wtorek, 3 lipca 2018

Dlaczego Warriors mogli "zrujnować" ligę zakontraktowaniem DeMarcusa Cousinsa?

Drogi Mateuszu,

Kiedy LeBron James podpisał swój czteroletni kontrakt z Los Angeles Lakers, mało kogo zaszokował jego wybór. Cavaliers przegrali finały z niską oceną za styl, dodatkowo doprowadzając  Jamesa do takiej frustracji, że ten z wściekłości złamał rękę. W międzyczasie Magic Johnson i Rob Pelinka zarządzając Lakers czyścili błędy poprzedników, szykując miejsce dla LeBrona, który wcześniej zdążył zakupić dwie posiadłości w LA, i prywatnie szukał dobrego koszykarsko liceum dla swojego nastoletniego syna. W przeciwieństwie do 2010 i 2014 roku Bron podjął decyzję szybko i wylądował w spodziewanej destynacji.

Szokującym dla wolnej agentury w 2018 okazał się tym razem kontrakt DeMarcusa Cousinsa. Zupełnie nieoczekiwanie byłego centra Sacramento Kings i New Orleans Pelicans przekonali do gry u siebie mistrzowie NBA, czyli Golden State Warriors. Aby zrozumieć jak doszło do tego, że Cousins (pseudonim "Boogie"), jeden z najbardziej utalentowanych centrów w koszykówce, dołączył za frytki do najlepszej drużyny w lidze, musimy prześledzić jego burzliwe losy.

DeMarcus Cousins zgłosił akces do draftu w 2010 roku, po jednym sezonie na Uniwersytecie w Kentucky. Dzięki talentowi pojawiał się w dyskusji jako potencjalny wybór nr 1, ale informacje o problematycznym charakterze zniechęcały niektóre drużyny. Wypadkową tych dwóch rzeczy okazał się spadek w drafcie, i wybór z piątym numerem do Sacramento Kings. Po 8 latach wiemy już na pewno, że drużyny z nr 2, 3, i 4 pomyliły się pod względem umiejętności, ale może uniknęły zgrzytu charakterologicznego?

W Sacramento Cousins grywał znakomicie, rzucając średnio po 20-kilka punktów na mecz, i notując po 11 zbiórek, 3 asysty i 1.5 bloku, okazyjnie notując potworne występy ze statystykami typu 44pkt/22zb/10ast, niewidzianymi w NBA od 40 lat. Niewielu znajduje się w lidze centrów mogących zapewnić statystyczną produkcję a'la Cousins. Jeszcze mniej jest takich, którzy dokładają do tego: notoryczne kłócenie się z sędziami zamiast wracania do obrony, wjeżdżanie na psychę słabszym i nielubianym kolegom z zespołu, obrażanie się na trenerów i zarząd Sacramento, oraz wchodzenie w sezon z lekką nadwagą. Przez te wszystkie przywary do Cousinsa przywarła łatka "zajebiste staty/słaba drużyna", którą niezmiernie ciężko zerwać, nawet jeśli wina nie leży do końca po stronie zawodnika.

Dzięki temu, że grał w Sacramento usprawiedliwić Boogiego jeszcze łatwiej, bo na tę chwilę Kings stanowią model franczyzy dysfunkcyjnej. Fatalne wybory w drafcie, nieprzemyślane transfery, i żonglowanie trenerami powodowały, że nawet, gdy Cousins grał dobrze, to zespół nie piął się w górę tabeli. W najlepiej zapowiadającym się sezonie Boogie pechowo zachorował na mononukleozę, wypadł z gry na miesiąc, Sacramento przegrało kilka meczów z rzędu, a zarząd zwolnił trenera, z którym DeMarcus nieźle się dogadywał. Frustracja postępowała z obu stron, ponieważ Sacramento wydawało się, że otrzymują za mało od jednego z najlepszych zawodników w historii zespołu, a Cousins obserwował patologiczne ruchy zarządu, i niczym samospełniająca się przepowiednia, stawał się coraz gorszym obywatelem.

Miarka przebrała się w sezonie 2016/17, kiedy Kings w końcu dogadali się co do transferu z Pelicans (zrobili to oczywiście po swojemu, przeprowadzając transakcję w trakcie All-Star Weekend, nie mówiąc o tym bezpośrednio Cousinsowi, który dostał informację od niezależnych źródeł w przerwie Meczu Gwiazd. Proszę państwa - Sacramento Kings). Dell Demps, dyrektor sportowy w Nowym Orleanie już od dawna poszukiwał partnera-gwiazdy dla Anthony'ego Davisa, i oddał w tej wymianie niespecjalnie dużo, jednocześnie ratując swoją posadę na kolejny sezon. Cousins automatycznie stał się najlepszym zawodnikiem z jakim kiedykolwiek grał Davis, a odejście z toksycznej szatni miało też uwidocznić pozytywne cechy Boogiego.

New Orleans Pelicans to nie dno dna jak Sacramento, ale znajdowali się w pozycji, która w NBA jest bardzo niebezpieczna. Desperacko szukali krótkowzrocznych środków, które pozwoliłyby im awansować do play-off. Pół sezonu duetu Cousins/Davis okazało się za mało na awans, zwłaszcza, że obaj panowie walczyli z problemami zdrowotnymi. Do nowego roku przystępowali jednak z optymizmem, zwłaszcza, że kombinacja dwóch znakomitych zawodników podkoszowych mogła stanowić stylistyczną receptę na ligę, która stawiała na coraz mniejszych i zwinniejszych graczy.

W pewnym momencie wszystko chwyciło. DeMarcus zachowywał się wzorowo w szatni (na boisku sprzeczki z sędziami to obowiązkowy punkt programu), a na boisku zaczynał rozumieć się z Davisem. W styczniu Pelicans bardzo dobrze bronili, a duet Boogie/Davis karcił przeciwników z różnych miejsc na boisku. Szczytowym punktem i jednoczesną drwiną losu był szokująco dobry, wygrany mecz z Houston Rockets (najlepszy zespół sezonu zasadniczego, potencjalni pogromcy GSW), w którym Cousins zerwał ścięgno Achillesa.
Dla koszykarza nie ma w tym momencie gorszej kontuzji, gdyż przy obecnej technologii medycznej nawet zniszczone więzadła nie zdają się tak straszne. Problemy z Achillesem odbierają skoczność, przyspieszenie, wiarę we własne umiejętności, a rekonwalescencja może trwać nawet do dwóch lat. Zerwany Achilles na zawsze pozostaje słabszy i zagrożony ponownym urazem. Lista zawodników, którzy wrócili do formy po takiej kontuzji nie napawa optymizmem (Rudy Gay w zeszłym roku, i Dominique Wilkins 30 lat temu). Pelicans dzielnie zebrali się w sobie i wywalczyli miejsce w play-off, zaskakując znakomitą grą w pierwszej rundzie, i zbierając spodziewane bęcki od Golden State w rundzie drugiej. Zaraz po takim burzliwym sezonie musieli podjąć kluczową decyzję..

Przed kontuzją DeMarcus Cousins był oczywistym kandydatem do tak zwanego "supermaksymalnego" kontraktu. Gdyby został w Sacramento, mógłby otrzymać umowę dającą mu 35% salary cap na 5 lat (w skrócie, tylko drużyna, która wybrała cię w drafcie może zapłacić ci "supermax"). Po przejściu transferze Nowy Orlean mógł zaproponować mu "tylko" 30%, co oczywiście i tak okazałoby się jedną z najwyższych płac w całej lidze.
Tak myślał o sobie DeMarcus Cousins, i z tym liczyli się Pelicans, aż do tej tragicznej, styczniowej nocy. Po kontuzji pojawiły się pierwsze wątpliwości ze strony zarządu Pelicans, ponieważ pierwsze donosy mówiły o tym, że zaoferują Boogiemu maksymalny kontrakt, ale tylko na 2-3 lata, zamiast na 5, z klauzulami pozwalającymi im wycofać się z części pieniędzy, gdyby Cousins przestał grać w koszykówkę. Jeszcze w marcu DeMarcus śmiał się z takich propozycji na swoich mediach społecznościowych. Im bliżej było końca sezonu, tym więcej franczyz przyglądało się sytuacji w Nowym Orleanie zastanawiając się, czy warto dołączyć do składania ofert na Allegro, próbując wyciągnąć ryzykowną megagwiazdę na tańszym niż spodziewany kontrakcie. Ostatecznie okazało się, że wśród zespołów, które dbały o klimat w szatni i kierowały się polityką "No Cousins", tych, które nie miały dostatecznie pieniędzy, i tych, które nie chciały zawodnika, który mógł w tym sezonie nie zagrać, nie znalazł się nikt, kto złożyłby jakąkolwiek porządną ofertę.

W tym momencie na scenie pojawili się Golden State Warriors. Drużyna, która potrzebuje motywacyjnego kopa na kolejny wyczerpujący sezon, wierząca w moc swojej szatni temperującej najtrudniejsze charaktery, i nie bojąca się wydawać pieniędzy, starając się utrzymać przewagę nad ligą. Uważam, że tym razem całe NBA strzeliło sobie samobója, a Warriors po prostu wykorzystali stuprocentową sytuację. Mimo, że Golden State zaoferowało Cousinsowi tylko $5.3 miliona za jeden sezon gry (w przeciwieństwie do $30, na które liczył), to w jego oczach musieli stanowić znakomitą okazję do zbudowania formy bez presji. Jeśli Boogie nie wróci do gry na 100%, Warriors i tak wygrają tytuł. Jeśli wróci i rozszerzy ich zestaw taktycznych możliwości, jednocześnie dając odpocząć innym gwiazdom, to zbuduje swoją wartość na rynku, potencjalnie sięgając po kosmiczny kontrakt w przyszłym sezonie. Czy to niesprawiedliwe, że najlepsi się bogacą? W pewnym sensie tak, ale tym razem strach i niepewność wepchnęły nagrodę w ręce tych odważnych. Tak naprawdę dla Warriors forma Cousinsa nie ma żadnego znaczenia, ale ten eksperyment pokazuje jak niespodziewane ruchy są w stanie wykonać, żeby tylko powodować frustrację konkurentów.

Samemu Boogiemu, jak każdemu utalentowanemu zawodnikowi życzę jak najlepiej. Jego reputacja przyjmowała tylko negatywne ciosy w Sacramento, ale wieści z samego miasta donoszą, że po cichu wspierał wielkimi kwotami akcje charytatywne, nigdy nie odmawiał fanom spotkań i autografów, a do tego, mimo wszystko, pozostawał lojalny, odmawiając transferu do samego końca. W szatni Pelicans po jego odejściu panuje smutek, a jego relacja z Anthonym Davisem wyglądała na szczerą i pozytywną. Pomimo 8 lat w lidze, Cousins jeszcze nigdy nie grał w play-off, a jego szanse w poprzednim sezonie zdruzgotała kontuzja, dlatego nie widzę powodu, dla którego nie potrafiłby się wkomponować w mocną przecież charakterologicznie szatnię Golden State. Nie mam usprawiedliwienia dla Kevina Duranta, który wybierając Warriors poszedł łatwą drogą, ale przypadek DeMarcusa Cousinsa jest inny. Golden State daje mu szansę na odkupienie.

Michał

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz