niedziela, 25 listopada 2018

Nie rozumiem Bostonu

Drogi Mateuszu,

Muszę przyznać, że przed sezonem kupiłem hype na Boston Celtics. W zeszłym roku postawili bardzo twarde warunki LeBronowi w finale konferencji, ich młodzi zawodnicy zebrali play-offowe doświadczenie, a do składu, po roku przerwy miał wrócić Gordon Hayward.  Trener Brad Stevens mógł kontynuować pracę w spokoju, ze znaną sobie ekipą. Najtrudniejszy element, czyli obronę, Celtics śrubowali od wielu lat na celujący, a ich następnym zadaniem było podzielić ofensywne role między wszystkie dostępne strzelby.

Na początku sezonu 2018/19 broń jeszcze nie wypaliła. Na ten moment Boston wygrał i przegrał po 10 spotkań, zdecydowanie za mało jak na to, że chcieli powalczyć o pierwsze miejsce w konferencji, a może nawet lidze. W żadnym wypadku nie można mówić o katastrofalnym kryzysie, bo na przykład jeśli łódka Wizards ma dziurę w podłodze i pół wiosła, to Celtics wpłynęło na moment na trudniejsze wody, sterowane przez zdolnego kapitana. Jednakże zbiór koszykarzy co najmniej bardzo dobrych powinien frunąć przez kolejne mecze. Spróbujmy zdiagnozować gdzie leżą przyczyny tego, że jest inaczej.

1. Gordon Hayward

Gordon uciekł z Utah po kilku udanych sezonach, aby wrócić pod skrzydła swojego uniwersyteckiego trenera. Pod pewnymi względami kibice czekali na niego nawet bardziej, niż na Kyrie Irvinga. Przede wszystkim dlatego, że teoretyczny Hayward spełnia wszystkie potrzeby współczesnego NBA - broni, rzuca, podaje, a wszystko to bez narzekania na swoją sytuację w zespole. Nawet jeśli Gordon nie prezentuje się wybitnie w żadnym elemencie gry, to dzięki swojemu wzrostowi i umiejętnościom gwarantuje pełną uniwersalność na boisku. W przeciwieństwie do np. Kyrie Irvinga, który zmasterował jeden skill (drybling, prowadzący do kreowania niekrytych rzutów), lecz jednocześnie potrafi bronić tylko przeciwnym rozgrywających (a i to słabo).
Cały problem polega na tym, że Hayward nie może wrócić do siebie po poważnej kontuzji. 10 punktów na mecz na 40% skuteczności, to nie to czego oczekiwali w Bostonie. Marzeniem kibiców było doprowadzenie do pierwszej piątki Irving/Brown/Hayward/Tatum/Horford, która miała terroryzować przeciwników (łącznie z Golden State). Na ten moment jest to najczęstsza, i jednocześnie jedna z najgorszych kombinacji zawodników Celtics. W 137 minutach spędzonych razem na boisku całkiem nieźle powstrzymują rywali (Defensive Rating, statystyka im niższa tym lepsza, w ich przypadku wynosi 95, co oznacza klasę światową), ale nie potrafią zdobyć żadnych punktów (Offensive Rating, im wyżej tym lepiej, wynosi 90, gdzie 105 oznacza przyzwoitość). Przez kilka ostatnich meczów Brad Stevens zmienił taktykę, zaczynając mecz z Haywardem na ławce. Ocenę tego zagrania będziemy mogli prawdziwie ocenić dopiero po serii spotkań.

2. Gdzie jest ofensywa?

W zeszłym sezonie mierząc się z Bostonem spodziewano się jednej rzeczy - żaden zdobyty punkt nie przyjdzie łatwo. Al Horford dyryguje orkiestrą składającą się z ambitnie walczących kolesi, a czasami z łańcucha spuszczano znanego buldoga - Marcusa Smarta. W analitycznych kręgach uznaje się, że celność przeciwników za trzy to zazwyczaj losowa statystyka, jednakże Boston udowadnia, że można mieć na nią wpływ, gdyż w prawie każdym sezonie od 5 lat jest w samym czubie tej kategorii. Dzięki tak skonstruowanej strefie obronnej, Celtics mogli liczyć na wygrywanie tych spotkań, w których po prostu nie idzie. W tym sezonie przeciwnicy nadal nie lubią grać przeciwko Celtom, ale tym razem nie zostają ukarani po drugiej stronie. Ofensywa Bostonu szoruje po dnie ligi (27. miejsce), ze względu na najprostszą możliwą przyczynę - nic nie wpada do kosza. Biorąc pod uwagę fakt, że Celtics trafiają 44% wszystkich rzutów (28. miejsce), i 34% trójek (20.), to trudno się dziwić, że wygrywanie przychodzi im z takim trudem. Połączenie talentów Irvinga i Haywarda, wraz z rozwojem Tatuma i Browna miało stworzyć przesadnego potwora. Na ten moment wygląda, że wszystkie głowy hydry sprzeczają się ze sobą.

3. Za dużo dobrych graczy?

Z filozoficznej perspektywy budowy zespołu, Boston nie mógł przygotować się do sezonu lepiej. Powrót wszystkich najważniejszych zawodników, rok doświadczenia dla młodzieży i Sezam pełen skarbów niecierpliwie oczekujący, jak tylko Anthony Davis ogłosi, że znudził mu się Nowy Orlean, powinny oznaczać spektakularne wejście, ogłaszające "przejmujemy tę ligę na następne 5 lat. Jak pokazuje rzeczywistość, być może kumulacja takiej ilości talentu nie przekłada się na natychmiastowy sukces? Teoretycznie najlepszym zawodnikiem Celtics jest Kyrie Irving. Defensywą włada Al Horford (który nigdy w życiu nie narzekał na ilość minut/rzutów/pozycję w zespole). Tatum szybko zapukał do szybki Irvinga, chcąc zająć jego miejsce. Hayward oczekuje na powrót formy sprzed kontuzji. A co z Jaylenem Brownem, jednym z najinteligentniejszych zawodników w lidze, królu rozwoju? Co z Marcusem Smartem, Terrym Rozierem, Marcusem Morrisem, bohaterów poprzednich play-off, z których każdy zasługuje na więcej minut i odpowiedzialności, niż obecnie otrzymuje? Jedynym graczem, który na tę chwilę dostatecznie bierze na klatę ofensywę, jest Kyrie Irving (29% usage rate). W każdym innym zespole Tatum, Brown, Horford, Rozier i Hayward rzucaliby o wiele częściej, niż dzieje się to w Bostonie.
Jednym z większych atutów Brada Stevensa jako trenera, było to, że umiał zjednać całą szatnię dookoła wspólnego celu. Nikt nie przejmował się małą ilością rzutów, bo jednocześnie wiedział, że cały projekt zmierza ku prawdziwemu celowi. Zawodnicy poświęcali indywidualne statystyki na rzecz socjalistycznemu parciu ku większemu dobru. Kiedy jednak cel zaczyna tracić swoją wyrazistość, zaczynają się pojawiać pytania i pretensje. Stevens na początek wybrał Haywarda jako kozła ofiarnego, wiedząc, że może przekazać mu trudną informację i zostać zrozumianym. Danny Ainge będzie przyglądał się temu zespołowi cierpliwie, ale jeśli Boston nie zacznie grać jak kandydat do mistrzostwa, to kiedy bunt na statku zmusi go do aktywnych działań? Wyobrażam sobie, że bardziej prawdopodobny jest transfer zawodniczy (Ainge ma w pompie kto ma jakie zasługi dla Celtics, patrz Pierce, Paul), aniżeli zwolnienie trenera, który aż do teraz uchodził za genialne dziecko koszykówki w NBA. Zimowy deadline transferowy (jak zawsze) będzie HUCZAŁ od plotek.

4.  Jaylen Brown cofnął się w rozwoju

Pozwolę przedstawić sobie garść statystyk:

- 39% celności rzutów (jako nieopierzony rookie - 45%)
- 25% za trzy (nigdy nie był b.dobry, ale 25%? Geez)
- PER 8.7 (średni zawodnik w lidze ma 15)
- Zbieranie fauli na sobie spadło o 9 punktów procentowych
- Praktycznie wszystkie ofensywne statystyki spadły

Czy sezon numer dwa okazał się mignięciem na radarze, nieprawdą, ułudą, zjawą, iluzją? Do pewnego momentu Brown był takim zawodnikiem, którego chciano otoczyć szczególną opieką, a Ainge syczał na każdego, kto zbliżał się z ofertami transferowymi. Jeśli jego cena zacznie spadać, to może zespoły ponownie uruchomią telefony dzwoniące do Celtics, wyczuwając potencjalny łakomy kąsek. Moim zdaniem stary Brown wróci, zwłaszcza przy strategii usadzającej Haywarda na ławce. Pytanie będzie brzmiało, czy sam Jaylen nie będzie chciał spróbować się w roli wymagającej od niego więcej odpowiedzialności.

Nie mam żadnych wątpliwości, że Boston wróci na właściwe tory, zwłaszcza patrząc na to, że przed nimi jeden z najłatwiejszych rozkładów gier w lidze. Ofensywa zajmuje zespołom więcej czasu na prawdziwe ugranie się, a przy powrocie Haywarda do składu pewne zagrywki nie działają już tak harmonijnie. Poza tym, jeśli nadejdzie taka możliwość, to Celtics dokonają tylu transferów, ile potrzeba, aby nie było wątpliwości, że to oni rządzą konferencją. Moje przedsezonowe przewidywania mówiące, że zostaną najlepszą drużyną ligi (i to bez problemu) raczej się nie sprawdzą, ale jeśli któryś z rywali myśli po 20 meczach, że grając z Bostonem w play-off dostanie łatwą przeprawę, to grubo, grubo się myli. Na ten moment, mimo wszystko, teoretyczni Celtics, muszą znaleźć prawdziwe odpowiedzi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz