdaje sobie sprawę w jak uprzywilejowanej sytuacji stoi. Myślę zresztą, że to kolejny z punktów nacisku, który stawia ich na świeczniku i zmusza do walki z wizerunkiem rozpuszczonych milionerów, a także wymaga odpowiedniego wkładu zwrotnego w społeczeństwo. Paradoksem pozostaje, że przez jednoekranową bliskość do nich, oczekujemy od sportowców o wiele więcej, niż od miliarderów, którzy płacą ich pensje, a odwracają każde możliwe prawo, tylko po to, by oddawać społeczeństwu jeszcze mniej. Nawet zakładając, że wszyscy gracze w NBA spełniają nasz pesymistyczny wizerunek mieszkańców wieży z kości słoniowej, to i tak gracze AD2019 jawią się bardziej światłymi, ciekawymi i społecznie uświadomionymi, niż ci z początku tysiąclecia. Niektórzy pracują charytatywnie na lokalnych rynkach, a inni poświęcają swój czas na akcje o większym zasięgu. Mam wrażenie, że czasem ta rzeczywistość i praca daje większą satysfakcję w porównaniu z trudnym do nawigacji światem profesjonalnej koszykówki. Z takiego dystansu mogę oceniać to mylnie, i wtedy nie ma ratunku dla naszego pokolenia? Póki nie dotarłem do nieskończenie cynicznego wieku, pozwolę sobie zatrzymać optymizm, ukryty za ciągle atakującym poczuciem niespełnienia. 99% millenialsów nigdy nie będzie umiało zrobić wsadu, ale może w publicznie rozliczających się z życiem rówieśnikach bez prawidłowych odpowiedzi leży jakaś uniwersalna lekcja.

Michał.

środa, 13 lutego 2019

Czy Los Angeles Lakers powinni zakończyć sezon LeBrona?

Drogi Mateuszu,

Miałem pomysł na tego posta jeszcze przed brzydką porażką Lakersów z Atlanta Hawks, ale taka wpadka wpakowała więcej mocy w moje myślenie. Może najkorzystniejszym działaniem dla LeBrona i jego przyszłości w Los Angeles, jest zakończyć ten sezon, dopóki nie zrobił sobie większej krzywdy? Oczywiście doskonale wiem, że szanse na to są mniej więcej takie, jak "Diablo: Wyścig o wszystko" na Złotą Palmę na festiwalu w Cannes, jednak chciałbym uargumentować moją propozycję.

1. LeBron zaliczył pierwszą poważniejszą kontuzję od wielu lat (nie wliczam do tego samodzielnego wysłania się na rekuperacyjne wakacje w 2015), naciągając notorycznie problematyczną pachwinę. Ze źródeł przeczytanych i zasłyszanych (dzięki, Błażej!) dowiedziałem się, że ten uraz wydaje się zdrowieć o wiele szybciej, niż naprawdę to robi, a łatwo nabawić się go ponownie. Dodatkowo, taka kontuzja ogranicza ruchliwość koszykarza, co jest szczególnie ważne w przypadku Jamesa, obchodzącego w tym roku 34. urodziny. Już od kilku sezonów LeBron bardziej przypomina radziecki, aniżeli niemiecki czołg - ciągle absolutnie nie do zatrzymania, ale da się go szybko obiec. Jeśli Bron planuje grać do czterdziestki, i osiągnąć większe sukcesy w dalszych latach swojego kontraktu w LA, to może warto odpuścić sobie ten sezon, w którym Lakers nie są w stanie złapać jakiegokolwiek rytmu w grze i zebrać się na serię zwycięstw, co prowadzi mnie do następnego punktu.

2. FiveThirtyEight daje Lakersom 31% szansę na awans do play-off, tuż za Los Angeles Clippers. Modele statystyczne nie umieją uwzględnić "efektu LeBrona", jednakże trudność tegorocznej zachodniej konferencji może okazać się zbyt grubym wyzwaniem nawet dla LeBrona i jego młodzieżowej kompanii. Mordercza walka o 8. miejsce wymagać będzie dramatycznego pościgu i poświęcenia, przede wszystkim ze strony Jamesa. Już w meczu Hawks, Król musiał zagrać ponad 37 minut, trzymając wynik w ryzach, i to przeciwko jednemu z najmłodszych i najsłabszych zespołów w lidze. 25 dodatkowych spotkań w tym stylu może oznaczać nawrót kontuzji, albo absolutne wyczerpanie przed play-off, gdzie jeszcze spotkałaby go kara w postaci batów od Golden State Warriors w pierwszej rundzie. Według Tankathon, przed Los Angeles stoi dziewiąty najtrudniejszy rozkład gier w lidze, a nie wszyscy zawodnicy dorośli do walki w kluczowym momencie, zwłaszcza, kiedy grają rozproszeni.

3. Jak czułbyś się w szatni, gdybyś dowiedział się, że stanowiłeś jedną z 9 potencjalnych opcji położonych na szalę w transferze Anthony'ego Davisa, który oczywiście nie doszedł do skutku? Od momentu, kiedy LeBron przybył do Miasta Aniołów, Brandon Ingram, Kyle Kuzma, Lonzo Ball, Josh Hart i inni, nie słyszą nic innego, jak to, jaką dysponują wartością dla reszty ligi, i na co można ich wymienić. Gdybyśmy mieli do czynienia z wieloletnimi weteranami, przyzwyczajonymi do tego, jak robi się ligowy dżemik, to atmosfera w szatni mogłaby się utrzymać.
Inaczej sprawa wygląda, kiedy wszyscy młodzicy próbują odnaleźć swoje miejsce na boisku i w ligowej rzeczywistości. zwłaszcza, kiedy ich życie wskoczyło na poziom trudności "hard", bo tego wymaga od nich obecność w szatni legendy koszykówki. James przez lata przyzwyczaił się do obecności zawodników, którzy go rozumieją, i próbują się dostosować. Publicznie wyraża zrozumienie i cierpliwość, ale obserwując upływający czas, ile ma jeszcze nerwów na dodatkową pracę jako au-pair? Gdy młodym graczom kłopoty zaprzątają głowę, a LeBron łypie na nich, jak na przeszkody w sprowadzeniu Davisa, to ciężko skupić się im na boiskowej produkcji. Taki Ingram wygląda na zawodnika, którego sukces boiskowy opiera się w 95% na tym, jaki panuje porządek w jego głowie, Lonzo nie może wykaraskać się z serii kontuzji, a Kuzma i Hart mimo jasno określonych umiejętności, nie zmienią trajektorii lotu franczyzy. Być może ponownie jak w zeszłym roku, należy dać juniorom czas i szansę na zaprezentowanie swoich największych atutów?

4. Zeszłoroczni Lakersi pod wodzą Luke'a Waltona zaskakiwali kompetentną grą w defensywie i szybkim tempem ataku. Stawianie na Ingrama jako wodza ofensywy opłaciło się, i w lutym 2018, tuż przed kończącą sezon kontuzją, naprawdę prezentował się jak ten zawodnik, którego wybrano na bazie potencjału w drafcie. Niekontuzjowany Lonzo także potrafi błyszczeć, a trener nie musi martwić się tylko i wyłącznie jak dopasowywać zmiany pod grę LeBrona. Szansa dla młodych na odetchnięcie, zabawę koszykówką bez presji może oznaczać znaczną odbudowę ich wartości, co kluczowe jest dla kolejnej próby negocjacji z New Orleans Pelicans (pod warunkiem, że ci znowu nie będą trollować Magica Johnsona i Roba Pelinki). Do tej pory Lakers próbowali sprzedawać ich potencjał, dobre trzy miesiące mogą oznaczać dołożenie do transakcji prawdziwej produkcji.

5. Granie młodymi zawodnikami (i częstsze przegrywanie) oznacza także zdobycie dodatkowego dobra, przemawiającego do pozostałych zespołów w rozmowach transferowych. Gdyby sezon skończył się w tej chwili, Lakers wybieraliby z 13. numerem w drafcie, i mieli 5% szans na wybieranie w pierwszej czwórce. Draftowi eksperci (którzy, muszę dodać, często się mylą) twierdzą, że ten draft poza kilkoma zawodnikami, szybko robi się słaby, stąd aby zachęcić potencjalnych kontrahentów, Lakers muszą próbować dostać się wyżej. Atlanta, Chicago, Cleveland, Phoenix i New York są poza zasięgiem, ale kilka innych zespołów obecnie znajdujących się poza play-off jeszcze całkiem mocno o nie walczy. Waszyngton, Dallas, Minnesota, Miami, czy nawet Orlando chcą walczyć o wysoką pozycję w konferencji, zamiast o ping-pongowe piłeczki. Gdyby LA przesunęło się chociażby na pozycję nr 9, to ich szanse na wybór w pierwszej czwórce wzrastają do 20%. Nie wiem, czy w porównaniu z Bostonem zmienia to równanie w sadze Anthony Davisa (Boston ma zarówno lepszych graczy, jak i ciekawsze wybory w drafcie do zaproponowania), ale w dodatkowa karta przetargowa w przypadku innych rozmów transferowych musi być ciekawsza, niż ultra-krótkie play-off.

LeBron James to zawodnik zbyt dumny i ze zbyt wielką kontrolą nad swoimi zespołami, aby pozwolić na taką sytuację. Dopóki stoi na własnych nogach, będzie spinał towarzyszy do walki, wierząc w to, że jego osobliwy i niezwykły talent pozwoli mu sprawiać same niespodzianki w postsezonie. Jeśli Los Angeles Lakers faktycznie chcą myśleć długofalowo, jak na przykład ich sąsiedzi zza miedzy, to może trzeba James'owi racjonalnie zaprezentować korzyści wynikające z dłuższych dla niego wakacji.

Michał

czwartek, 31 stycznia 2019

Szanowni Państwo, wasi New York Knickerbockers!

Drogi Mateuszu,

Kiedy jeden z najważniejszych zawodników w NBA, czyli Marquese Chriss z <sprawdzam na wiki...> Houston Rockets domaga się transferu, a mniej znany Anthony Davis ma w tym samym czasie czelność poprosić New Orleans Pelicans o to, aby wypuścili go wreszcie z więzienia błędnych decyzji i kiepskich sezonów, New York Knicks wykorzystują zamieszanie, aby w ich mniemaniu niezauważalny sposób, zrobić coś głupiego.

Kristaps Porzingis zrozumiał gdzie gra dosyć szybko. Jeszcze za czasów rządów Phila Jacksona odmawiał posezonowej rozmowy z naburmuszonym szefem i uciekał na Łotwę. Przecież widział wyraźnie krótkowzroczne ruchy transferowe i rozdmuchane kontrakty wydawane przebrzmiałym gwiazdom (Joakim Noah), albo niewartym tego zawodnikom (Tim Hardaway jr.). Potem obserwował wyganianie kijem Carmelo Anthony'ego, który nie dopraszał się przecież o "no trade clause" w kontrakcie. Na co dzień musiał prowadzić interakcje z jednym z najgorszych właścicieli w NBA, Jamesem Dolanem. Gdy zerwał więzadła, nie mógł być pewny, czy Knicks nie wykorzystają tego w negocjacjach i haniebnym obniżeniu wartości kontraktu, na który zasługiwał swoją grą. W końcu uznał, że ma dosyć przegrywania oraz otoczenia, i poprosił o prywatną konwersację na temat wizji rozwoju klubu ze Scottem Perrym, prezesem Knicks.

Jak się okazuje, szefowie NYK wykorzystali niezadowolenie KP przeciwko niemu, donosząc w mediach o tym, że marudzi na swój pobyt w Nowym Jorku, i stawiając go przed publiką jako czarny charakter w tej historii. Pod tą PR-ową przykrywką krył się jednak negocjowany wcześniej transfer z Dallas Mavericks, pozwalający Knicks pozbyć się kontraktów-albatrosów, a także niezadowolonego Porzingisa, wybranego przecież w drafcie jeszcze przez Jacksona. Tymi ruchami Scott Perry przygotował budżetowy grunt na ściągnięcie "prawdziwych" gwiazd do Nowego Jorku już latem. Gdy Knicks próbowali tego eksperymentu ostatnim razem w 2010, to zamiast LeBrona, Wade, czy Bosha, zatrudnili Amar'e Stoudemire i jego gumowe kolana. Być może tym razem mają jakieś informacje od np. Kevina Duranta, ale dopóki nie wybiegnie on w październiku na parkiet MSG w pomarańczowej koszulce, to nie mamy co wierzyć w insider trading, i powinniśmy traktować takie manewry jako czcze deklaracje.

Sama transakcja przedstawia się następująco: Kristaps, Courtney Lee, Tim Hardaway Jr. i Trey Burke idą do Dallas, w drugą stronę wędrują Dennis Smith Jr., Wes Matthews, DeAndre Jordan i prawdopodobnie dwa przyszłe wybory w drafcie.
Czego tu brakuje? Właściwej kompensacji, za jednego z najlepszych młodych graczy w lidze! Dennis Smith jeszcze nie zdążył niczego pokazać w lidze, i dopiero co 5 minut temu zaczął domagać się transferu. Nie wspominając już o tym, że Knicks mogli go wybrać zamiast Franka Ntilikiny w drafcie dwa lata temu. DeAndre Jordan w tym wieku okazuje się być balastem, zamiast pomocnym zawodnikiem. Wesa Matthewsa szkoda, ale jego termin przydatności, też powoli dobiegał końca. Dla Knicks najważniejszą informacją jest, że ich kontrakty kończą się latem, robiąc miejsce w budżecie na gwiazdy, a Smith ciągle ma nieodkryty potencjał.
Główną nagrodę w postaci Porzingisa zdobyło Dallas, jednocześnie biorąc na swoje barki zbyt wysokie kontrakty Lee i Hardawaya. Tajemnicą poliszynela jest jednak to, że każdy z tych zawodników (i nawet Burke) jest w stanie pomóc zespołowi. Lee to solidny weteran, trafiający trójki i broniący na rozsądnym poziomie, a Hardaway pomoże zdobywać punkty z ławki. Nie jest to specjalna kara za otrzymanie KP.

Czym ryzykują Mavericks? Po pierwsze, nadal nie wiadomo jak wygląda stan kolan gigantycznego, chudego kolesia, który co sezon boryka się z problemami zdrowotnymi. Dallas to jednak mądra organizacja, która na pewno spróbuje doprowadzić go do absolutnego porządku, i nie założy, że musi grać po 38 minut na mecz od powrotu. Po drugie, ze względu na możliwości kontraktowe Porzingisa, nie jest powiedziane, że przedłuży kontrakt z Mavericks. Już od tego momentu zacznie się gra negocjacyjna, ale wydaje mi się, że po obu stronach stołu istnieje chęć dogadania się. Na boisku nie mogę się doczekać sparowania Doncic -> Porzingis, bo Luka to najlepszy playmaker, z jakim przyjdzie grać KP w całej jego karierze.

Na oceny za wcześnie, ale fani Knicks po raz kolejny łapią się za głowy.

niedziela, 20 stycznia 2019

Mecz gwiazd sezonu 2018/19 - Kto zasługuje?

Drogi Mateuszu,

Zbliża się najważniejszy mecz sezonu, w którym zmierzą się "najlepsi" zawodnicy ze Wschodu, jak i Zachodu. W zeszłym roku dokonano poważnych zmian w systemie głosowania, oraz doboru składów, po to, aby nudny, wśród-meczowy konkurs wsadów wrócił do postaci prawdziwego meczu koszykówki, gdzie drużynom zależy na wygranej. Zasady są następujące:

Fani głosują na swoich ulubieńców, w tym roku wspierani przez Google. Jeśli wyszukasz nazwisko wybranego zawodnika, to możesz automatycznie oddać na niego głos, a masz ich dziesięć dziennie. Głos publiczności liczy się w 50%, i ta zmiana nastąpiła w odpowiedzi na sytuacje, kiedy niezasługujący i kontuzjowany Yao Ming wygrywał całościowe głosowanie w związku z faktem, że pochodził z kraju, który ma najwięcej ludzi na świecie. Pozostałe 50% rozdzielamy równo między dziennikarzy, oraz zawodników.
Niestety okazało się, że koszykarze, którzy tak często narzekają na niekompetencję pismaków, a także ich brak doświadczenia w graniu w lidze, nie podchodzą do głosowania specjalnie poważnie. Sporo z nich nie oddaje głosów na czas, część oddaje głosy na siebie, albo podaje żartobliwe wybory. Na całe szczęście eksperyment ze zmianą struktury głosowania możemy uznać za udany, bo w zeszłym roku obyło się bez niewytłumaczalnych decyzji.

W ten sposób wybierana jest pierwsza piątka, dwóch obrońców i trzech zawodników podkoszowych (zwróć uwagę na brak klasycznego centra, co ułatwia życie w momencie, kiedy klasowych w lidze po prostu nie ma). Pozostałych siedmiu graczy wybierają wszyscy ligowi trenerzy, którzy nie mogą głosować na swoich zawodników. Ich skład uzupełnia dwóch obrońców, trzech zawodników podkoszowych i dwie "dzikie karty". Jeśli ktoś nie może zagrać w meczu gwiazd przez kontuzję, trenerzy wybierają jego zastępstwo, i tak do skutku.

Kluczowe zmiany dotyczą jednak samego doboru składów. Od zeszłego roku przestaliśmy oglądać pojedynek Wschód - Zachód, bo w pewnym momencie zarząd NBA zrozumiał, że nikt nie będzie chciał oglądać milionerów odpoczywających po weekendzie imprezowania, niestarających się w ogóle grać w koszykówkę. Dlatego przywrócono zasady wuefowo-podwórkowe. Po dwóch stronach barykady stają zawodnicy, którzy otrzymali najwięcej głosów w swojej konferencji. W zeszłym sezonie byli to Steph Curry i LeBron James. Każdy z nich otrzymuje opaskę kapitana i wybiera sobie skład, bez względu na konferencję. Zaczynają od piątki wybranej w głosowaniu, a potem przechodzą do rezerw. Dzięki temu atmosferę podkręca honor wyłuskania prawdziwego talentu, a także sam proces wybierania. Zawodnicy nie zgodzili się na transmisję all-starowego draftu, być może ze względu na fakt, że ktoś poczuł by się urażony jako ostatni wybór. W tym roku mamy nadzieję, że przedmeczowe emocje trafią na nasze ekrany, ponieważ nie umiem sobie wyobrazić miny jednego z kapitanów, któremu sprzątnięto jego wybór sprzed nosa.

Do pełni szczęścia brakuje tylko wybierania 24 najlepszych graczy w lidze bez względu na konferencję, jednakże zmiany wprowadzone przez NBA ewidentnie przybliżają nas do idealnego rozwiązania (oby za tym poszły także zmiany w play-off). Na ten moment Wschód nie ma aż tylu utalentowanych zawodników, żeby usprawiedliwić pominięcie najlepszych graczy z Zachodu. Mimo wszystko, trzymam się obowiązujących zasad i przedstawię moje wybory do tegorocznego meczu gwiazd.

Wschód


Pierwsza piątka

G - Kyrie Irving
G - Kemba Walker
F - Joel Embiid
F - Kawhi Leonard
F - Giannis Antetokounmpo

Rezerwy

G - Victor Oladipo
G - Ben Simmons
F - Khris Middleton
F - Jimmy Butler
F - Blake Griffin
W -Domantas Sabonis
W - Nikola Vucevic

Smutna sytuacja na wschodzie kraju. Pierwsza piątka wygląda imponująco, kilku zawodników z rezerw też się do czegoś nadaje, ale patrząc całościowo? Wstyd. Kevin Love jest kontuzjowany i nie grał cały sezon, więc nie biorę go pod uwagę, John Wall i Wizards grają poniżej oczekiwań, dlatego nie otrzymują ode mnie żadnego szacunku. Wiem, że Bradley Beal wykonuje bożą robotę pod nieobecność swojego rozgrywającego, i dałbym się przekonać na wstawienie go za jedną z "dzikich kart", ale wolę wynagrodzić kogoś, kto rozgrywa sezon życia (Vucevic), i kogoś kto pełni jedną z najważniejszych ról, w jednym z najrówniejszych zespołów w całej konferencji (Sabonis). Domas zaczyna mecze z ławki, ale imponuje mi jego potworna skuteczność, rozwinięcie się pod każdym aspektem gry, i wykonywanie brudnej roboty na elitarnym poziomie. Gdy grał w Oklahomie, nie wykorzystywano jego atutów. Zamiast grania pod koszem i sprzątania śmieci pozostawianych przez niesprawne defensywny rywali, Billy Donovan zaparkował go na linii trzech punktów, gdzie miał grzecznie otrzymywać podania od Westbrooka i trafiać regularnie trójki, mimo że wcześniej tego nie robił. 

Victor Oladipo otrzymuje ode mnie nominację trochę na wyrost, bo gra słabiej niż w poprzednim sezonie, ale też nie rozczarowuje na całej linii, jak na przykład koledzy-obrońcy z Wizards. Smutne jest także to, że nie umiem wskazać kogoś, kto zasługuje na mecz gwiazd wśród 6. i 7. najlepszego zespołu konferencji, czyli Brooklyn Nets i Miami Heat. Gdyby Caris LeVert nie złamał kostki i grał tak, jak na początku sezonu, mógłbym zobaczyć go wśród najlepszych graczy ligi. D'Angelo Russell zaczął grać dobrze zbyt późno, a jeśli rozmawiamy o rezerwowych, to wolę to, co robi Sabonis, niż Spencer Dinwiddie, ale gdyby ktoś miał inne zdanie, to nie spierałbym się. Zgodnie z założoną konstrukcją całej drużyny, Miami Heat nie dysponuje żadnym wyróżniającym się zawodnikiem. Niedawno Erik Spoelstra dokonał taktycznej zmiany, i kazał grać Justise Winslowowi jako rozgrywającemu, co przyspieszyło karierę zawodnika z gigantycznym potencjałem, lecz trwa to za krótko, aby pozwolić mu zająć miejsce wśród elity.

Czy cała trójka z 76ers zasługuje na mecz gwiazd?... Tak. Uzasadniłbym nawet miejsce dla J.J. Redicka, którego obecność na boisku podnosi kwalitet ofensywny Philadelphii do elitarnych rejonów, ale poprzestanę na Embiidzie, Simmonsie i Butlerze.


Zachód

Pierwsza piątka

G - James Harden
G - Stephen Curry
F - Kevin Durant
F - LeBron James
F - Nikola Jokic

Rezerwy

G - Damian Lillard
G - Russell Westbrook
F - Paul George
F - Anthony Davis
F - Karl-Anthony Towns
W - DeMar DeRozan
W - Rudy Gobert


Ufff. Na Zachodzie jak zawsze ciężki temat. 3/5 pierwszej piątki podlega argumentacji. Po pierwsze Steph Curry, na bazie produktywności zasługuje na miejsce tutaj, ale z kolei zagrał mniej spotkań, niż Damian Lillard, który po raz kolejny ciągnie Trail Blazers w sezonie zasadniczym. Przyznaję miejsce Stephowi, ponieważ jego wyczyny sięgają limitów tego, co da się zrobić w koszykówce, i chcę żebyśmy (podobnie jak LeBrona) doceniali go, kiedy jeszcze gra. James i Lakers nie stoją w najlepszej pozycji. Pierwsza poważniejsza kontuzja Jamesa od niepamiętnych czasów obnażyła wszystkie słabości składu Lakers, gdzie nie mogłem wskazać żadnego zawodnika godnego zaszczytu występu w Charlotte. Na bazie tej różnicy między brak-LeBrona i obecność LeBrona wstawiam go do pierwszej piątki. Jeśli Paul George utrzyma defensywne tempo i wydajność w ofensywie, to na koniec sezonu zamieni się z Jamesem w pierwszej drużynie All-NBA. 

Czy Nikola Jokic to lepszy zawodnik od Anthony'ego Davisa? Raczej nie, ale Nuggets od początku sezonu prezentują siebie, jako prawdziwego kandydata do namieszania w play-off, a sam Nikola to najdziwniejszy zawodnik w lidze - center, którego centrum dowodzenia zarządza podaniami i czytaniem gry, a nie obroną i kasowaniem rywali pod koszem. Może niesprawiedliwie, ale nagradzam go za sukces zespołowy. 

Westbrook przestał umieć rzucać, w zamian zaczął przykładać się do defensywy i trochę bardziej angażuje kolegów do gry niż w poprzednich latach. Karl-Anthony Towns ożył zaraz po tym, jak znęcający się nad jego psychiką Jimmy Butler odszedł do Philadelphii, i zaczął grać na miarę swojego nieskończonego talentu. DeRozan otrzymuje ode mnie dużo szacunku za najtrudniejszą zmianę w lidze. Z jego perspektywy, Raptors wbili mu nóż w plecy, ale dzięki temu trafił do miejsca, gdzie potrafi się wykorzystać jego talent. W jego miejsce mógłby wskoczyć LaMarcus Aldridge, jednak co noc trudniejsze zadanie należy do DeMara. Utah Jazz i Rudy Gobert obudzili się w ostatnich tygodniach, stawiając szczelną blokadę przed koszem. Chociaż młody Mitchell również się obudził, to Rudy jest tym kolesiem, na którym naprawdę można polegać. 

Czy wybory na zachodzie mogą ulec w mojej głowie zmianie? Oczywiście. Z niecierpliwością czekam na wybór zawodników bez względu na konferencję, i rozczarowanie wschodnich "kandydatów", którzy budują CV w oparciu o rozwarstwienie społeczne. Mike Conley z Grizzlies nigdy nie zasłużył na All-Star? Wolne żarty. Miejmy nadzieję, że samo spotkanie przyniesie chociaż tyle emocji, co to zeszłoroczne. Kapitańskie opaski i wybór drużyny wzmagają konkurencyjność do znośnego poziomu, a niczego więcej nie oczekujemy od relaksującego weekendu.