czwartek, 21 czerwca 2018

Nagrody - Most Valuable Player

Drogi Mateuszu,

Ponieważ draft zbliża się nieubłaganie, a w związku z tym wszyscy dyskutują o tym, jak zmieni się przyszłość poszczególnych zespołów po ich wyborze w drafcie, ja wrócę do mojej rozpoczętej w kwietniu dyskusji o nagrodach.

Powody są dwa - po pierwsze, nie oglądam uniwersyteckiej koszykówki, więc cała moja wiedza opiera się na czytaniu i słuchaniu raportów skautingowych różnych ekspertów, a ci nie dosyć, że często się ze sobą nie zgadzają, to jeszcze przyszłość często kompletnie przeczy ich przewidywaniom. Mimo to kilka nazwisk, które teoretycznie mi się podobają: Luka Doncic, Mikal Bridges, Kevin Huerter, i kilka, które nie przekonują: Michael Porter jr., Trae Young, Collin Sexton. Zależy mi przede wszystkim na tym, aby 76ers wybrali kogoś sensownego z numerem 10, a reszta? Czas pokaże.

Drugi powód jest jeszcze bardziej prozaiczny; telewizyjny program modelowany na Oscarach odbędzie się 25 czerwca. NBA w zeszłym roku podjęło decyzję, że zamiast stopniowo rozdawać nagrody w trakcie play-off, poczekają na zakończenie sezonu i zorganizują galę celebrującą sezon zasadniczy, o którym wszyscy zdążyli już zapomnieć. O ile bez show dałoby się pewnie obejść, to nagrody mocno wykorzystuje się do debat o zasługach zawodników, stąd moje skupienie.

Za najważniejszą z nagród zwyczajowo uznaje się MVP, i słusznie, gdyż nie zdarzyło się, żeby kiedykolwiek w historii dostał ją ewidentny placek. Nie oznacza to, że co roku głosujący jednomyślnie zgadzają się co do ostatecznego wyboru, przypomnijmy choćby: zeszłoroczny wyrzut sumienia, czyli Russella Westbrooka,  Derricka Rose'a wygrywającego w 2011 z LeBronem, czy wybór Karla Malone'a nad Jordanem, w ostatnim sezonie MJ.

W tym sezonie główny kandydat uzyskał zdecydowaną przewagę na początku sezonu, i tylko zmęczenie materiału jego równą grą spowodowało poszukiwania dodatkowych kandydatów do dyskusji. Mowa o Jamesie Hardenie z Houston Rockets, który drugi rok z rzędu pełnił rolę najlepszego ofensywnego zawodnika w lidze, prowadząc swój zespół do znakomitego bilansu 65 wygranych, 17 porażek. Dla porównania, mistrzowie NBA, Golden State Warriors, wygrali 58 spotkań, a zwycięzcy konferencji Wschodniej, Toronto Raptors, 59. Dla Hardena to kolejny sezon, w którym stawia się go w roli faworyta do głównej nagrody, ale tym razem zakładam, że nie ominie go niezręczna dziękczynna mowa na scenie, obok raperów, których nie znam, bo jestem starym piernikiem.

Jeśli zwycięstwa drużyny nie wystarczają, żeby zamknąć argumentację, to spójrzmy na statystyki meczowe - 30 punktów (liderował lidze), 9 asyst, 5 zbiórek. Kombinacja 30 punktów i 9 asyst jest zabójcza, zarezerwowana tylko dla legendarnych graczy, a dodatkowo 9 asyst dla kogoś, kto nie wszedł do ligi jako rozgrywający? To już terytorium LeBrona. Zaawansowane statystyki również go bronią. Pamiętasz WinShares z poprzedniego posta? Harden swoją grą dołożył około 15 wygranych dla Rockets.

Dodatkowo, Harden przywrócił wartość, porzuconej przez ligę, nieefektywnej grze 1 na 1, dodając do niej intelektualny komponent. W zamierzchłych latach za prawdziwą gwiazdę uznawano tylko zawodnika, który potrafił przedryblować swojego rywala, i oddać ultratrudny rzut za 2. Jeśli wpadało, to legenda bohatera rosła, jeśli nie, to zawsze nadchodziła następna akcja.
Tak grał m.in. Allen Iverson, Kobe Bryant, a nawet Michael Jordan.
Harden wraz z trenerem d'Antonim zrozumieli, że gra w izolacji ma sens tylko i wyłącznie, jeśli jej zwieńczeniem będzie wysokoprocentowy rzut. Aby uzyskać taką sytuację Harden musi widzieć przed sobą dwie rzeczy - wolniejszego, albo słabszego przeciwnika, i otwartą drogę do kosza. Cała taktyka Houston opierała się na tym, aby koledzy z Rockets zasłonami i ruchem bez piłki zmuszali słabszych obrońców do krycia Hardena.
Jeśli obrońca był wolniejszy, to Harden mijał go dryblingiem i wchodził czysto pod kosz (pozostali gracze Rockets stoją wtedy wokół linii za 3 punkty, robiąc mu miejsce). Gdyby pod koszem czekał wysoki obrońca, to kolega Hardena dostawał podanie na czyściuteńki rzut za trzy. W przypadku obrońcy szybkiego, Harden wchodził w niego tyłkiem, wykorzystując przewagę siły, i rozwiązując sytuację w podobny sposób jak opisałem wyżej. Ten styl gry spowodował, że aż do kontuzji Chrisa Paula, Rockets mieli realne szanse wygrać z Golden State, i do przyszłego sezonu przystąpią ponownie jako faworyci. Harden pokazał też, że każdy styl gry, wykorzystany właściwie, ma swoje miejsce w lidze, która często pochopnie z niemodnych w danej erze elementów rezygnuje.

Czy można krytykować Hardena, nawet po takim sezonie? Oczywiście że tak, Harden w najlepszym przypadku broni średnio, a zazwyczaj przeciętnie, albo nawet słabo. Dwa lata temu internet wywlekał Hardena i GIFy jego horrendalnej defensywy na scenę i śmiał się bardzo, bardzo głośno. Zawstydzony Harden wziął się do roboty, i już nie jest tak źle, ale ze względu na ilość pracy w ataku, Harden po prostu nie otrzymuje trudnych zadań obronnych. Ma szczęście, że przy przyznawaniu nagrody MVP, to właśnie ofensywa ma kluczowe znaczenie, bo obecne NBA to liga znakomitego ataku.

Formuła głosowania na MVP od wielu lat wygląda tak samo - około 130 przedstawicieli mediów wysyła do ligi listę pięciu zawodników typowanych na MVP. Od zeszłego roku, NBA podaje trzech prowadzących kandydatów na miesiąc przed galą. Na liście oprócz Hardena znajdują się LeBron James i Anthony Davis. Ich obecność w tak elitarnym gronie jest w 100% uzasadniona, ponieważ obaj stanowili główny, i czasem jedyny, powód, dla którego Cavaliers i Pelicans wygrywali jakiekolwiek spotkania.
Pomimo 33-lat LeBron rozegrał jeden ze swoich najlepszych sezonów, a Anthony Davis dorósł do uczestniczenia w dyskusji o najlepszych zawodnikach w lidze. Dlaczego zatem uważam, że nie mają szans z Hardenem? Cavs w wielkich bólach wygrali 50 spotkań, a Pelicans 48. Wykluczając Westbrooka z zeszłego roku, praktycznie nie zdarza się, aby MVP wygrał ktoś z zespołu mającego mniej niż 55 zwycięstw (a im bliżej 60 tym lepiej). Gdybym musiał zmienić moją decyzję, to oddałbym MVP w ręce LeBrona, dzięki któremu BEZNADZIEJNY zespół Cavs o dwóch obliczach (przed okienkiem transferowym, i po nim) osiągnął przyzwoity wynik w wysokości 50 wygranych. Wolałbym nie myśleć po jakim dnie szorowałby klub z Cleveland, gdyby zastąpić Jamesa graczem o średniej jakości.

W tym roku, po kilku latach oczekiwania, trofeum powinno wreszcie powędrować do Hardena. Już rok temu zasługiwał bardziej niż Westbrook, ale znakomity sezon zasadniczy przyćmiła kompromitacja w play-off przeciwko Spurs. MVP to nagroda sezonu zasadniczego, ale stawienie poważnego wyzwania Golden State Warriors spowoduje, że głosujący nie będą mieli wyrzutów sumienia, gdy Harden stanie przed mikrofonem burcząc o tym jaki jest wszystkim wdzięczny.

Michał

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz