niedziela, 1 kwietnia 2018

Przewidywanie przyszłości w odważnych deklaracjach

Drogi Mateuszu,

Czasami jest tak, że człowiek chce wykazać się swoją wiedzą, zrozumieniem rzeczywistości, i poczuciem płynięcia w trendach. Wtedy taki ktoś dokonuje przewidywań na przyszłość, najczęściej wygłaszając je tonem kpiącym, głośniejszym, i pewniejszym siebie niż jego rozmówcy . Kiedy w 2011 roku ogłaszałem wszystkim słuchającym, że na pewno nie zostanę nauczycielem, moje poczucie wyższości, wraz z towarzyszącym mu prychnięciem nosem, niosło się przez wszechświat, rzucając wyzwanie losowi. Los odczekał swoje, a następnie wsunął mnie na tory, które nieubłaganie prowadziły do świata dzienników, rad pedagogicznych, i lekcji wyciągniętych z rękawa, trenujących sztukę improwizacji.

W momencie kiedy te nostradamiczne dokładne przepowiednie padały z moich ust, niezależny obserwator mógł dostrzec, jak z mojej cielesnej powłoki unosiła się dusza, obdarzona spojrzeniem w zakamarki przyszłości, i wracała do ciała (które lewitowało 8cm nad ziemią) z wieściami, które rysowały klarowną ścieżkę, na końcu której zdecydowanie nie było 300 wypracowań do poprawienia w wyjazdowy weekend.

Dlatego nauczony doświadczeniem, w tym poście, dostępnym na wiecznośc w internetowym archiwum, wygłoszę przewidywania dotyczące czegoś, nad czym mam o wiele mniejszą kontrolę niż nad sobą, i absolutnie nikt nie będzie mógł mi tego wytknąć. Ponieważ mam rację.

Mateuszu, do 2023 roku Philadelphia 76ers zostaną mistrzami NBA przynajmniej raz.

Wyłożyłem ci już to kiedyś prywatnie, ale powtórzę publicznie. W piłce nożnej nigdy nie udało mi się znaleźć tej całożyciowej zespołowej zaczepki emocjonalnej. Podałem ci też propozycje jak moje świadome kibicowanie mogłoby wyglądać w NBA, gdybym brał pod uwagę tylko półobiektywne argumenty dla poszczególnych franczyz. Jak się okazało, obiektywizm przegrał z niespodziewanymi wydarzeniami i związałem się z Philadelphia 76ers. Mam nadzieję, że nie doczepiłem się do nich tylko i wyłącznie dlatego, że są na fali wznoszącej, ale ich obecna konstrukcja przekonuje mnie, że jak na NBA to ich przyszłość rysuje się w kolorowych barwach, z następujących kilku powodów:

1. Plan Sama Hinkiego, czyli byłego prezesa 76ers, polegającego na straceniu kilku sezonów, po to, aby dać sobie szanse na jak najwyższe wybory w drafcie, zaczął się odpłacać z nawiązką, kiedy okazało się, że Joel Embiid to nie tylko kontuzjowane nogi i znakomita obecność w mediach społecznościowych, ale też inteligentny i utalentowany koszykarsko zawodnik, który w praktycznie każdym meczu analizuje w superkomputerze swoje błędy i zamienia je w bardziej wydajniejsze funkcje, a chwilowe niedoróbki nadrabia motorycznymi zdolnościami (Olajuwon?), i wielkością (Shaq?) wcześniej nie widzianymi w tym samym zestawie.

Obecność Joela Embiida na boisku automatycznie powoduje, że 76ers zamieniają się w znakomity defensywny zespół (bo nikt nie próbuje wjeżdżać pod kosz, a jak próbuje to w drzwiach stoi kameruński Cerber), a kiedy wyrusza pod kosz przeciwnika, to nie istnieją tak sprawni fizycznie obrońcy aby go powstrzymać. Obrana strategia upiżdżania sezonu za sezonem w dużym skrócie sprowadzała się do tego, aby wybrać nagrodę w drafcie, i Joel Embiid w prawie całym swoim pakiecie jest szóstką w totku po trzech kumulacjach, bez podziału. Hinkie wiedział, że jeden Embiid w NBA nie wystarcza, bo istnieje wiele smutnych przykładów, gdzie jedna gwiazda próbowała dociągnąć zespół do ziemi obiecanej, ale ostatecznie osiągała sukces w lepiej zbudowanej drużynie (patrz Garnett, Kevin). Philly była kiepska na tyle, że zaraz po Embiidzie sięgnęła po niemniej obiecującą nagrodę.

2. Ben Simmons w swoim pierwszym prawdziwym sezonie korzysta z tego, że liga często idzie w jedną stronę i ustanawia pewne "niezmienne" prawidła, a Ben bierze je wszystkie i odwraca na swoją korzyść.

W zupełnie niedawnej historii NBA trenerzy ustawiliby mierzącego 210cm Bena blisko kosza i kazali średnim/przeciętnym rozgrywającym podawać mu piłkę, żeby trafiał z bliska, a prowadzeniem akcji niespecjalnie się martwił. Brett Brown to jednak mądrzejszy i nowocześniejszy trener, i jak tylko Simmons wrócił do zdrowia, po złamanej stopie, która wyeliminowała go z pierwszego roku w lidze, to zapowiedział, że ten gość, zawodnik o wzroście Anthonego Davisa, Tima Duncana, i innych podkoszowych potęg, będzie odpowiedzialny za rolę głównego rozgrywającego 76ers. Ta decyzja odpłaciła się z ofensywą funkcjonującą szybko, ale mądrze, bo warunki fizyczne Simmonsa pozwalają mu na pchanie tempa przez całe spotkanie, a jego umysł działa jeszcze szybciej analizując (w pierwszym roku gry!) to, co robią i przeciwnicy, i koledzy z drużyny. Podania Bena suną do właściwych celów z odpowiednią prędkością, zapewniając rzucającym, albo wolną drogę do kosza, albo czysty rzut. NBA w 2018 praktycznie wymaga, że zawodnicy na każdej pozycji na boisku powinni potrafić rzucać z dystansu, a Ben nie robi tego w ogóle. Kompletnie rezygnując z tej opcji, wybieraja wjazdy pod kosz, a wolne miejsce zostawione przez obrońców prowokujących go do rzutu wykorzystuje do konstruowania finezyjnych akcji. A jeśli kiedykolwiek poprawi się z dystansu? Jesus H. Christ (swoją drogą LeBron w pierwszych sezonach też nie umiał rzucać).

3. Ekipa pomagierów (niezbędny składnik do każdego mistrzostwa) rozpoczyna się od mojego ulubionego koszykarza obecnie w NBA, czyli Dario Saricia. Zanim chorwacki skrzydłowy dotarł do ligi troszkę dyskutowano na temat jego osobowości, ponieważ zwodził kilka europejskich zespołów, co do podpisywanych kontraktów, i deklarował swoją obecność w drafcie, a potem wycofywał się bez podawania konkretnych powodów. Kiedy w 2016 76ers w końcu go wybrali, złośliwie nastawieni komentatorzy sugerowali, że Dario co roku będzie wysyłał prośbę o kupno biletu do USA, a potem przyleci na wycieczkę po Hollywood i sprawnie wróci do Europy.

Teorie spiskowe okazały się nieprawdziwe, a szum wokół Saricia wytwarzał przede wszystkim jego ojciec, próbujący znaleźć dla syna jak najlepszą koszykarską sytuację. Od momentu kiedy Dario przeskoczył mur domu Donalda J. Trumpa, zachowuje się tylko i wyłącznie modelowo. Znakomity, zespołowy kolega, morfujący swoją grę w zależności od tego, czego potrzebuje zespół. Potrzebujemy trójek? Nie ma problemu. Ktoś do inicjowania ofensywy z graczami z ławki? Dawajcie Dario. Rzucić się na podłogę, żeby uratować kluczowe posadanie piłki? Jedziemy. 25 punktów, bo akurat nikomu innemu nie wchodzą rzuty? Dario Fucking Saric. Śmieszna fryzura, śmieszny styl biegania, śmieszny wąs przykrywający troszkę dziwną wargę, i ksywka Homie zapewniają mu pierwsze miejsce wśród gości, których jeśli Philly odda w transferze, albo nie zapłaci tak, jak powinna, to jadę pierwszy spalić im chatę.

Dodatkowo, nawet na ten pierwszy krok w kierunku poważania, 76ers zbudowali dobrą ekipę wspierającą gwiazdy. J.J Redick to weteran NBA, trafia z dystansu i wnosi profesjonalizm do szatni. Robert Covington zabłysnął stając naprzeciwko wszystkich najgroźniejszych skrzydłowych ligi. Amir Johnson daje wykłady w szatni na temat stawiania poprawnych zasłon i ustawienia w obronie. T.J. McConnell nie wygląda atletycznie jak sportowiec, nikt nigdy na niego nie stawiał, i nie umie rzucać. Dzięki temu, że zawsze daje z siebie wszystko traktuję go jako pozytyw dla zespołu. W tym okienku transferowym okazało się, że Philadelphia wie po jakich weteranów sięgać, bo zarówno Marco Bellinelli i Ersan Ilyasova wnieśli brakujące wartości do zespołu.

A najlepsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie zdążyłem wspomnieć tegorocznego pierwszego wyboru w drafcie, czyli Markelle Fultza. Historia jego sezonu jest skomplikowana, bo zameldował się na początku roku z koszmarnie spierdoloną formą rzutu (który był jego główną bronią na uniwersytecie), i nieidentyfikowalną kontuzją ramienia. W związku z tym, został odesłany na bok, i próbowano dociec, czy zmiany to kontuzja spowodowała zmiany, czy zmiana próba dostosowania rzutu do wymogów NBA spowodowała kontuzję. Kiedy wreszcie wrócił, zaraz przed końcem sezonu (obecnie na czwartym meczu z rzędu), okazało się, że może warto było czekać. Ben ma podania, Joel fizyczną przewagę, a Markelle szybkość. Jeśli w przyszłym sezonie przestaniemy mówić o Fultzie jako o potencjalnej przewadze dla Philadelphii, a jako rzeczywistym kontrybutorze na boisku, to będę jeszcze mniej martwił się bezczelnością moich przewidywań.

Oczywiście, jak zawsze istnieją elementy, które mogą wsadzić kijek w szprychy roweru Lance Armstronga zmierzającego po Tour de France. Uważam, że mówienie o zdrowiu zawodników zazwyczaj jest niesprawiedliwe, bo czasami występują losowe sytuacje, a kontuzje mogą być nieprzewidywalne. Problem z 76ers jest taki, że każdy z gwiazdorów przeszedł naprawdę trudną drogę. Joel Embiid grając w Kansas miał problemy z plecami, a potem przesiedział dwa sezony w NBA ze względu na kontuzję stopy, a później kolana. Kiedy w końcu zaczął grać starczyło mu mocy na 31 spotkań, a potem (nie z jego winy) kolano znowu poszło w pizdu. W tym sezonie Embiid wyglądał na niepokonanego. Żadnych problemów ze stopami, kolanami, plecami, ale zaraz przed play-offami jego twarz spotkała się z ramieniem kolegi z zespołu, i w związku z tym opuści ostatnie 2 do 4. tygodni sezonu. Wszystko byłoby, i ok, i zrozumiałe, ale Joel Embiid jest absolutnym motorem napędowym tego zespołu, i jego obecność jest niezbędna dla przyszłości Philly.

Przeszłość Simmonsa nie prezentuje się aż tak tragicznie, ale i tak ze względu na złamaną stopę ominął go cały pierwszy sezon. Zmartwienia okazały się przerysowane, bo Ben wszedł w ten sezon na pełnej mocy, praktycznie nie opuszczając spotkań i nie wykazując żadnej podatności na kontuzje. Mimo wszystko, każdy jego niezręczny upadek powoduje burze i pioruny w Philadelphii, spowodowane czarnymi myślami mieszkańców.

Dziwną sytuację Markelle już opisałem, ale ogólnie wszystkie znakomite wybory 76ers przechodziły przez tę, czy inną sytuację zdrowotną, i jeśli ich zdrowie nigdy nie zgra się w jednym sezonie, to staniemy przed bramą ogromnego rozczarowania, i może będzie trzeba ją przekroczyć.

Moje poważniejsze zmartwienie dotyczy prezesury. Główny architekt obecnego zespołu, czyli Sam Hinkie został "zmuszony" do rezygnacji ze swojej pozycji, dlatego, że lidze nie podobało się, że otwarcie wykorzystywał istniejące reguły do zbudowania jak najlepszego zespołu, gotowy do poświęcenia kilku sezonów tragedii dla zbierania przyszłych plonów. Zaraz przed tym jak wszystko zaczęło się składać w całość, 76ers zatrudnili Briana Colangelo, który w lidze funkcjonuje od minimum 30 lat, i jego umysł się szanuje, ponieważ stał za składaniem porządnych zespołów, ale z drugiej strony na jego CV widnieją patologiczne ekipy, i niespecjalnie kojarzył się z progresywnym podejściem do koszykówki. Sam Hinkie, z konsultanten Colangelo odczuł brak swobody na plecach i odszedł (moim zdaniem za szybko) zaraz przed tym, jak The Process zaczął się spłacać.

Nawet gdy Hinkie nie trafiał fenomenalnie w drafcie (bo i Nerlens Noel, i Jahlil Okafor już dawno odfrunęli z Philly), to praktycznie nie przegrywał żadnej transakcji transferowej. Do tego momentu Brian Colangelo niczego poważnie nie spierdolił, a nawet podjął jedną niezmiernie ważną decyzję zamieniając się z Bostonem wyborami w poprzednim drafcie (nr 1 Bostonu za nr 3 Philly + albo tegoroczny wybór Lakersów, albo za rok Sacramento). Nie mam do niego jednak długoterminowego zaufania.

Siła talentu jest tak potężna w 76ers, że bez pochopnych ruchów ten zespół powinien rozwijać się według trajektorii jego gwiazd. Filozofia budowania mistrzowskiego zespołu polega na zbieraniu jak największej ilości gwiazd w jednym miejscu i otoczeniu ich rozumiejącymi powagę sytuacji graczami pobocznymi. 76ers mają jedną megagwiazdę, potencjalną megagwiazdę, niewiadomą gwiazdę w Markelle, i pieniążki na zbudowanie reszty zespołu. Moje obecne oczekiwania to - dać wszystkim zawodnikom zrobić to co mogą, zapłacił tyle ile trzeba Benowi, Dario i Markellowi i polować na następnych Redicków. Proszę. Nic więcej. I żeby Joel się nigdy nie rozpadł.

Michał

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz