poniedziałek, 22 października 2018

Falstarty i wygrani początku sezonu

Drogi Mateuszu,

Prawie wszystkie zespoły w lidze zagrały już po trzy spotkania. Za tę granicę, od której warto wyciągać długofalowe wnioski, uznaje się mniej więcej mecz 20, może 25. Ponieważ tym blogiem zarządza raptus, to rzucę okiem na ligę już teraz, i porozmawiamy krótko o tym, kto kiepsko wyszedł z progu, a kto może poklepać się po plecach.

Oklahoma City Thunder (0-3)

Porażkę w pierwszym meczu da się usprawiedliwić, jako że spotkali się z Golden State, a Russell Westbrook cały czas kończył rehabilitację po kontuzji kolana. Kolejni rywale, czyli Clippers także walczą o awans do play-off, dlatego sprawili taki problem Thunder w niepełnym składzie. Ale przegrać z Kings? I dać sobie rzucić 131 punktów? W spotkaniu, w którym Westbrook wrócił do gry? Ciężko to uzasadnić, zwłaszcza, kiedy zapomniany jak Milli Vanilli Iman Shumpert, rzuca efektowne 26 punktów (po raz trzeci w karierze, ostatnio w 2014; wszystkie statystyki z Basketball Reference). Przed sezonem wspominałem, że kluczem do dobrego sezonu Thunder będzie defensywa (mocno osłabiona brakiem Andre Robersona), ale pierwsze trzy mecze wskazują, że o ile obrona się wyreguluje, to do kompletnej rewolucji musi dojść w ataku. Po trzech meczach ofensywa Oklahomy leży na dnie ligi. Jedną z głównych przyczyn należy upatrywać w niemożności trafienia jakiejkolwiek trójki (23.9%, najgorzej ze wszystkich drużyn). Chciałoby się wierzy, że Thunder wyrównają ten wynik do ligowej średniej, tylko że Thunder nie mają reputacji strzelców wyborowych. Zeszły sezon w tej samej kategorii kończyli na 24. miejscu.
Powrót Westbrooka przeciwko Kings pomógł w ilości zdobytych punktów (120), tylko cały wysiłek został zniweczony przez otwarcie przeciwnikom autostrady do kosza. Zanosi się na to, że bilans jeszcze spadnie, zanim się podniesie, ponieważ w piątek do Oklahomy przyjedzie rozpędzony Boston. Nawet Phoenix w kolejnym spotkaniu nie jawi się już jako darmowe zwycięstwo.

Billy'emu Donovanowi powoli zaczynają dymić się spodnie.

Los Angeles Lakers (0-2)

Zespoły z LeBronem miewają problemy z dobrym wejściem z sezon, dlatego nieciekawy start Lakers nie dziwi. Porażka ze zgranym zespołem Trail Blazers to nie wstyd, nikt nie oczekiwał też ogrania mocnych Rockets. Gorsze od bilansu zwycięstw i porażek jest to, co niektórzy Jeziorowcy zaprezentowali w starciu z Houston. Spokojny zazwyczaj Brandon Ingram popchnął Jamesa Hardena, po czym na boisku wywiązało się starcie. Główne role obsadzili Chris Paul i Rajon Rondo, ten drugi podobno splunął na pierwszego (od połowy filmiku dobra jakość). Mówię podobno, bo ta chmurka, która wychodzi z ust Rondo, mogła być odebrana jako celowa, ale jestem w stanie sobie wyobrazić, że coś "wyszło" z ochraniacza na zęby przypadkowo. Reakcją Paula było wsadzenie Rondo palca do oka, na co Rondo zrewanżował się lewym prostym. Po odważnym przyjęciu ciosu, rozgrywający Houston wyprowadził dwa celne uderzenia, a Ingram niczym Reed Richards wymierzył sierpowe stojąc 5 metrów od kotłowaniny. W nagrodę za sprowokowanie powstania kalifornijsko-teksańskiego został zawieszony na 4 mecze, Rondo na 3, a Chris Paul na 2. W pewien sposób przyćmiło to fakt, że do momentu młócki, Lakers szli łeb w łeb z Rockets, ostatecznie zostając pokonanymi przez stare tricki Jamesa Hardena.

Sytuacja w Los Angeles przypomina tę w Oklahomie, przede wszystkim dlatego, że nikt poza Kylem Kuzmą nie potrafi rzucić z dystansu (Lakers zajmują 29. miejsce w lidze). Oba zespoły różnią z kolei oczekiwania. Wbrew pozorom, moim zdaniem, to Thunder grają pod cięższym balastem psychologicznym. Już tłumaczę. Po przyjściu Jamesa do LA, włodarze klubu i sam zawodnik spojrzeli na młody skład, i rozsądnie podeszli do tematu budowy. Ostatecznie Lakers z Bronem mają robić rzeczy wielki (takie jak na przykład dotarcie do mistrzostwa), ale nikt nie spodziewa się, że drużyna sklei się od pierwszego dnia. W Oklahomie za to muszą zacząć się spieszyć, gdyż zeszłoroczne rozczarowanie play-offami tłumaczono brakiem zgrania. Sezon numer dwa, bez rozpraszającej obecności Carmelo Anthony'ego, miał rozpocząć się o wiele lepiej. Trzy porażki z rzędu mogą okazać się katastrofalne w ogólnym rozrachunku. Nawet jeśli Thunder awansują do play-off, niższa pozycja niż czwarta oznacza kolejny wypad w pierwszej rundzie. Lakers cały czas mogą zrzucić niepowodzenia na karb braku doświadczenia większości składu, Thunder igrają z ogniem.

Washington Wizards (0-2)

A Dwight Howard jeszcze nawet nie zagrał!

Wygrani początku sezonu:

Toronto Raptors (3-0)

Ważne zwycięstwo nad Bostonem, przy Kawhim jeszcze nie w pełni formy, dobrze świadczy o przyszłości Raptors. Dobre nawyki z poprzednich lat zostały uzupełnione nową agresywnością obronną. Nie jestem w stanie znaleźć w ich początkowosezonowych trendach czegoś, czego nie da się utrzymać w przyszłości. Za trzy rzucają w okolicach ligowej średniej, atak i obrona znajdują się w czołówce ligi bez anomalnie wysokich wartości. Wymiana słabego obrońcy, jakim jest DeRozan na Leonarda siłą rzeczy musiała spowodować załatanie niektórych dziur, w czym pomaga także Danny Green. Z optymizmem można także oczekiwać stopniowego powrotu Kawhi do pełnej formy. Na razie niektóre automatyczne elementy jego gry, jak rzut z półdystansu, czy wejścia pod kosz są niepewne i wymagają wygładzenia. Wszystko to wynika jednak z nieogrania, a nie z kontuzji. Fizycznie Leonard przypomina samego siebie sprzed dwóch lat. Nie da się rokować przebiegu sezonu po trzech meczach, ale Toronto na pewno uczestniczy w konwersacji dotyczącej najlepszego zespołu na zachodzie, a może nawet drugiego najlepszego zespołu w lidze.

Denver Nuggets (3-0)

Oddanie kluczyków do zespołu Nikoli Jokicowi skończyło się tym, że Nuggets wjechali na pas szybkiego ruchu, włączyli NOs, i uciekli konkurencji. Serbski gigant nadal niespecjalnie interesuje się defensywą, za to w ataku dzieli i rządzi jak nikt inny w lidze. Przez pierwsze trzy spotkania średnio rzuca 26 punktów, zbiera 11 piłek i ma po 8 asyst w meczu. Dzięki jego grze Nuggets pokonali nie byle kogo, bo samych Warriors. Wydaje się, że lekcja o zostawianiu rozstrzygnięć na ostatnią chwilę została przyjęta po poprzednim sezonie. Na zachodzie każda zaliczka tego typu odegra rolę w końcowych podsumowaniach. Patrząc na statystyki, można zauważyć, że Denver na pewno zejdzie trochę na ziemię (nie uwierzę, że ofensywnie nastawiony zespół utrzyma najlepszy w lidze defensywny wskaźnik), jednak każdego wieczora będą ciężkim wyzwaniem dla przeciwników.


Szacunek należy się też Anthony'emu Davisowi i Giannisowi Antetokounmpo za dotrzymanie przedsezonowych obietnic. Zarówno Milwaukee Bucks, jak i New Orleans Pelicans grają efektowniej niż w poprzednich sezonach. Jak długo taka sytuacja się utrzyma ciężko powiedzieć. Na pewno łatwiej mają Bucks, których niektóre zespoły ze wschodu nie będą zbyt mocno testować. Bez porażki pozostają także Pistons i Trail Blazers, ale na ich temat ciężko wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Za kilka dni znowu spojrzymy na tabelę, i zobaczymy, czy trendy, o których wspominałem utrzymały się, lub zniknęły w euforii początku sezonu. Duże nadzieje pokładam w Dallas.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz